Dziennik. Australia. Ikea.

Życie płynie nam w zawrotnym tempie. Już ponad miesiąc jesteśmy w Australii! Z jednej strony wydaje się jakby wczoraj, a z drugiej wiele się już tutaj wydarzyło.

W domu dzieci nadal dają czadu. Za to w szkole aniołeczki. Dominik w piątek na apelu odbiera nagrodę za dobre zachowanie i dawanie przykładu. Nieźle się chłopak kamufluje, nie? W Polsce diabeł wcielony, ciągle tylko słyszałam, że broi, że kreska nie taka, że tu coś, tam coś, a w Australii wzorowy uczeń. Pewnie się nie znają po prostu albo dają na piękne oczy, bo tego to mu akurat nie brakuje. W drugi dzień szkoły oświadczył, że ma dziewczynę. Dwa tygodnie później nadal nie pamięta jak ona ma na imię. Wróżę mu świetlaną przyszłość na froncie związków damsko-męskich.

Do moich standardowych obowiązków domowych doszło wywożenie workami piasku z powrotem na plażę. Nawet ostatnio córka się spytała, patrząc na wiaderko piasku, które zostawiła po sobie w wannie po kąpieli „co się mamusiu stanie, jak weźmiemy ze sobą cały piasek z plaży”. Powiedziałam, że coś bardzo niedobrego, bo przy dzieciach nie przeklinam. I widzicie to jest zdecydowany plus śniegu. Śnieg nie wchodzi do pupy, nie leży z Tobą w łóżku, a już z całą pewnością nie powoduje u fryzjerki, obcinającej Twoje dziecko, okrzyku na całą galerię „O Boże! Ona ma wszy!! Aaaaa nie, nie, to tylko piasek”. No i kto teraz ma gorzej??

Wiem, że macie w Polandzie wesoło. Czytałam, że dzień 20 lutego ma zostać ustanowiony świętem narodowym na cześć pierwszego tej zimy dnia bez smogu. Gratuluję polskiemu rządowi za dobrą zmianę kierunku wiatrów. Szacun. Konkurs Eurowizji wyłonił najbardziej utalentowanych piosenkarzy w Polsce. Prezes znowu czyha na Tuska. Ojciec znowu położył łapę na kasie. I jeszcze jakaś afera pigułkowa. Czytałam też, że w nowych podręcznikach nie będzie o Curie-Skłodowskiej, mało znanej noblistce, ale i ladacznicy. Gdyby nie ten smog, pomyślałabym, że stara tam u nas bida.

W życiu już tak jest, że swój ciągnie do swego. No więc jak to zwykle u mnie, głupi ma zawsze szczęście. Ale od początku. Moja córka wyczaiła sobie nową koleżankę. Traf chciał, że mieszka akurat w domu naprzeciwko naszego, więc obiecałam, że kiedyś się wspólnie pobawimy po szkole. I tak się stało, że z całą czeredą wybrałam się tam w sobotę. Sąsiadka okazała się przemiłą Szwedką. Na potrzeby tego tekstu będę ją nazywać Ikea, bo ta nazwa jest bliska mojemu sercu, a Szwedki oryginalne imię akurat przypomina nazwy sprzętów ze szwedzkiego sklepu z meblami, dla przeciętnego homo sapiens na trzeźwo nie do wymówienia. No więc gawędziłyśmy sobie przyjemnie z Ikeą, podczas gdy nasza piątka lata po ogródku z okrzykami jakby co najmniej wybuchł stan wojenny.

Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Obie nie znosimy tych samych rzeczy w Australii. Pośmiałyśmy się też z zawiłości związków na linii Mamusia-Synowa i takie tam. Po dwóch godzinach, kiedy już zaczęło mi delikatnie dźwięczeć w uszach, a skroń niebezpiecznie pulsować, Ikea zerknęła na szybko na zegarek, po czym wygłosiła słowa, po których nasza nowa znajomość przeszła na zupełnie inny poziom. Zerkając na dzieci wydzierające się na cały regulator w pogoni za kotem, stwierdziła: „O! Już 16-ta! To może napijemy się po kieliszeczku winka”?

Także wiecie, człowiek zawsze sobie znajdzie bratnią duszę, nawet na końcu świata.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!