Od roku leczę się z pamiętania o wszystkim.

Przeczytałam ostatnio świetny tytuł: „To nie chodzi o to, kto wyniesie śmieci”. Od razu kliknęłam, domyślając się o co chodzi. Bo muszę się przyznać tutaj przed tysiącami czytelników – ja sama leczę się z pamiętania o wszystkim od ponad roku! Bo to nie chodzi o to, że to wyrzucenie śmieci to jest kilka sekund i każdy może to zrobić. Chodzi o ZAUWAŻENIE i PAMIĘTANIE o tym, że te śmieci wyrzucić trzeba!

Pisałam już o tym, ale odkąd zaczęłam mówić o tym bardzo głośno, skala zjawiska mnie przeraża. Okazuje się, że większość z nas w ogóle tego nie zauważa, ale robi to codziennie! Każdego dnia, 365 dni w roku pamiętamy o wszystkim. O tym, że rybce trzeba kupić pokarm, dziecko zapisać na kontrolę do dentysty, teściowej kupić prezent na imieniny, babci przypomnieć o wykupieniu leków, kwiatki na zimę zabezpieczyć, a do gulaszu cebuli nie dodawać, bo starsze dziecko nie zje.

To jest bardzo często totalnie od nas niezależne, to jest w naszym DNA, przecież od wieków to kobiety dbały o dzieci i domowe ognisko. Nie zmieniło się to dużo od czasów, kiedy faceta zwyczajne nie było, bo albo polował, albo był na wojnie, albo go coś w tym lesie pożarło i już nie wrócił. Przecież to nasze babki podstawiały pod nos całej rodzinie, potem nasze matki. To matki padały przed świętami na pysk, a ojciec miał ewentualnie w obowiązku dywan wytrzepać i karpia zamordować. Resztę robiły matki. To ojciec nie bywał na wywiadówkach, ledwo wiedział do której klasy chodzi dziecko, a ile razy nie wiedział? A czy miał pojęcie jaki rozmiar buta które dziecko nosi? Nie, to były babskie sprawy, mężczyźni byli do poważniejszych zadań, polityka, sport, praca, to były ich tematy, nie tam jakieś niemęskie pranie, czy zapełnianie lodówki. Jesteśmy chyba pierwszym pokoleniem, które chce się zbuntować. Ale i tak często napotykamy na ogromny opór, ta zmiana nie jest prosta. Leczę się z pamiętania o wszystkim i nie powiem, żeby to było takie znowu proste!

Możliwe, że to kwestia instynktu. Bo kobiety wiedzą, po prostu wiedzą. Nawet jak nie wiedzą, to budzą się w środku nocy i przypominają sobie, że klej na plastykę dziecku zapomniały kupić. Tak po prostu jest. Nie mówię, że nie ma wyjątków, po prostu sama przyznaj – do kogo najczęściej leci dziecko, kiedy czegoś potrzebuje, kiedy czegoś nie wie, nie może znaleźć? Do matki.

To matki pierwsze zauważają symptomy choroby i to matki pamiętają na którą jest ten wyjątkowo tym razem przełożony trening. Żadna z nas nie ma pojęcia o tym, że to właśnie pamiętanie o wszystkim nas czeka razem z „biorę sobie ciebie na męża”. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, to dla nas naturalne, niewiele z nas ma siłę się zbuntować. Nie wszystkie z nas brylują w kierowaniu domem, a jednak muszą to robić. Nie wszyscy ojcowie „pomagają w domu”. Co gorsza, wielu pomaga tylko wtedy, kiedy poprosisz. Więc oprócz wszystkiego, co masz na głowie, dochodzi Ci pamiętanie o tym, żeby przypomnieć, żeby zechciał pomóc. A potem, z czasem, dochodzą jeszcze dzieci, które też długo wymagają zewnętrznej pamięci – mamy. Na tym polu też leczę się z pamiętania o wszystkim. Bo przecież za dzieci życia nie przeżyję.

To dlatego wiele kobiet pada na pysk. Są zmęczone tym, że nikt inny nie widzi potrzeb domu, dzieci, otoczenia. Że nikt inny o niczym nie pamięta. Wolą same, bo tak jest szybciej. Jadą na automacie. To jest takie wykańczające, że mnie osobiście postawiło pod ścianą. Miałam fizycznie i psychicznie tak bardzo dość, że wydawało mi się, że kolejnego dnia nie udźwignę. Kolejnego przewidywania, zauważania, zapobiegania.

