Znowu zapomniałam.
Zapomniałam wyciągnąć pranie. Ech. Przypomniałam sobie jak zasypiałam, że coś przecież jeszcze miałam zrobić. No ale zapomniałam i nie było takiej siły, żebym o 23 z minutami lazła na sam dół i wieszała pranie. No way. Znowu zapomniałam podlać kwiatki, choć przecież od 3 dni mam to w planach. Pomiędzy planem, a konewką w ręce, jest jednak masa przeszkód. Znowu zapomniałam umówić syna na kontrolne badania, choć kartka przypominająca mi o tym zwiędła pod magnesem na lodówce. Znowu zapomniałam córce przyszyć guzik do ulubionego swetra. I ani raz nie przypomniałam synowi o ćwiczeniu tych przeklętych liter. Nie umówiłam się do fryzjera, choć już przecież pora. Nie oddychałam głęboko, nie łyknęłam supli i przeglądu denerwującej szafki kuchennej nie zrobiłam, to już będzie chyba trzeci miesiąc, jak mam ten zamiar. I to wymknęło się poza radar rzeczy absolutnie koniecznych, do zrobienia na wczoraj.
Jutro. Jutro na pewno wszystko to zrobię. Jutro będę pracować, piec, sprzątać, załatwiać. I żyć pełnią życia w dobie pandemii też! Wykreślę wszystko z miliona moich list rzeczy do zrobienia. Jutro będzie ten dzień, kiedy siebie, dom, pracę i wszystkich pod moimi skrzydłami ogarnę. Z tym przeświadczeniem zasypiam. Od otwarcia oczu wiem jednak, że nie ma szans, żeby to się udało. Od 9 lat, odkąd zostałam mamą, to się przecież nie udaje. Ciągle gdzieś mam być, coś mam robić, o czymś pamiętać, łykać witaminy, robić przeglądy zębów, układu hamulcowego, ubrań na wiosnę i przeterminowanych lekarstw. To oczywiście tak dodatkowo, poza codziennym przeglądem dobrostanu moich małych ludzi, psa, lodówki, kosza na brudy i pracy.
Jak większość chyba matekk chciałabym mieć dodatkową rękę i choćby jedną, dodatkową, 25tą godzinę w ciągu doby. Chciałabym choć raz zamknąć wszystkie listy, choć raz pamiętać o wszystkim. Ale to się nigdy nie udaje. I czasami mam jakieś niewyjaśnione wyrzuty sumienia, że może to tylko ja tak mam? Tylko ja nigdy nie pamiętam o wszystkim, za to wszystko zauważam?
Pomiędzy tymi wszystkim zapomnianymi wizytami u dentysty i ćwiczeniami integracji sensorycznej, których znowu nie udało się wcisnąć w czas pomiędzy pracę, kolejne posiłki, korki, praniem, zadaniem domowym i wygłupami, pomiędzy tymi prawdziwymi porażkami i tymi wyolbrzymionymi, jest nasze życie. Te momenty, w których wszystkie doskonale wiemy, że jesteśmy perfekcyjnie nieperfekcyjne. I nasze dzieci są zaopiekowane i szczęśliwe. Pomimo odwlekanej wizyty u logopedy i szafki, która od pół roku wymaga naprawy.
Macierzyństwo to wieczny balans. Balans pomiędzy trzydaniowym obiadem, a frytkami z maka, jedzonymi pomiędzy treningiem karate, a korkami z angielskiego. To domowe warsztaty z ceramiki w jeden dzień, a trzema godzinami bajek w inny dzień, bo jeszcze musisz coś w pracy dokończyć, a dziecko marudzi.
Te wszystkie zadania zawsze będą nad nami wisiały, bo tak już jest. Znowu zapomniałam, nie dopilnowałam, nie zauważyłam, zapomnisz, nie dopilnujesz, to normalne. I jutro też na pewno nie będzie to dzień, w którym magicznie wszystko samo się zrobi.
Pamiętaliśmy jednak o upieczeniu ciastek dla ukochanego nauczyciela, choć zdawało się to zachcianką i o 21 w środę robiliśmy to napędzani tylko radością i uśmiechami dzieci. Pamiętaliśmy, żeby na śniadanie spakować ulubiony rogalik, żeby buty zanieść do szewca, choć wcale nam do niego nie po drodze, żeby przykryć kocykiem w środku nocy i ze stacji benzynowej nawet przytargać tę gazetkę, którą wiemy, że lubi. Pamiętaliśmy o wypraniu ukochanej małpki, żeby znowu była pachnąca. Pamiętaliśmy o pójściu na górkę, chociaż wcale nam się nie chciało tkwić na mrozie. Ale te momenty, kiedy dzieci, różowe od mrozu, z czkawką od ciągłego chichotu, mokrymi nawet majtkami, wracały szczęśliwe do domu, mówiąc, że to był najlepszy dzień, są warte zapomnienia o naczyniach w zlewie i odprutym guziku.
Codziennie w naszym życiu jest wiele momentów, które każą nam wątpić w to, że mamy coś pod kontrolą, że jesteśmy dobrymi mami. Ale i jest mnóstwo takich małych, krótkich chwil, które warte są zapamiętania. I kiedy znowu zapomnę, nie dopilnuję i zawalę, przypomnę sobie, że wszystkiego się nie da, dzieci wybaczają dużo więcej, niż my sami jesteśmy w stanie sobie poluzować. I niech sobie te listy będą, niech mi codziennie przypominają, że mam o kogo dbać, że żyję przecież, a życie to wieczne sprawy do załatwienia, to szafka wstydu w kuchni i niekończące się to do listy. Pomiędzy wszystkimi zapomnianymi sprawami, prawdziwymi i wyolbrzymionymi porażkami, świetnie sobie radzimy, jesteśmy prawdziwą rodziną, perfekcyjnie nieperfekcyjną.
I o tym chcę pamiętać nad tą stertą prania, o którym zapomniałam drugi dzień pod rząd.
Photo by Kelly Sikkema on Unsplash