Odkąd zostałam mamą, ubolewam najbardziej nad brakiem czasu. Ty też nie masz czasu? Znalazłam sposób, który pokochasz. Tak, jak ja. Nie chodzi mi nawet o czas dla dzieci, na pracę, czy obowiązki. Chodzi mi o czas dla siebie, na smakowanie życia. Chciałabym móc czasami bez żadnych wyrzutów sumienia robić to, co wpisuje się w moją definicję szczęścia. Nie tylko najlepiej jak umiem dbać o moich bliskich, ale i w rytmie powolnego życia poleżeć z maską na twarzy i książką w ręce w wannie, rozkoszować się kieliszkiem bursztynowego shiraz, owinięta miękkim kocem czytać fascynujące książki, mieć czas na zwykłe nic nie robienie, którego w erze przed dziećmi zupełnie nie potrafiłam docenić. I żeby mi nic w uszach nie dudniło, że jeszcze nie zrobione, nie ogranięte, nie dopięte, a ja tu bezczelnie beztrosko sobie leżę.
Na to niestety zawsze jest deficyt. Bo w życiu ciągle coś się pojawia. Albo Święta, albo okolicznościowe imprezy, albo problemy zdrowotne, terminy, obowiązki. Ledwo położę dzieci spać, a już wołają mnie niezapłacone rachunki, niedokończone maile, nierozwieszone pranie i niedopieczony chleb na śniadanie następnego dnia. Odkąd mam dzieci, wieczorem padam jak ta przysłowiowa kawka. Całe studenckie życie żartowałam, że podręcznik do fizyki kwantowej powinien każdemu leżeć przy łóżku, żeby po niego w przypadku bezsenności sięgać. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zabawa w dom jest dużo bardziej wykańczająca, monotonna i syzyfowa niż jakiekolwiek teorie. I wszystko jestem w stanie zorganizować, logistycznie poukładać tak, że starczy trochę czasu na ćwiczenia i wypad do kina. Niestety jedna rzecz w moim życiu kuleje i jest mi z tego powodu nieswojo. Nie czytam książek, a przynajmniej nie tyle, ile bym chciała. A przecież wierzę, że „Ten, kto czyta książki, przeżywa tysiąc żyć zanim umrze. Ten, kto nie czyta, żyje tylko raz”. (George R.R. Martin)
Kiedyś byłam molem książkowym, czytałam w wannie, w toalecie i pod kocem, kiedy miałam już niby spać. Nadal wstępuję do księgarni, uwielbiam nowe książki, wącham, dotykam, przewracam strony, ważę w rękach, lubię te ciężkie, w twardych oprawkach, kupuję, śledzę nowości, zapisuję pozycje, które chciałabym przeczytać. Czytam dzieciom, dużo i często, ale dla siebie nie czytam prawie wcale. Kiedy już po całym dniu siądę w końcu w ciszy i spokoju, zasypiam momentalnie. Bo to jest zawsze po ogarnięciu domu ze zgliszczy po huraganie El Trojacco, po rozwieszeniu tego ostatniego prania, po przygotowaniu plecaków na następny dzień, po rozmowie z mężem, którego nie widziałam cały dzień. Kiedy siadam, zwykle jest już po 22. Otwieram książkę i zanim dopiję parującą herbatę, już nie potrafię zignorować mocnego przyciągania do poduszki.
Pocieszam się, że kiedyś jeszcze ten czas nadejdzie, kiedy dzieci podrosną i będę w końcu na matczynej emeryturze, ale, znając życie, wymyślę sobie jakieś nowe, egzotyczne i bardzo absorbujące, hobby. Nie mówiąc już o tym, że statystycznie szanse na to, żeby moje dzieci miały po jedynaku są nikłe. Ech.
Żal mi tego czytania, bo to z książek nauczyłam się wielu mądrości o dzieciach, poznałam lepiej miejsca, w których prawdopodobnie nigdy fizycznie się nie znajdę, wywaliłam niepotrzebny balast ze swojego życia, kiedy przeczytałam o sztuce minimalizmu, to książkami przezwyciężyłam wiele słabości swojego charakteru. Dzięki książkom Tomka Tomczyka przemyślałam kierunek mojego bloga. To dzięki książkom jestem dziś tym, kim jestem.
Dlatego każdy tydzień zaczynam od planu, na którym na wysokiej pozycji zawsze było z wykrzyknikiem polecenie do siebie „Czytać więcej”. Co zrobić, kiedy nigdy się nie udaje? Jest jednak jedno rozwiązanie, do zastosowania od razu. Audiobooki. Nigdy nie mogłam się do nich przekonać, bo zawsze lubiłam książki papierowe. Lubię ich zapach, lubię móc zaznaczyć ważny fragment, a potem do niego wrócić. Lubię mieć książkę przy łóżku, w sypialni, w której nie trzymam elektroniki, w torebce. Ale kiedy kolejna osoba z mojego otoczenia zachwalała plusy „słuchania” książek, byłam coraz bardziej skora wypróbować. Zbiegło się to w czasie z propozycją firmy Storytel, która zaprosiła mnie do przetestowania swojego produktu.
Testuję Storytel od ponad miesiąca i jestem zachwycona. „Przeczytałam” w tym czasie więcej książek niż w całym 2016 roku! Zamieniłam wiele pożeraczy czasu na pożyteczne czytanie, za którym tak bardzo tęskniłam.
Kiedy?
