Czy Meghan Markle to wyrachowana, wredna kłamczucha?

Bajka o Kopciuszku, który poznał księcia, przybrała ostatnio niebezpiecznego wymiaru. Cały świat ekscytuje się wywiadem, który Meghan Markle i Książe Harry udzielili Oprah. Wywiadem, w którym padło wiele cierpkich słów i imiennych oskarżeń najcięższego kalibru.

Ja tam jestem zniesmaczona. Po pierwsze tym, że takich rzeczy zwyczajnie nie chcę ani czytać ani oglądać. Cudze problemy, było nie było, rodzinne, nie leżą w obiekcie moich zainteresowań. Nawet jeśli ta rodzina jest rodziną królewską, nawet jeśli dzieje się tam niedobrze. Dla mnie nie są to tematy, o których publicznie się rozmawia, to się rozwiązuje osobiście, a nie w szmatławcach i śniadaniówkach. Szczególnie w wypadku, jeśli druga strona postanawia milczeć. Ten wywiad to był jakiś dziwny miks reality show i opery mydlanej. Ewidentnie nie mój gatunek.

Sama nie poszłabym do naczelnej plotkary świata opowiadać o swoich problemach ze szwagierką w telewizji, w wywiadzie, który obejrzy cały świat. Ale to ja. Dzisiaj. Z pozycji swojej kanapy to piszę.

Dla mnie takie wywiady są nie do odkręcenia. To wbijanie noża w plecy własnej rodzinie, nie do wybaczenia. Totalnie bezcelowe działanie, no chyba, że już na zawsze chcemy zamknąć te drzwi i się zupełnie odciąć, a uczucia tych osób są nam zupełnie obojętne. Ponownie: według mnie tak to wygląda. Myślę, że mając ogromne środki i możliwości skorzystania z porad najlepszych specjalistów, można było na problem gnijącej od środka monarchii, dyskryminacji rasowej, czy niszczącej roli mediów zwrócić uwagę w sposób, który doszczętnie nie pogrzebie relacji rodzinnych. Ale może inaczej się nie dało, żeby w końcu powiedzieć stop? Nie wiem. Może ta rodzina jest rodziną tylko na zdjęciach? Nie wiem. Herbatki z Elką nie piłam.

Jestem zniesmaczona, kolejny raz, reakcją Internetu. Wiem, że najgorsze w macierzyństwie są inne matki, ale nigdy nie sądziłam, że kobieta, która powie publicznie, że miała depresję poporodową, poroniła, a w końcu przyznała się do myśli samobójczych, będzie nazwana kłamczuchą, wredną, wyrachowaną, interesowną suką, cwaniarą, która na siłę szuka atencji mediów. Nie wpadłabym na to, że taką osobę można traktować jak oszustkę robiąca z siebie ofiarę. Kogoś, kto wiele przeżył, a koszmar się nie skończył, nazywać manipulantką, sugerować, że przesadza? Jak w ogóle można komentować cudze uczucia? Jak można mówić – nie ufam jej? Przecież, człowieku, nie znasz baby, a po kilku zdaniach wypowiadasz się jak ekspert od życia royalsów i brytyjskiej korony. Ja wiem, że teraz jest moda mieć opinię na każdy temat, ale o ile nie jesteś materacem w Pałacu Buckingham, to sorki, ale gówno wiesz o tym jak się tam między nimi wszystkimi układa.

Bardzo możliwe, że Meghan minęła się w tym wywiadzie z prawdą. Nie wiem. Pewnie wielu wydaje się dziwne to, że decydując się na wejście do rodziny królewskiej z wielowiekowymi tradycjami ale i naznaczoną nieszczęściami, chce się z niej natychmiast wyjść, bo nam się nie podoba, że nawet tę herbatkę z Elką miesza się w określoną dworską etykietą stronę. Wiele może nam się nie podobać, mamy prawo być zszokowani, zniesmaczeni, wkurwieni. Ale nie mamy prawa bagatelizować uczuć drugiego człowieka. W szczególności tych, które dotyczą jego przeżyć.

