Przyjdzie czas, kiedy na wannie nie będą już stały Transformersy.

Przelała mi się miareczka ostatnio, chyba pierwszy raz nikt się nie przyczepił, że te posty takie negatywne mega, że tych dzieci tak bardzo już dość. Nikt się nie przyczepił, bo nie tylko u mnie taka kumulacja, szczęśliwa szóstka, prawie jak w lotto. Szkoła w domu, dzieci w domu, praca w domu, koronawirus, niewiadomoco za oknem i rok do tyłu. 

Ja to nie z tych, co z przyklejonym uśmiechem niosą ten krzyż. Ja to raczej w trampkach przez płot bym przeskoczyła, z głośnym kur.a na ustach, żeby chwilę sama pobyć. Mam dość. Przebywanie z kimkolwiek tak długo, non stop właściwie i bez przerwy, nie jest higieniczne i dla zdrowia psychicznego na pewno nie jest zdrowe.

W te dni, kiedy najbardziej mam dość, zamykam się w łazience, kładę się w wannie i… z głośnym cholera jasna, wyciągam spod tyłka zagubionego… Transformersa. Bumblebee z waleczną miną ląduje na skraju wanny. Krew mnie zalewa, choć przecież miał być zen, ale oczywiście nikt nie pomyśli, żeby ładnie ustawić chociaż, żeby czasami osuszyć, schować może do pokoju, a skąd. Leżą wszystkie zabawki porozwalane, matka się schylić musi. Ciekawe, czy jak bym je wszystkie wywaliła, ktoś by się w ogóle zorientował? Aż ciężko uwierzyć, że przyjdzie czas, kiedy na wannie nie będą już stały Transformersy.

Mogłabym czasami przynieść świeczki do tej wanny, żeby trochę moja bardziej była ta chwila, a nie tylko te figurki i klocki, pianki kolorowe, gumeczki, laleczki, no ale zapominam, nie mam do tego głowy, na stronie książki skupić się nie mogę, gdzie tam świece i bibeloty, jak na pysk padam. To był ten dzień głośnych kłótni, fochów, burdelu, zgubionych ćwiczeń do matematyki i obiadu, który dziś akurat nie smakował za bardzo. W głowie szumi, siły brak, wyrzuty sumienia zaczynają się skradać po cichu. Czy dam radę uciągnąć kolejny dzień? Serio nie wiem, już sama nic nie wiem.

Niby leżę w tej wannie, ale wcale nie mam zasłużonego odpoczynku, bo wiem, że wiele rzeczy, na które dziś nie starczyło mi czasu, jutro już osiągną status przeterminowanych i będę musiała je zrobić na cito, w biegu i może byle jak. I ta świadomość często jeszcze mnie męczy. Bo chciałabym choć raz niczym się nie martwić, niczym się nie przejmować. No ale jak, skoro ortodonta nie umówiony, kolonie nie ogarnięte, trawnik woła o pomstę do nieba, a dziecko z kurtki wyrosło? Wmawia się nam, że ten czas, kiedy dzieci są małe, jest najpiękniejszy w naszym życiu. Serio? A co w te dni, w które wydaje się to jakimś kiepskim, okrutnym żartem? Czy naprawdę przyjdzie czas, kiedy na wannie nie będą już stały Transformersy? Czy ja tego dożyję w jako takim zdrowiu psychicznym?

Możliwe, że przez mgłę dzisiejszych trudności, zadania domowego, przy którym włosów już nawet rwać nie ma jak, bo dawno wyrwane, gubionych wiecznie gumek, nożyczek i szczotki do włosów, wifi, do którego hasło zna tylko matka, choć od roku takie samo i mało skomplikowane, ciężko jest dostrzec jakiś koniec tych macierzyńskich trudności. Możliwe, że kolejny raz wycierając pastą do zębów upaćkane lustro, ciężko jest zobaczyć dzień, w którym to lustro przestanie być świadkiem wiecznych bitew o miejsce przy umywalce.

Są dni, które trwają rok. Dni, które się wleką, od 8 rano zdaje się, że to był baaardzo długi dzień. Dni, w których budzisz się o piątej rano i cieszysz się, bo to i tak przecież nie czwarta, bywało gorzej! Bo w macierzyństwie tak właśnie jest – dni się wleką, ale lata mijają bardzo szybko. Nim się obejrzysz, miną wszystkie ostatnie razy. Ostatni raz pomożesz zawiązać buty, ostatni raz spakujesz plecak, zrobisz ostatnią kanapkę na drogę.

Każdy czas jest dobry, warto go wykorzystać, zanim minie i nigdy nie wróci. Zamiast muszę wybieram chcę. Zbliżam się do czasu, kiedy zamiast szlifowania matmy, pójdziemy poleżeć na kocu, a za matmę będzie robiło liczenie listków na koniczynie. Czego się nie nauczą, nadrobią, spokojnie. Zapamiętam te rolki w parku, te lody nad rzeką, te chichoty pod kocem, te pierwsze wspólne ciuchowe zakupy, budowany tygodniami zamek z klocków, to mamo, mogę tu z Tobą spać?

Uśmiecham się do Transformersów poustawianych w groźnych pozach na skraju wanny. Wiem, że kiedyś ich tu zabraknie, kiedyś nie będą tu stały, zastąpią je znowu piękne świece, pachnące, białe ręczniki, drogocenne olejki. Wszystko to, co teraz głęboko schowane przed ciekawskim okiem i niszczycielskim paluchem bandy potomków. Puszczam oczko do Optimusa – jakoś to przetrwamy stary. I Ty i ja pójdziemy kiedyś w odstawkę. Przyjdzie czas, kiedy na wannie nie będą już stały Transformersy.

Już w całkiem niedalekiej przyszłości okna będą zawsze czyste, a w domu będzie zawsze cisza. Nikt nie będzie się skradał po nocy, żeby ukraść kawałek pościeli i wbić zziębnięte stopiszcza w matczyne boki. Nikt nie wyje wszystkiego z lodówki i nie będzie stał wpatrzony w piekarnik, w którym się piecze ulubiona tarta. Dni znowu będą dniami, a lata latami. Za jakieś 10 lat w tej wannie popłyną nowe łzy. Nie bezsilności, jak dziś, a ściśniętego serducha na myśl o pięknych, wspólnych latach, które kiedyś mogliśmy przeżyć. Na wspomnienie tych małych rączek, nigdy nie zamykających się buziek i kocham Cię mamusiu najmocniej, polecą niejeden raz łzy.

Przyjdzie czas, kiedy na wannie nie będą już stały Transformersy.

Zdjęcie Samule Sun na Unsplash