Leczę się z pamiętania o wszystkim, choć nie wiem, czy bardziej mnie wykończyło wykonywanie miliona mikro czynności dziennie i poczucie, że choć nic nie robiłam, znowu robiłam wszystko, czy odpowiedzialność. Bo tych rzeczy, prowadząc dom i mając dzieci, tych rzeczy do zapamiętania jest straszna ilość i łatwo o czymś zapomnieć, coś przeoczyć. I jeśli to ja jestem osobą zauważającą wszystko, to ja potem czuję się odpowiedzialna, kiedy o czymś zapomnę. I to ja mam te przeklęte wyrzuty sumienia, kiedy coś nie jest zrobione albo zrobione jest nie tak, jak zrobione być powinno.

No może nie macie tak? Codziennie mam wrażenie, że trzymam świat na swoich barkach, więc jak coś się spieprzy to czyja to wina? Moja. To jest chore, ja wiem, ale wiem też, że nie tylko ja na nią cierpię. I to jest jak nałóg – często się go nie zauważa, a jak się zauważa, to się wypiera.

Facet ma inną psychikę. I ja wcale ich nie winię, ja im zazdroszczę! Drzwi mogą skrzypieć pół roku, nie musisz mu co tydzień przypominać. Ale ma wywalone, zrobi się, kiedyś. A Ciebie trafia szlag i choćbyś miała się podpierać nosem, choćby kosztem snu, zrobisz to, bo Ci matka z babką wtłoczyły, że ma być zrobione, bo tak WYPADA.

Potrzebujemy, aby ktoś w końcu zobaczył tę pustą rolkę papieru. Dzieci, którym rano trzeba podać śniadanie. Psa, którego trzeba wyprowadzić. Potrzebujemy wsparcia nie tylko w tym wynoszeniu śmieci, ale zauważeniu, że te śmieci trzeba wynieść! Chcemy, aby kalendarz ojca też wypełniony był wizytami u dentysty i dniem strażaka w przedszkolu. I niech chociaż raz to ojciec ostatni usiądzie przy wigilijnym stole.

Nauczyłam się to wszystko robić, wykonywać tę nieskończoną ilość pracy, obsługiwać cały dom, a do tego dobrze zarabiać. Ale przyszedł moment ściany. Moment, w którym bunt w mojej głowie stał się tak mocny i głośny, że nie potrafiłam dłużej udawać, że potrafię tak ciągnąć. Początkowo nie potrafiłam tego nazwać, dopiero z czasem (i pomocą) zdałam sobie z tego sprawę, że ten ładunek spraw, o których muszę pamiętać, rzeczy, które muszę zrobić i pierdół, które na każdym kroku zauważam, w połączeniu z osamotnieniem na tym placu boju codzienności i wyrzutami sumienia, że coś mi umknęło, albo mogłam lepiej, stał się nie do zniesienia i przytłoczył mnie do granic szaleństwa. Leczę się z pamiętania o wszystkim i kiedyś skończę ten proces. Na pewno.

I żeby była jasność – mój mąż to złoty człowiek. To ja wlazłam do tego kołowrotka i zakręciłam się w nim do porzygu. Moja mama jest feministką. Sama zamiast gotować, woli poczytać lub pojść na jogę. Nie wychowałam się ani w patriarchacie ani w przeświadczeniu, że kurz nie może poleżeć.

Leczę się z pamiętania o wszystkim, powoli z tego wychodzę, choć przyznaję głośno – ciężko jest odwracać wzrok od rzeczy, które kiedyś robiłam mechanicznie, bez zastanowienia. Ciężko jest tłumić w sobie odruchy, które kiedyś wydawały mi się niemal bezwarunkowe, jak podniesienie z podłogi w łazience mokrego ręcznika. Ale wiem, że muszę. Dla siebie. I dla tych trzech par oczu, moich córek i syna, które patrzą, obserwują i projektują swoje wyobrażenia. Mam dość pamiętania o wszystkim. Odwracam wzrok. Kurz leży, też poleżę. Jak się zaczną przewracać, może w końcu podniosą? Jak im braknie czystych majtek, może upiorą? A jak nie to też będzie. Jeszcze nikt od brudnych gaci nie umarł.