Patrząc na wywiad Harrego i Meghan było mi zwyczajnie smutno, towarzyszył mi niepokój i współczucie. To, co oni przeżywają, to musi być jakiś koszmar. Coś ich popycha do takich, a nie innych decyzji. Możliwe, że rozpacz, zagubienie, traumatyczne wypadki, niecodzienne zbiegi okoliczności, złe wybory, ogromna presja, cholera wie co jeszcze. Mogę tylko po ludzku współczuć. Nie mnie oceniać pobudki, powody, poszczególne słowa. Nie muszę rozbierać tego, co usłyszałam i zobaczyłam, na części pierwsze i analizować, żeby gołym okiem widzieć, że tym ludziom daleko jest do szczęścia. I z tą smutną myślą wyłączam Internet i zajmuję się własnym życiem, bo na tym polu jako tako się znam.

Po raz kolejny jednak muszę tu poruszyć temat zdrowia psychicznego. Problemy psychiczne NIGDY nie mogą być ignorowane i umniejszane. To nie jest „wyolbrzymianie”, bo przecież „nie może być tak źle”, na pewno „przesadzasz”. Wmawianie komukolwiek, że nie powinien mieć depresji, bo nic nie wie o problemach, bo jest piękny, bogaty, znany, ma długie włosy, dzieci, mieszka na egzotycznej wyspie, cokolwiek, jest zwyczajnie nieludzkie? Głupie? Niepotrzebne? Takie komentarze pokazują, że tematy depresji, stanów lękowych, ataków paniki, nerwicy widocznie rozmówcy nie dotyczą. Ale nie tylko. Świadczą również o braku elementarnej empatii i o totalnej nieznajomości tematu.

Depresja ma bardzo różne oblicza. Nie cierpią na nią tylko biedni i brzydcy mieszkańcy trzeciego świata! WTF? Jako osoba w trakcie czwartej terapii wiem, co mówię (pisałam o tym więcej tutaj: https://www.calareszta.pl/wstyd-sie-przyznac/) Oczywiście, że również spotkałam się z poradami, abym zabrała się do roboty, a nie wynajdowała sobie problemy. Oczywiście, że słyszałam, że w duoie mi się przewraca. Oczywiście, że obiektywnie rzecz ujmując nie mam powodów do depresji. Mam wspaniałego męża, cudne dzieci, fajną rodzinę, przyjaciół, jestem zdrowa, czuję się piękna, robię to, co lubię i stać mnie na latte na sojowym. A jednak bywają dni, że nie mam siły, odwagi i chęci wstać z łóżka. Bywają noce, w których nie śpię, a moja głowa snuje czarne scenariusze. Bywają tygodnie, w których nie znoszę siebie, dni w których nic mnie nie cieszy. Wpadam w czarny dołek, z którego sama nie potrafię się wydostać. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie wiem dlaczego się tak dzieje. Wiem natomiast jedno – nie pomaga mi gadanie, że przesadzam, że sobie coś wymyśliłam, że to chyba z nudów.

Ja się tym nie przejmuję, bo paradoksalnie, jestem dość silną osobą i potrafię rozpoznać własne emocje i stan, w którym aktualnie się znajduję. Wyraźnie dostrzegam moment, w którym potrzebuję pomocy i nie boję się i nie wstydzę się o nią poprosić. Cudze opinie po mnie spływają. Ale mnóstwo osób po takich tekstach zapadnie się w ten czarny dołek jeszcze bardziej i co gorsza – nie poprosi o pomoc, bo uzna, że może rzeczywiście jej problemy to „nic takiego”, może „przesadza”, może to jej wina, bo przecież jest tak bardzo do dupy, że sobie coś takiego ubzdurała, że teraz nagle jej źle. Do czego to prowadzi – można się domyślać. Na pewno nie do tego, że depresja zniknie, a życie nagle nabierze właściwego koloru. Tak to nie działa.

A, że każdy może mieć swoją opinię? No pewnie. Ale po co od razu wypowiadać ją publicznie, potencjalnie kogoś raniąc? To jest zupełnie nieistotne, czy jesteś Arielką, Aśką z Sosnowca, księżniczką, czy Susan z Nebraski, możesz mieć chorą duszę. Jedyne, co możemy wtedy zrobić, to wykazać zrozumienie, próbować pomóc. A jak to kiepsko nam wychodzi, to najlepiej milczeć, a nie oceniać i wypuszczać w świat dyrdymały. Opinię o stanie psychicznym moim, Meghan, Dżoanny z Sosnowca i Susan z Nebraski może mieć ewentualnie psychoterapeuta, psycholog lub psychiatra. Jeśli nie jesteś jednym z nich – shut the f up.

Dziękuję za uwagę.