Mały terrorysta.

Choć czasami narzekam na bycie potrójną mamą, generalnie uważam, że uchroniło mnie to przed zagłaskaniem moich dzieci. Ze współczuciem obserwuję to, co dzieje się w niektórych domach, w których rządzi mała armia, stworzona przez rodziców.

Czy zdrowe jest przyzwyczajenie dziecka do kurczowego trzymania swojej ręki? Do tego stopnia, że dziecko w trakcie czterogodzinnej podróży nie potrafi się bez tej ręki uspokoić? A matka wisi w samochodzie, w niebezpiecznej pozycji, pół na pół siedząc na siedzeniu pasażera, pół na pół w foteliku, pozwalając dziecku głaskać rękę? „No tak się przyzwyczaiła, no co zrobię” – pyta matka?

Czy normalne jest przyzwyczajenie niewiele ponad rocznego dziecka do parówek? „No wiesz, on niczego innego nie zje” – tłumaczy matka.

Czy dziecko powinno być cały czas na rękach? Czy matka mogłaby 5 minut w spokoju posiedzieć? Nie może. Zawstydzona tłumaczy: „Oj, chyba ma gorszy dzień”. A ja wiem, co w tym dniu jest gorsze – mama ma czelność nie skupiać na dziecku 100% swojej uwagi, tak jak zwykle to robi, więc dziecko tą uwagę wymusi.

Czy popełniliśmy gdzieś błąd, jeśli przy suto zastawionym, urodzinowym stole, duże już dziecko oświadcza, że nic z tego nie zje, bo chce jajecznicę? I matka zabiera się za smażenie jajecznicy?

Czy to jest fair, że matka pisze, że już nigdy nie je pomidorówki z makaronem, choć taką lubi. No ale co zrobić, kiedy dzieci wolą z ryżem?

A gdyby tak puścić tą rękę? Nie ustępować, wytłumaczyć i dziś zamiast parówki podać zupę, którą akurat jedzą wszyscy w domu? Nie smażyć tej jajecznicy i bajek do śniadania nie puszczać? Pomidorówkę ze smakiem zjeść raz z makaronem? Pozwolić dziecku pogrymasić, ba, zapłakać nawet i spokojnie wypić kawę, ignorując żądania natychmiastowej uwagi? Co by się wtedy stało? Będzie płacz, to pewne. Ale on minie! Wyjdziemy ze swojej strefy komfortu, stawiając dziecko przed oczywistą, życiową prawdą – nie zawsze dostaniesz to, co chcesz. Jeśli Ci się to nie podoba – możesz wyrazić swoje niezadowolenie, ale nie zmieni to mojej decyzji.

Jeśli zawsze będziesz pozwalać dziecku robić to, czego ono chce, staniesz się niewolnikiem małego wojownika. Jeśli zawsze będziesz ustępować i pozwalać nie zjadać tego, co zostało przygotowane, a podawać to, co lubi, bo przecież nic innego nie zje, Twoje dziecko rzeczywiście cały czas będzie jadło tylko drożdżówki i parówki. Nie możesz stale ustępować i wisieć przy łóżeczku z drętwiejącą ręką.

Matki ciągle się skarżą, że są wykończone, że dziecko trzyma je za nogę i nie pozwoli na sekundę się oddalić. Ale to my same jesteśmy temu winne! To my na każde głośniejsze „buu” biegłyśmy co sił do łóżeczka. To my między szczebelkami tą rękę drętwiejącą trzymałyśmy. To my misia-pysia na rączkach nosiłyśmy, bo przecież taki słodki, malutki, biedny płacze. Robimy naszym dzieciom krzywdę. Ciągłym ugłaskiwaniem wychowujemy sobie małego terrorystę.  

A gdyby tak przestać być helikopterem i pozwolić dziecku na nabicie sobie guza? Prędzej czy później i tak to się wydarzy. A gdyby tak nie skakać na około i nie wymyślać zabaw przez 10 godzin na dobę, a pozwolić dziecku spokojnie w łóżeczku poleżeć, a samej wypić gorącą kawę? Co by się wtedy stało? A może zainwestować w kojec i mieć dla siebie chwilę na prysznic, podczas gdy dziecko bezpiecznie pobawi się 10 minut samo?

Musisz mieć chociaż chwilę dla siebie. Moje potrzeby, Twoje, potrzeby rodziców są ważne! Dzieci nie doceniają tego, że w końcu zaczynasz się dla nich poświęcać. Robisz to przeciwko sobie, mimowolnie robiąc z siebie ofiarę, która w końcu z żalem, we łzach wyszepta “mam dość, nie tak to sobie wyobrażałam, nie dam rady”.

W życiu każdego rodzica opiekującego się dzieckiem, są chwile, kiedy robi coś tylko dla świętego spokoju. Poddaje się, aby nie wywoływać awantury, kolejnego ataku płaczu, czy kilku godzin marudzenia. Więc daje tą parówkę, “żeby coś w końcu zjadło”, ulega i bierze na ręce “żeby tylko przestało płakać”, nie wychodzi z domu, “żeby nie było tych przeraźliwych wrzasków”, puszcza bajkę „żeby był spokój”. Dziecko wygrywa, a to przecież my dzierżymy w rękach naszą rodzicielską władzę. Zapychając ciągle dziury, wychowując nasze dzieci idąc kluczem „niech no tylko” ponosimy podwójną klęskę – zaliczamy i wychowawczą porażkę ale i ciągle dajemy coś, czego wcale nie chcemy dać.

