Dzieci wychowywane przez ekran.

Poczekalnia u lekarza. Dwulatek nieruchomo wgapiony w ekran, od 40 minut ogląda dwóch nastolatków, którzy rozpakowują jajka niespodzianki. 

Restauracja. Rodzice, wraz ze znajomymi, pogrążeni w wesołej rozmowie. Obok trójka dzieci, w różnym wieku, przyklejona do agresywnej kreskówki, puszczonej na tablecie.

Samochód. Na tylnym siedzeniu dziesięciolatek i ośmiolatka, pogrążeni w świecie gier. Z słuchawkami na uszach, żeby za bardzo nie przeszkadzać.

Zakupy. W koszyku, oprócz chleba i mleka, roczne dziecko z telefonem w ręce.

Dom. Cała rodzina je kolację przed telewizorem.

Telefon. Obok poczty, prognozy i wiadomości, trzydzieści aplikacji z grami dla dzieci.

A tymczasem lekarze, naukowcy, psycholog, nauczyciel, cały świat ostrzega. Dzieci od urodzenia do drugiego roku życia nie powinny w ogóle mieć kontaktu z ekranem. Dzieci od 2 do 6 roku życia maksymalnie godzinę dziennie. Powyżej 6 lat – decyzja rodziców, uzależniona od indywidualnych warunków.

Mam wrażenie, że już od urodzenia w większości przypadków jest to decyzja rodziców, niekoniecznie najlepsza. Widzę wycinek, zdaję sobie z tego sprawę. Widzę wycinek życia, scenkę w sklepie, w której matka daje dziecku telefon, bo zakupy zrobić musi, a ono akurat ma gorszy dzień i od wielu godzin manifestuje swój zły humor, a matka jest bliska załamania nerwowego, od rana czekając na koniec tego feralnego dnia. Scenkę w restauracji, gdzie ta grupka znajomych nie widziała się od roku, bo obowiązki, bo dzieci, bo wiecznie coś i w końcu chcą się zwyczajnie rozerwać, nagadać na zapas, zamiast słuchać ciągle “maaaaamoooo, nudzi mi się”. Scenka w aucie. Życie się nie zatrzymuje, możliwe, że Ci rodzice od dawna nie mieli ani chwili wytchnienia od dzieci, a potrzebują coś ważnego przedyskutować? Możliwe też, że są akurat w bardzo dalekiej podróży, od pięciu już godzin usilnie próbują zabawić znudzone drogą dzieci i właśnie im się skończyły pomysły?

Kumam. Nie urwałam się z choinki. Wiem doskonale (możliwe, że aż za dobrze) jak wygląda życie z dziećmi i jak bardzo może o 8 rano się nam wydawać, że ten dzień był bardzo długi. Moment, w którym dziecko w końcu usiądzie i przestanie wiercić dziurę w brzuchu, staje się wybawieniem. Wiem doskonale, jak wygląda ciąg identycznych dni, kiedy siedzi się w domu z chorym dzieckiem. Trzeci tydzień pod rząd. Wiem, jak bardzo długie potrafi być piętnaście minut w poczekalni u lekarza z nadpobudliwym dwulatkiem i widownią w postaci obrażonych na cały świat staruszek lub bezdzietnych paniuś w wysokich szpilkach i nieskazitelnych garniturach. Wiem też, jakim horrorem mogą być nawet krótkie zakupy z kilkulatkiem. Znam uczucie, kiedy zalewa Cię krew, bo od pół godziny namawiasz dziecko do zjedzenia kęsa kanapki. Wiem, jak bardzo Ci wstyd, kiedy Twoje dziecko urządza sceny w miejscach publicznych. Wiem, z własnego doświadczenia, że najłatwiej jest zrobić to, co trzeba zrobić w domu, jeśli nikt Ci nie przeszkadza. A kiedy dzieci nie przeszkadzają? No wiadomo, wtedy, kiedy nieruchomo, jak zombie, siedzą przed ekranem.

Wydaje mi się to jednak niepokojące, że nauczyciel na zebraniu w pierwszej klasie apeluje do rodziców, aby pamiętali o zjedzeniu chociaż jednego posiłku w tygodniu razem z dziećmi, bez żadnych zakłócaczy. Niepokoi mnie pięciolatek z nieograniczonym i niekontrolowanym dostępem do Internetu. Młodociani youtuberzy zbijający niemożliwą kasę na wyświetleniach debilnych filmików o niczym. Dziecko, które zawładnęło telefonem rodzica i urządza dantejskie sceny, jeśli go natychmiast nie dostanie lub kiedy próbuje mu się go odebrać. Dzieci, które nie znają w ogóle pojęcia nudy i nie potrafią same się sobą ani na moment zająć. W sumie po co, skoro rodzic, nie chcąc dopuścić do wybuchu, momentalnie podsuwa elektroniczną zabawkę?

