Za co kocha się Australię?

Za co kocha się Australię? Ha. No właśnie ciągle wchodzę w dyskusje o tym co w Australii jest nie tak, co mi się nie podoba i co wolę w Polsce. Jakie kochać, jak można za wiele rzeczy wręcz nie lubić? Podobno takie wyszukiwanie minusów to jeden z etapów emigracji. Emigracji, którą ja bardzo różnie znoszę. Od euforii do skrajnego dołka.

Od „Jak tu pięknie, mieszkam w raju”, przez „Jak jeszcze raz ktoś do mnie powie „Jak się masz”, zacznę krzyczeć” i szukania tanich połączeń na samolot, najlepiej na jutro, po masowe oglądanie zdjęć polskiej wiosny. O rzeczach, które są bardziej na minus pisałam wielokrotnie, więc zanim ktoś skomentuje, że przecież te rekiny i że daleko, a od słońca można dostać czerniaka – polecam słynne już teksty “Czy Australia to naprawdę raj na ziemi“, “Czego nie lubię w Australii“, “Pierwszy rok w Australii” i o życiu na emigracji “I tylko mi Ciebie brak” (klikając na słowa zaznaczone na niebiesko przeniesiesz się do odpowiedniego tekstu).

Jestem realistką. I to chyba wszystkich zachłyśniętych Australią boli najbardziej. Australia, jak KAŻDE inne miejsce na ziemi, posiada masę plusów i minusów. Ja z Polski nie uciekłam, decyzję o wyjeździe podjęłam dobrowolnie i wcale nie była podyktowana poszukiwaniem lepszego życia, bo w Polsce żyło mi się bardzo dobrze, może nawet w niektórych aspektach lepiej niż w Australii. To dlatego oceniam ten kraj obiektywnie i powtarzam, że nie dla każdego musi być rajem.

Ale może. I dziś chcę napisać o tym, co w Australii jest po prostu świetne. Co sprawia, że czasami rzeczywiście myślę, że jestem w raju.

Za co kocha się Australię?

 

Pogoda.

Nie da się nie wymienić pogody jako czynnika, który sprawia, że chce się tu żyć. Żyć bardziej. Chce się wyjść, chce się ruszać, chce się uśmiechać. Obiecałam dzieciom, że będziemy jeździć do szkoły na rowerze, z wyjątkiem dni, w których będzie padać, albo będzie za zimno. W zeszłym roku zdarzyło się to pięć razy. Deszcze są przelotne, a w zimie temperatura w dzień nie spada poniżej 10 stopni. Pogoda sprzyja naturze – w Australii jest bardzo zielono, a niektóre gatunki drzew, kwiatów i krzewów przyprawiają o zawroty głowy. W ogródkach w mojej dzielnicy rosną mandarynki, pomarańcze i rajskie ptaki. Choć sama lubię wszystkie cztery roku, większość ludzi kocha tutejsze wieczne lato. Życie skupia się na zewnątrz.

Dobrobyt.

Australia jest bardzo droga. Ale nawet pracując za minimalną krajową, można w miarę dobrze żyć. Każdy tutaj ma samochód, większość osób w średnim wieku ma swój dom, większość osób stać na pójście do kina i do restauracji. Australijczyków stać na wyjścia na mecz czy koncert. Cenią sobie swoją pracę i starają się wykonywać ją rzetelnie. Nie ma ciśnienia z pójściem na studia, bardziej liczy się zdobycie dobrej i lubianej przez siebie pracy. Całkiem normalna jest zmiana zawodu i dokształcanie się w zaawansowanym wieku. Dzieci szybciutko łapią dorywcze prace i bardzo szybko wyprowadzają się na swoje. Wyprowadzają się, bo ich na to stać. Emeryturę, jeśli tylko zdrowie na to pozwala, spędza się korzystając z uroków życia.

Infrastruktura. 

