Kredyt i rachunki na pół, ale to kobiety zajmują się dziećmi i domem.

2022 rok, dyskusja w sieci. „Bo prawda jest taka, że skoro siedzę w domu z dzieckiem, to jest mój obowiązek zrobić domowy obiad. Nie wyobrażam sobie podawać dziecku słoiczki, przecież to sama chemia. Brak obiadu to szczyt lenistwa”. Halo, średniowiecze! Dawno żeśmy się nie widzieli! W 2022 to nadal kobiety zajmują się dziećmi i domem.

Nie pisze tego teściowa, która już dawno wyparła błędy własnej młodości, w zamian zastępując je fantastycznym, wyidealizowanym wyobrażeniem minionej rzeczywistości rozpoczynającym się od słów „za moich czasów”. Pisze to kobieta w moim wieku, rocznik z końca lat 70, początek 80. Święte oburzenie, co z Ciebie za matka, obiadu nie ugotujesz.

Skąd to powtarzane od pokoleń przeświadczenie od powinnościach i obowiązkach matek? Bo przecież wiadomo, że matka musi. Musi ugotować, stać na posterunku i wiecznie czuwać. Nie wolno jej opuszczać gardy, bo przecież jest matką. Nie wypada jej dzieci na noc zostawić, obejrzeć się za przystojnym kolesiem, czy też przyznać głośno do posiadania wibratora. Ave Maria, święta matka.

Czy kobiecość mierzalna jest tylko i wyłącznie liczbą ułożonych równiutko ciuchów w szafkach i porządkiem w ręcznikach? Czy jakieś procenty są ujmowane za nie wyrobienie wystarczającej liczby dzieciogodzin? Czy jakieś punkty karne dają? Mandat, bo obiadu domowego nie było?

Polka to nadal głównie cierpiętnica, która dla dzieci musi się poświęcać, nie powie nigdy nie, nie krzyknie, że ma dość i potrzebuje urlopu od dzieciowania i zabawy w dom. Polka musi w ciszy znosić swoją rolę, inaczej zjadają ją wyrzuty sumienia, bo przecież musi, powinna, trzeba. Nie lubi świąt, bo na myśl o ślęczeniu przy garach i szorowaniu podłogi aż jej słabo, a jak pomyśli, że w nagrodę dostanie krytykę teściowej, żyć jej się odechciewa, no ale przecież święta muszą być, bo jak to tak. I od pokoleń gramy ten marsz Polki bolesnej. Rachunki, praca, kredyty w nowoczesnych polskich rodzinach to podział 50/50. Ale nadal standardem opieki nad dziećmi i domem jest stosunek 80/20 i to wtedy, kiedy facet ewentualnie chce, może i umie. Te trzy rzeczy razem występują bardzo rzadko. Bo to nadal kobiety zajmują się dziećmi i domem, tak po prostu jest.

Nie oszukujmy się, proszę. Możemy sobie głosić te piękne hasełka, heheszkować ze złych matek, cieszyć się tym, że możemy powiedzieć, że dzieci nas czasami wkurzają, ale dopuszczalne jest to tylko wtedy, kiedy zaraz potem dodamy, że no może i czasami wkurzają, ale jak bez nich żyć, kocham nad życie, tak, tak. Jak tego nie dodasz, to się lepiej zastanów, co z Ciebie za matka w ogóle? Na wierzchu jesteśmy tacy tolerancyjni i wyrozumiali, no tak, tak, równe prawa, ale wystarczy poczytać fora i komentarze pod artykułami w sieci. Wystarczy wyjść na ulicę w pogodny dzień i zobaczyć kto z wózkiem spaceruje i kto robi zakupy. Mężczyźni są do wyższych celów, a równość na papierze, szczególnie ta w umysłach społeczeństwa. Matka z kieliszkiem wina? Nie wypada. W przestrzeni publicznej wielu takich nie uświadczysz.

Facet z wózkiem to nadal bohater. Jakiś nadprzyrodzony gatunek, prawdziwy pomocnik, skarb, który należy innym jako przykład podawać. Z tym, że ci sami mężczyźni nazywani są pantoflarzami, bo przecież cóż innego mogłoby to być jak nie żona hetera, która zmusza do domowych, kobiecych przecież obowiązków? Urlop tacierzyński w wielu firmach to mrzonka, wszyscy słyszeli, no ale przecież z dziećmi w domu to chyba powinna matka siedzieć? A niech ci dzieci chorują, to się zaraz dowiesz, czy jakiejś niani by się nie dało załatwić, może żłobek, ciągle cię nie ma, klient cierpi, zespól cierpi, ty się lepiej zastanów.

