Drodzy nauczyciele! Tęskniłam! Jak bardzo tęskniłam!

Drodzy nauczyciele! Tęskniłam! Jak bardzo tęskniłam!

Wiem, że szkoła dzieci nie wychowuje i nie jest po to, aby rodzice mogli w spokoju oddawać się napędzaniu gospodarki. Wiem, wiem.

Ale jako wnuczka dyrektorki szkoły i córka emerytowanej nauczycielki wiem, że nauczyciela to Ty sobie szanuj. Wiadomka, nie wszyscy, jak w każdej grupie zawodowej, się do tego nadają, bo to ciężki zawód jest, mało płatny, wypłata rzeczywiście jest w postaci uśmiechu bąbelków i to w dodatku cudzych.

Kiedy moje dzieci przyniosły ostatnio do domu klasówkę (a na niej oceny z całej skali, bo 6-4-3, a mówią, że takie te dzieci identyczne te trojaczki ? ) a na niej pytania, to przyznam sama, że dobrze, że pierwsze złapałam tę kartkę z celującym, bo sama odpowiedzi na wiele pytań miałam lekko mówiąc, mgliste.

Co to jest równonoc, to jeszcze wiedziałam, ale czym się różni przesilenie letnie od przesilenia zimowego, to już musiałam się zastanowić. A kiedy zaczyna się kalendarzowa jesień, no?

Drodzy nauczyciele. Tak bardzo Wam dziękuję, że rozmnażania pantofelka i życia płciowego ameby nie muszę przerabiać z moimi bombelkami. Że czasowników frazowych mogę sobie chwilowo całkiem zapomnieć. Że nie muszę nikogo upominać, że gżegżółka to ortograficzny wrzód na dupie wszystkich dyktand. Że to nie ja muszę dzieciom uświadamiać twierdzenia, które nigdy w życiu nie będą im potrzebne. Do absolutnie niczego. I w końcu, nie ja muszę czytać te wypociny, że zamożni chłopi nigdy nie wychodzili za mąż za biednych, a za siebie, Izabela zupełnie nie nadaje się do interesu, który ma Wokulski, a Dulska uważała, że brudów nie wolno prać w świetle dziennym.

Jak bardzo Was kocham, że mówiąc o Marie Skłodowskiej-Curie potraficie się ugryźć w język i nie informujecie jednak dzieci, że Curie była też pieszczotliwie nazywana „porywaczką mężów”. Jak bardzo tęskniłam za tym, że nienawiść do matematyki przestała prątkować na matkę, która z tabliczki mnożenia odpytuje, a skupia się na pani od majcy, niedobrej i na pewno wrednej. Jak Was kocham za to, że moje dziecko w końcu nauczyło się z zegarka korzystać. Desperackie próby nauczenia tego skomplikowanego procesu w zaciszu domowym dołożyło mi kilku siwych włosów i przekonania, że moje dzieci naukowcami raczej nie będą i to będzie cud, jeśli szkołę w ogóle skończą z takim poziomem wiedzy.

Jak bardzo się cieszę, że przez kilka godzin to Wy musicie słuchać o tym, że Julka śmie oddychać czyimś powietrzem i że Tomuś nie lubi ogóreczka, a Ala zabrała żółtą kredkę i nie chce oddać. Jak bardzo tęskniłam abyście to Wy, choćby przez chwilunię musieli upominać ten kwiat polskiej młodzieży, aby nie mówiła poszłem. I że to w końcu do Was się zwracają milion razy „proszę paaaani”, a nie tylko ciągle to mamo, mamo.

Nie nadaję się do tej roboty i chylę czoła. Że Wam się to nie nudzi, powtarzanie w kółko tego samego, 30 razy tego samego. I z każdą klasą klepanie tych samych rzeczy, regułek i twierdzeń. Toż to zagadka ludzkości.

Bardzo za Wami tęskniłam, aż się dołączę do robienia laurek na Dzień Nauczyciela, w końcu należy Wam się porządna nagroda za te wszystkie trudy!!

Howgh!