To wszystko minie.
Kiedy poczułam, że to jest to? Że dam radę? Że można się w tym odnaleźć i zauważyć blaski, a nie tylko cienie macierzyństwa? Niedawno.
Może wtedy, kiedy weszłam na plac zabaw i przestałam prosić moje dzieci, żeby były cicho. To jest plac zabaw, a nie miejsce medytacji i skupienia. Może wtedy, kiedy moje dziecko brudne bawiło się naleśnikiem? To, że ono cieszy się z nutelli, której nie jada codziennie to radość, której nie zamierzam mu odebrać. Może wtedy, kiedy i ja piszczałam na widok morza? I kiedy mimo 16 stopni pozwoliłam się kąpać w Bałtyku, choć inne dzieci były w kurtkach i kaloszach. Może w końcu wtedy, kiedy leżałam pod kocem i z dziećmi oglądałam bajkę, wszystko inne mając w nosie.
Wybrałam bycie mamą po swojemu.
Szukam dobrych dróg, słusznych metod i wskazówek. Ale wybieram to, co wydaje mi się naturalne. Widzę wielu umęczonych rodziców, którzy sztywnieją na słowo kupa wypowiedziane przez kilkulatka. Mnie już przeszło. Przeszły mi chęci pochwalenia się dziećmi. Nauczyły się pływać i co z tego? Inne dzieci umieją pisać. Tak, jak w życiu. Są lepsi i gorsi, nie ma co do nikogo się porównywać. Ani rodzice, ani dzieci nie mają szans w tej olimpiadzie. Ja nie startuję i niech nawet będzie, że brak mi ambicji. Siebie i dzieci nie wpisuję na listę kandydatów do żadnych tytułów.
Wszyscy rodzice mają mnóstwo problemów. Jedne dzieci są nadpobudliwe, inne zbyt nieśmiałe. Takie, które nie chcą spać i te, które nie chcą zostać w przedszkolu. Takie jak moje, które nie obawiają się podejść do nikogo i takie, które trzymają się maminej spódnicy. Każdy medal ma dwie strony i to, co dzisiaj wydaje się dla kogoś wygodniejsze, jutro może być zagrożeniem. Bezproblemowe rodzicielstwo nie istnieje.
Nie będę miała więcej dzieci. Teraz muszę się tym wszystkim nacieszyć. Kiedy moje dzieci pewnego dnia powiedzą “brzuszek”, zamiast “bsusek”, już nigdy się to nie wróci. Kiedyś nie będą pytać, co tam jest napisane. Nie będą piszczeć na widok lodów. Małe nóżki urosną do dorosłych rozmiarów. Nie będzie przytulasków i negocjacji o kolejną bajkę.
To wszystko minie.
Wypłynęłam na szerszą wodę. Patrzę teraz na rodziców mniejszych dzieci i wiem, że i ja tam byłam. I ja podpierałam się nosem przy piątej kawie, która i tak nie potrafiła mnie dobudzić po kolejnej nieprzespanej nocy. I ja sto razy odpowiadałam na pytanie “a dlaczego”. I ja prałam po nocach pościel i ewakuowałam się z placów zabaw, bo komenda “siku” była już po fakcie. I ja kupowałam hurtowo kaszki, pieluszki i mokre chusteczki. I ja jedną ręką mieszałam mleko, drugą zupę na obiad. I ja przeszłam etap przyzwyczajania do przedszkola. Spędziłam cztery lata na basenie, żeby teraz móc siedzieć spokojnie na leżaku i patrzeć jak moje dzieci pływają. Byłam tam i o nie, nie! Nie zapomniałam! Było i jest cholernie trudno, różowe w tym wszystkim są tylko sukienki moich dziewczynek.
Teraz jest po prostu kolejny etap, wciąż problemy i frustracje, ale jednak inne. Wstaliśmy dzisiaj o 8.30. Kiedyś nie było to możliwe. Jeszcze niedawno byłam już o tej porze po drugim śniadaniu, praniu, w połowie obiadu i z zaliczonym pakietem rozrywek dla dzieci. Byliśmy wczoraj na kolacji, bez pośpiechu, bez nerwów, chyba pierwszy raz od pięciu lat. Wszyscy sami ją zjedli, nie trzeba było nikogo przebierać i ścierać powodzi z rozlanego soku. Ułożyli prawidłowo sztućce i podziękowali kelnerce, zasuwając za sobą krzesła. Teraz siedzę i patrzę, jak moje dzieci same się bawią. W zgodzie, choćby nawet chwilowej, ale jednak w zgodzie.
To wszystko samo się nie zrobiło. Pięć lat nauki manier, powtarzane w nieskończoność magiczne zaklęcia, godziny ojojania, dmuchanie na niewidzialne rany i uczenie świata. Walczyłam o te chwile. O to, żeby bycie mamą było chwilami dumą, przygodą i przyjemnością. Walczyłam o moment wytchnienia i o luz, nie tylko “nie rób, nie dotykaj”. Biłam głową w ścianę, żeby przynajmniej jedno, czasami, posłuchało. Gryzłam paznokcie, zachodząc w głowę jak inni to robią, że tacy uśmiechnięci, a my wiecznie kłębek nerwów z oczami wkoło głowy. Teraz mam, rzadko, ale jednak małe zwycięstwa. Brawo ja. Brawo Ty. Brawo Ojcowie, Babcie, Kuzynki, Nianie, które codziennie niosą trud wychowania człowieka.
To wszystko minie.
Zatrzymała się przy mnie dzisiaj para z rocznymi bliźniakami. “Niech Pani powie, że będzie lepiej”, błagali. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że będzie inaczej. Chwilami gorzej, czasami lepiej. Wszystkiego sami się muszą nauczyć, nie ma gotowej instrukcji. Sami muszą sto razy przegrać, żeby w końcu zaliczyć przespaną noc. I choć te małe zwycięstwa odbierają oddech, to, że moje dzieci teraz bawią się same, jedzą śniadanie nożem i widelcem, a na basenie nie muszą trzymać mnie za rękę, ma też drugą stronę. “Przyjdź po nas za długo mamusiu, pa pa”. I tyle ich widziałam, a potem przed moim nosem zamknęły się drzwi bawialni. Bo to wszystko minie, nim się obejrzysz.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!