Z książki “W Paryżu dzieci nie grymaszą”*** wysnuć można jeden wniosek – dziecko należy od pierwszych chwil nauczyć czekać. Tak, czekać. To jest nasz obowiązek. Dziecko to nie mały terrorysta, który pod groźbą kary wymusza na nas określone czynności. To członek naszej rodziny, który, jak wszyscy inni, musi przystosować się do reguł w niej panujących. Absolutnie nie jest pępkiem świata, wokół którego nagle obraca się nasz wszechświat. Kosztem dziecka nie powinnyśmy całkowicie rezygnować z siebie.

Nie boję się głośno przyznać, że jestem egoistką. W moim domu na lodówce wisi napis “Na obiad jest to, co podałam. Jeśli tego nie chcesz, następnym posiłkiem będzie kolacja”. Kiedy początkowo wychodziłam w weekend pobiegać, dzieci trzymały mnie za nogi i nie chciały puścić. Teraz machają na pożegnanie. Przyzwyczaiły się, a dla mnie ta godzina dla siebie jest niezbędna do zachowania zdrowia psychicznego.

Właściwie nigdy nie piłam zimnej kawy. Po porannej toalecie, przytulaskach i karmieniu, odkładałam dzieci do łóżeczek, a sama piłam kawę. Potem dzieci wkładałam do kojca i brałam prysznic. Dopiero wtedy, kiedy czułam się mniej więcej jak człowiek, wracałam do aktywnej zabawy z dziećmi. Potem to samo robiłam w dzień, kiedy musiałam ugotować obiad. Pozwalałam moim dzieciom zapłakać i nie reagowałam na każdy grymas. Przy trojaczkach nie miałam po prostu takiej opcji!

Oduczyliśmy dzieci używać smoczka zaraz po pierwszych urodzinach. Po nocy, kiedy wstałam 30 razy, bo Dominik płakał, kiedy mu ten smoczek wypadł. Oduczanie było traumatyczne, dwa tygodnie dramatycznego wycia, przez dwie godziny przy każdej drzemce i usypianiu, w dzień i w nocy. Krzyk. To, że wtedy nie puściły mi bębenki, to cud. Wielokrotnie chciałam się poddać. Nie zrobiłam tego, bo po prostu marzyłam o tym, żeby w końcu się wyspać!

W tym tygodniu znowu wychodziłam z przedszkola odprowadzana karcącymi spojrzeniami. Moja córka dostała ataku furii, leżała na ziemi, krzyczała, kopała i płakała, po tym, jak odmówiłam jej założenia butów. Siedziałam i spokojne tłumaczyłam, dawałam instrukcje. Wiem, że potrafi to zrobić sama, więc dlaczego codziennie mam ją wyręczać? Jest mnóstwo rzeczy, których nie lubię, a muszę je codziennie robić. To samo tyczy się moich dzieci. I w nosie mam te spojrzenia obcych ludzi. Mój cyrk, moje zasady. Ja wiem, że tak jak w przypadku innych lekcji, ona taki atak będzie miała dwa, trzy razy, a potem przyzwyczai się, że buty to jej codzienny obowiązek.

I choć w teorii jestem rewelacyjna, w praktyce bywa, że poddaję się chęci świętego spokoju i pozwalam moim dzieciom wygrać. Ale ustalam wiele reguł i staram się ich trzymać, bo przecież nie mogę pozwolić, aby w moim domu, zamiast mnie, rządził 98 centymetrowy mały terrorysta.

I Tobie polecam od czasu do czasu powiedzieć NIE. Nie biec na każdy grymas, nie asekurować każdego kroku, nie poświęcać każdej swojej sekundy dziecku. Gwarantuję, że nic się nie stanie. Dziecko się przyzwyczai, a Ty będziesz szczęśliwsza. Nie odbieraj dziecku prawa do samodzielnego odkrywania świata, koniecznie uwolnij go od siebie. Może i Ciebie wkrótce ktoś spyta: Jak Ty to robisz, że Twoje dzieci są takie samodzielne? A Ty odpowiesz: Pozwalam im.

***Książki absolutnie nie polecam. Pokazuje odrealnione oczekiwania w stosunku do dzieci, które jawią się jako intruzy, pojawiające się na świecie tylko po to, aby zatruć nam życie. W książce pokazane są sposoby ich “wytresowania”, głównie polegające na wypłakiwaniu się dziecka i zestresowania matki, której głównym zadaniem jest natychmiastowy powrót do formy sprzed ciąży, a trudem wychowawczym obarczenie niani, po to tylko, aby po kilku tygodniach od porodu, matka mogła spokojnie wrócić do pracy i życia towarzyskiego. Zgadzam się jednak z jednym poglądem przedstawionym w książce – dziecko musimy nauczyć czekać, inaczej staniemy się jego niewolnikami, zapominając całkowicie o swoich potrzebach.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!