Słucham, kiedy biegam. Wcześniej zawsze słuchałam ciszy lub radia, teraz słucham motywacyjnych książek. Czuję podwójną siłę i moc. Jedna płynie z endorfin po zakończonym treningu, druga z mocy słowa, które miłym głosem sączy się do ucha. Trening szybciej mija, a dodatkowo dostaję kilka cennych, motywacyjnych wskazówek i przemyśleń, do wykorzystania w życiu.
Słucham, kiedy prowadzę. Właściwie codziennie stoję w korkach, gdzieś jadę, kogoś zawożę, odwożę, przywożę. Zamiast piłować te same ograne hity, cierpieć przy durnych reklamach i wcale nieśmiesznych dowcipach prowadzących, czytam. Audiobook można też zabrać ze sobą na spacer, do tramwaju i pociągu.
Słucham, kiedy wykonuję żmudne prace domowe. Książka towarzyszy mi przy praniu, prasowaniu, robieniu zakupów, gotowaniu i szorowaniu łazienki. To najlepsze wykorzystanie czasu, którego w tygodniu zbiera się niestety mnóstwo.
Słucham… nie tylko sama. Słucham książek z dziećmi. Również w samochodzie, nawet na krótszych dystansach (o taką ciszę walczyłam!!), wieczorem na dobranoc, kiedy chcemy czegoś nowego, a dostawa książek z Polski nie prędko, podczas kąpieli (mój najnowszy patent – dzieciaki kochają się pluskać, potrafią siedzieć w wannie pół godziny, wykorzystuję ten czas na spokojną lekturę, mogą same wybrać jakiej książeczki słuchają, a na dobranoc opowiadają mi treść). Książek nigdy zbyt wiele!
Dlaczego?
Wykorzystuję Storytel w celach relaksacyjnych, rozrywkowych, motywacyjnych, w celu rozwoju osobistego i wyobraźni moich dzieciaków. Można też szlifować angielski (baza książek po angielsku to aż 30 tysięcy tytułów), czy wręcz uczyć się języka obcego.
Plusem Storytel są lektorzy. Firma stawia na osoby znane, pracujące głosem, jak aktorzy czy dziennikarze. Jest to ogromna zaleta, bo głos ma przecież wpływ na odbiór tekstu. Jak to się mawia – papier wszystko przyjmie, a uszy szybko więdną. W Storytel aktorska interpretacja jest wartością nadrzędną. Wiktor Zborowski, Grażyna Wolszczak, Edyta Jungowska, Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Anna Seniuk to tylko niektóre z osób, których głosu można posłuchać w trakcie lektury.
Kolejny plus to bardzo łatwa w nawigacji obsługa aplikacji. Zarówno katalog, jak i wyszukiwarka są intuicyjne i szybkie w obsłudze. Audiobook zatrzymujesz, a potem wracasz do momentu, w którym skończysz słuchać. Dzięki temu nie tracisz czasu na szukanie wątku.
Trzeci plus to cena. Za 29,90 zł miesięcznie możesz mieć nielimitowany dostęp do całego katalogu. Za taką kwotę nie da się kupić nawet jednej książki!
Czwarty plus to dostępność. Aplikację Storytel mam w telefonie, który mam zawsze przy sobie. Książki zdarzało mi się zapomnieć. Teraz mogę „poczytać” nawet w kolejce na poczcie. Zamiast bezmyślnie przerzucać statusy na Fejsie, słucham książek. Książka idealnie nadaje się do podróży, kiedy chcemy ograniczyć bagaż. Znam też rodziców, których dzieci trzeba usypiać trzymając za rękę, którzy godzinami spacerują wkoło bloku, żeby uśpić malucha – audiobooki będą dla Was jak znalazł! Nie mówiąc już o bolączkach emigrantów, którzy do książek po polsku mają utrudniony dostęp.
Storytel oferuje też karty podarunkowe, które osobiście uważam za świetny pomysł, na przykład jako prezent na Dzień Ojca. Mój mąż, zachęcony przeze mnie, również zaczął słuchać książek w samochodzie. To się tak wydaje, ale to zawsze jest przynajmniej godzina dziennie, którą zamiast bezczynnie, wściekając się na korki i bezmyślność kierowców, można spędzić pożytecznie i miło.
Z książek, które „przeczytałam” polecam najbardziej „Nie tłumacz się, działaj” Briana Tracy. Książka, która jest jakby wyjęta z mojej głowy. Opisuje życiową filozofię samodyscypliny jako remedium na narzekanie, użalanie się nad sobą, lenistwo i niepowodzenia. Dała mi ogromnego kopa i motywację do działania. Chętnie do niej wracam. Przeczytałam też modnego obecnie Żulczyka, skończyłam w końcu wspaniałą powieść „Shantaram”, którą w zeszłym roku „męczyłam” kilka miesięcy, co wieczór usypiając na tej samej stronie. Teraz zabieram się za drugą część, której na pewno w wersji papierowej nie udałoby mi się w tym roku przeczytać („Cień góry” ma ponad 800 stron!).
Jak?
Mechanizm działania jest banalnie prosty – płacisz miesięczny abonament w wysokości 29,90 PLN i możesz słuchać audiobooków bez żadnych ograniczeń. Książki przesyłane są strumieniem w formacie mp3 i w ten sposób odbywa się słuchanie online. Aby móc słuchać audiobooków będąc poza zasięgiem sieci, przy słabym łączu, w samolocie czy zagranicą można przechowywać książki w trybie offline.
W naszej rodzinie audiobooki zagościły na dobre i szczerze polecam ten sposób wykorzystania czasu. Czasu, którego nigdy nie starcza, którego nikt nie ma. Odpadło mi jedno zmartwienie. W końcu znowu czytam.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!