Mam wrażenie, że ktoś tutaj ma głowę na karku. Parki na każdym rogu, place zabaw, publiczne grille, z których każdy może skorzystać, zadbane toalety na każdym rogu publicznej przestrzeni, ogromne parkingi, mnóstwo śmietników, darmowe worki na psie kupy, ścieżki rowerowe, miejsca pod piknik, parki dla psów, daszki na placach zabaw i w parkach, aby można się było schować przed upałem lub deszczem. Jest tego mnóstwo, wszędzie. I się o to dba. I odgórnie (Park, w którym ćwiczę, ma swojego stróża, który opróżnia kosze, zbiera śmieci, sprawdza czystość toalet, sprawdza grille, czy działają (są na gaz), czy czyste, sprawdza plac zabaw, czy wszystko jest sprawne, itd. Robi to w każdy dzień, więc wszystko zawsze jest sprawne.) i prywatnie. Ludzie zwracają sobie uwagę, jeśli ktoś nie przestrzega ogólnie przyjętych zasad (na przykład źle zaparkuje, zastawi przejście wózkiem, czy zostawi śmieci). Miasto służy obywatelom. Nigdzie nie ma tabliczek, żeby nie deptać zieleni.

Czystość.

W Australii jest bardzo czysto. Woda w kranie jest zdatna do picia. Powietrze jest świeże. Niebo błękitne. Ocean krystaliczny. Piasek na plaży biały. W parku nie znajdziesz walających się śmieci, możesz chodzić na boso nie bojąc się szkieł. Szpitale, urzędy, autobusy, szkoły, publiczne toalety, markety, parkingi, choć nie wszystkie najnowsze, są zadbane, świeżo odmalowane i sprawne. Ludzie zbierają za sobą śmieci, sprzątają po swoich psach, dzieciach. Bo też na tej czystości i porządku własnego otoczenia im zależy.

Ludzie.

Za co kocha się Australię najbardziej? Za ludzi! Australijczycy są zadowoleni z życia. Są uśmiechnięci, zagadują, komplementują, nie narzekają. Właściwie nie zdarza się, aby ktoś Cię na ulicy Cię nie przepuścił, aby się pchał czy wyrywał Ci koszyk. Wręcz na odwrót. Każdy dba o drugiego, pomaga, przepuszcza, przeprasza, pyta, czy nie przeszkadza, robi drobne przysługi. Ludzie są życzliwi i sympatyczni. Matki od małego upominają swoje dzieci – where are your manners (gdzie Twoje maniery?). I to wychowanie w duchu trzech magicznych słów widać tutaj na każdym kroku. Australijczycy się nie wywyższają. Nie istnieje właściwie dystans pomiędzy urzędnikami czy władzą, możliwe, że przez mówienie do siebie na Ty. Narodowym zwrotem jest „no worries” – czyli dosłownie “bez zmartwień”, spoko, który słyszy się wszędzie i od każdego. Nikt nie pracuje za karę. Ekspedientki są pomocne, urzędnicy pytają, czy dzień dobrze Ci mija, sprzątaczka w markecie zbierze Ci ze stolika papierki, bo przecież od tego jest, więc sobie siedź wygodnie. Nie czujesz się nigdzie intruzem. Pielęgniarka w szpitalu dba o Twój komfort. Nauczycielki są miłe i sprawiają wrażenie, jakby praca z dziećmi rzeczywiście była ich życiową misją.

Australijczycy przywiązują ogromną wagę do patrzenia sobie w oczy podczas rozmowy, do mocnego uścisku dłoni i zwracania się do siebie po imieniu. Nawet dzwoniąc do banku, urzędnik na początku rozmowy pyta o imię i tak się do Ciebie zwraca przez okres jej trwania.

Australia jest domem dla milionów obcokrajowców. Uwielbiam to, wczoraj jechałam Uberem z kierowcą z Pakistanu, moje kumpelki to i Szwedka i Chinka, trener na siłce jest z Południowej Afryki, w pralni mam zaprzyjaźnioną Tajkę, a na kolację chodzimy do baru z tapas, w którym mogłabym godzinami słuchać kelnerów z Hiszpanii, Chile, Kolumbii i Argentyny. Niby wszyscy mówią po hiszpańsku, ale nawet dla laika, słychać, że te języki jednak się od siebie różnią. W szkole moich dzieci niedawno był obchodzony dzień Harmonii. W klasie na 25 dzieci było TYLKO 8 Australijczyków. Ten międzykulturowy tygiel otwiera oczy. I służy empatii i tolerancji. Ze szkoły córka przyniosła informację, że można kochać kogo się chce, bo przecież nawet dziewczyny mogą się żenić z dziewczynami. No bo mogą.

To co, wpadasz na kawę? Zapraszam. Musisz się na własnej skórze przekonać, za co kocha się Australię. A kawę mają tu naprawdę niezłą! ?

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!