Czy to, że nie gotuję codziennie obiadu ujmuje mojej kobiecości? A może matką jestem gorszą, bo nie prasuję? Czy męskość mojego męża cierpi, bo wiesza pranie i ładuje zmywarkę? Czy jeśli umiem sobie obrazek powiesić to oznacza, że mam za dużo testosteronu?

Czy to, że nie piorę, a mopa trzymam w ręce od święta oznacza, że nie mogę być nigdy zmęczona? Przecież prawdziwe kobiety mają etaty, dzieci i nikogo do pomocy! A kiedyś to jeszcze na roli pracowały i w rzece prały! Czy moja żeńska natura ucierpi, bo nie wiem jak wywabić plamę z dywanu i szczerze powiedziawszy mam ją gdzieś? Podpowiem – tylko ja ją widzę, więc udaję, że nie widzę, podobnie jak pozostali mieszkańcy mojego domu.

Czy trzeba się domem opiekować, jeśli się tego nie lubi, nie jest się w tym dobrym? Czy rodzina to musi być podpierająca się nosem, urobiona po pachy matka, która jak już posprząta, wypierze, ugotuje, musi dbać o to, żeby wszyscy schludnie wyglądali, byli zdrowi i miło spędzali czas? A gdyby tak czasem to jej ktoś podał obiad i bluzkę uprasował? Ziemia się rozstąpi i piekło ją pochłonie? A gdyby tak ktoś inny brał na swoje barki organizację zdrowotnych przeglądów i szafek z produktami spożywczymi?

Kobieta, która jednak wyzwoliła się z objęć piekarnika i pralki, przez wielu będzie oceniana jako wyrodna, co z Ciebie za matka, skoro dzieci same z ojcem tak same zostawiasz i wyjeżdżasz. Jeszcze pół biedy jak w delegację, do pracy, to jeszcze jakoś może można byłoby zrozumieć, chociaż gdzie te priorytety, nie może być praca ważniejsza od dzieci! No ale już proszę państwa jak wyjedzie bez dzieci i nie do pracy, tylko nie daj bosze oddawać się przyjemnością, skandal! Po co sobie dzieci robiła, skoro teraz tylko ciągle je chce babciom podrzucać? Jak może chcieć moment bez nich spędzić?

Kiedy czytałam, że te leniwe baby wolą dziecku słoiczek podać, zamiast zdrowy obiad podać, to dosłownie mam wrażenie, że przeniosłam się w czasie do średniowiecza, a mentalnością do ery kamienia łupanego. Zamiast gotować, z eko mięsa i warzyw bez chemii, to mają te matki czelność do fryzjera i na paznokcie łazić. Możliwe, że w owych mitycznych „za moich czasów” instrukcja obsługi pralki, zmywarki i piekarnika była napisana zrozumiałym tylko przez kobiety językiem, na szczęście teraz już i mężczyźni poradzili sobie z odszyfrowaniem tego skomplikowanego kodu przycisków, znaczków i temperatur. I co z tego?

Chciałabym, żeby słowo matka nie kojarzyło się z trudem, poświęcaniem, ciężkim życiem. Przecież same, zupełnie dobrowolnie zwykle, się na to decydowałyśmy. Chyba nie po to, żeby sobie życie uprzykrzyć? No przynajmniej ja takiego zamiaru nie miałam. I do dziś nie mam. Nie zakładam sobie na szyję sznura z poświęceń i cudzych oczekiwań. Dom jest wspólny, dzieci  są wspólne, ja jestem dorosła, a moje dzieci urodziły się nie dlatego, że trzeba przecież dzieci mieć, co by ze mnie była za kobieta, gdybym ich nie miała, przecież wszyscy mają, a poza tym jak to tak nie dać rodzicom wnuków?

I tak sobie trwam w tym przeświadczeniu, że mimo niegotowania trzydaniowych obiadów, nie dotykania pralki i ignorancji w kwestii obsługi zmywarki, nie czułam się nigdy taka kobieca. Dobrze mi też w roli matki, choć dzisiejszy wieczór spędzę solo w kinie, niedawno wyjeżdżałam bez dzieci i wcale nie tęskniłam i nie wiem co mąż dzisiaj poda dzieciom na kolację. Mój mąż to samiec alfa, wie, jak się dziećmi zająć, umie sobie uprasować koszulę i całej rodzinie obiad podać. A odkąd to on w domu pierze, ciągle oglądamy puste dno kosza na brudy, choć mnie się rzadko to wcześniej udawało. Ja go kocham nie za to, że trzyma się męskich ról, bo nie wiem jakie to są, a on kocha mnie, choć nie pamiętam kiedy myłam okna.