A przecież prawdziwe życie nie polega na ciągłej rozrywce i stymulacji. Trzeba nauczyć się czekać, obserwować, uczestniczyć w realnych życiu, słuchać odgłosów, które nas otaczają, nie tylko tych wyprodukowanych cyfrowo. W końcu musimy nauczyć nasze dzieci uważności i zwrócenia uwagi na drugiego człowieka. Nie śmiesznego, bezczelnego ludzika w grze, gadającą świnkę, czy sprytny samochodzik, a prawdziwego człowieka. Takiego z uczuciami i bez magicznych mocy. Nawet jeśli jest to niemiły sąsiad.

Nie ma nic złego w elektronicznych gadżetach, w bajkach dla dzieci, czy w pójściu do kina. Nie ma, bo jest to część naszego życia, postęp, do którego dążyliśmy i który ułatwia nam życie. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że zachowamy rozsądek i umiar. Kontrolować trzeba zarówno czas, jak i zawartość tego, czym zajmują się nasze dzieci. Wiele kreskówek robi dzieciom sieczkę z mózgu, gry są brutalne, filmy agresywne, a serwis informacyjny może okazać się nieodpowiedni dla kilkulatka.

Uwielbiam rodziców, którzy się tłumaczą, a to tylko dzisiaj, wyjątkowo. Nie trzeba nikomu się tłumaczyć, ale warto się dobrze zastanowić. Bo może się okazać, że to właśnie w naszej rodzinie obiad codziennie je się przed telewizorem, z “jednej tylko bajki” robią się nagle trzy godziny, a nasze dziecko musi ciągle walczyć o uwagę z naszym telefonem, na którym oglądamy śmieszne filmiki. 

Ograniczenie czasu ekranowego trzeba jednak zacząć od siebie. Bo cóż z tego, że dziecku nie pozwolisz oglądać tv, ani używać laptopa, skoro sam nie wypuszczasz z ręki telefonu i godzinami siedzisz na Facebooku? Podobnie jak z innymi aspektami życia, dzieci naśladują nasze zachowania. Jeśli zasiadamy do posiłku wgapieni w telefon, nie oczekujmy, że dzieci same zainicjują interesującą dyskusję. Jeśli nigdy nie można nas zobaczyć czytających książkę, w jaki sposób moglibyśmy w dzieciach zaszczepić miłość do czytania? Jeśli jedyną rozrywką jest dla nas ekran, w jaki sposób namówimy dziecko na spacer?

To nie jest kolejny tekst o tym, żeby spędzać z dziećmi więcej czasu. Jestem daleka od tej nagonki wierząc, że każdy spędza go tyle, ile ma i ile potrafi, zanim go szlag nie trafi. Nasi rodzice nie siedzieli z nami godzinami na dywanie. I wcale z tego powodu nie kochamy ich mniej. Nie uważamy również, że nas zaniedbywali. Zwyczajnie – nikt im sieczki z głowy nie robił, utwierdzając w przekonaniu, że trzeba, inaczej wychowasz nieczułego, aspołecznego cyborga. Nikt nie wpędzał ich w poczucie winy, nikt nie sugerował, że mają się stać pakietem rozrywkowym dla swojego potomstwa, ignorując inne aspekty życia, jak pracę, obowiązki domowe, czy chwilę dla siebie. Mimo tego, że poradziliśmy sobie w życiu bez 100% atencji naszych rodziców, mieliśmy inny, doskonale wpływający na nasz rozwój, bodziec. Nudę. To z nudy na podwórku robiliśmy bazy, tworzyły się bandy, klubiki, przedstawienia, podchody, zawody (szczególnie, nie wiem zupełnie, dlaczego, zapamiętałam te w plucie na odległość), gry w kapsle i łażenie po okolicznych dachach.  To z nudy graliśmy w bierki, w państwa-miasta i w karty. To z nudy wymienialiśmy się papierkami z gum. Mieliśmy kreatywne pomysły, choć niewielkie możliwości. I dzieciństwo było fajne. Było nasze, niepowtarzalne, choć dziś niewyobrażalnie ubogie w cyfrowe gadżety i super bohaterów.

Jestem z tych, którzy często robią sobie rachunek sumienia. Szczególnie jako matka. I ciągle oceniam mój wkład w wychowanie dzieci. Bardzo pilnuję, aby miały odpowiednią dawkę nudy. To dzięki niej potrafią zachwycić się tęczą, zrobić sobie z papieru zabawkę i urządzić koncert grania na garnkach, szklankach i pokrywkach. Bardzo pilnuję, aby czas przed ekranem był minimalny. Nie tylko dzieci, ale i mój własny. Nigdy jeszcze nic mądrego nie nauczyłam się z mediów społecznościowych (no może za wyjątkiem kilku blogów 😉 ) ani z Pudelka, a serwisów informacyjnych zwyczajnie się boję.

Tak to tu zostawię, do przemyślenia. Nie dajmy się zwariować i wylogujmy siebie i nasze dzieci do życia.  Niech nasze dzieci wychowywane przez ekran nie będą.

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!