Wystarczająco dużo.

Czy kiedykolwiek masz poczucie, że zrobiłaś wystarczająco dużo? Ha. Ja też nie. A teraz siądź wygodnie, coś fajnego Ci opowiem.

Na warsztatach, które zorganizowałam z okazji #dagacamp, psycholog opowiadała nam historię męża, który został w domu z dziećmi i miał w tym czasie kilka rzeczy ogarnąć, wiadomo, jak to w domu. Kiedy żona wróciła do domu, zastała męża odpoczywającego na kanapie.

I tu mogłabym skończyć, bo wiem, że większość moich czytelniczek wie, co nastąpi dalej. Wiem, że wiecie, bo miałyście taką samą sytuację we własnym domu wielokrotnie. A jak nie miałyście, to na pewno znacie z opowiadań. Niby coś tam zrobił, dzieci wykąpane i nakarmione smacznie śpią, gary w zmywarce się piorą, no ale…

Jak on może siedzieć, jak coś tam jeszcze jest nie zrobione? Jak może siedzieć, jak naokoło syf? Pranie nie powieszone i w łazience na górze bałagan? No jak? Dlaczego nie ogarnął wszystkiego ZANIM usiadł? Jak on może tak siedzieć bezczynnie, kiedy tam robota czeka?

Znacie to, prawda?

Jest taka słynna anegdota:

Tata wstaje z kanapy i mówi – idę spać, po czym myje zęby, kładzie się i zasypia.

Mama wstaje z kanapy i mówi – idę spać, po czym składa koc i wygładza poduchy. Zagląda do pralki, wyciąga zapomniane od rana pranie i je wiesza. Chowa do lodówki garnek z zupą, która została na kuchence. Wyciąga mięso do rozmrożenia. Psu nalewa świeżej wody do miski. Zasłania zasłony. Kapcie ustawia w rządku. W łazience wiesza ręczniki i przemywa zlew. Nakrywa wszystkie dzieci kołderką, szybko przyszywa guzik w bluzce, którą jutro chce ubrać, już w łóżku odpisuje na klasowego maila z pomysłem na prezent dla wychowawcy i płaci za balet. Zasypia, planując wakacje dla dzieciaków.

Wróćmy do początku historii. Mąż na wyrzuty i zarzuty żony, że jeszcze TYLU rzeczy nie zrobil, a już siedzi, rozejrzał się naokoło siebie i odparł – ale zobacz, zrobiłem wystarczająco dużo!

Nie wiem, czy to silniejszy instynkt przetrwania, który facetowi każe po prostu usiąść, zanim nie padnie. Może jakiś rodzaj racjonalnego podejścia do tematu ilości zadań? A może po prostu umiejętnie wygłuszanie wyrzutów sumienia? A może kompletny ich brak? W końcu – starał się? Starał! Pracę wykonał? Część wykonał. Więc o co chodzi? Przecież może spocząć, dobra robota.  

Nie wiem, na ile ten proces jest mniej lub bardziej u panów świadomy, czy po prostu to kwestia genów i instynktu, ale działa. Nie dają się zajechać, choćbyśmy nie wiem jak gderały. Osobiście zazdroszczę. Nadal uczę się nie widzieć skarpetki leżącej pod łóżkiem, kończącej się rolki papieru toaletowego, pustego kartonika po mleku. Uczę się nie przypominać sobie o płaceniu za wycieczkę o północy, kiedy głowę mam już złożoną w pieleszach. Uczę się podejścia – wystarczy, bo wszystkiego się nie da.

Kobiety mają taką dziwną naturę, że muszą sobie na odpoczynek zasłużyć. Jakby trzeba było odrobić odpowiednią ilość godzin (a najlepiej NADgodzin), wyrobić normę i dopiero wtedy ewentualnie na chwilę usiąść. Zwykle jesteśmy już wtedy tak zmęczone, że zamiast odpoczynku, padamy na pysk, zasypiamy w ubraniu i budzimy się wykończone. I tak do usranej śmierci, wypalenia i frustracji.

A facet robi ile może, aż nie jest względnie zadowolony, gasi pożary i siada. Stawia granice, choć często nawet nieświadomie, ale bardzo mądrze, mówi dość. Dużo częściej gdzieś pali mu się lampka, która mówi – stary, ogarnąłeś priorytety, teraz czas zadbać o siebie. I facet siada i jest zadowolony z siebie.

Nam się pali inna lampka – szkodliwe oczekiwanie, że masz mieć wszystko zrobione, ogarnięte, nic nie może zostać na kolejny dzień. A jak siedzisz, toś wyrodna i leniwa. Inne w tym czasie gotują, a Ty co jutro dzieciom podasz? No?? Co z Ciebie za matka!!

I ogarniamy, ścieramy, pamiętamy o wszystkim, jakby tego jutra miało nie być, jeśli tego guzika nie przyszyjemy i poduszek nie poprawimy. Jakby ziemia miała się rozstąpić, ognie piekielne nas pochłonąć, bo zostawiłyśmy pranie w pralce.

A przecież wystarczy spojrzeć na swój dzień, na dzień każdej jednej matki i powiedzieć do samej siebie: wystarczająco dużo już dziś zrobiłam. Bo ja wiem, że robisz wystarczająco dużo! I wcale nie musisz robić więcej. Ani ja nie muszę. I wcale nie chodzi o bycie leniwą, czy o obniżanie swoich oczekiwań. Chodzi o nie zajeżdżanie samej siebie i nie stawianiu sobie wymagań, które ciężko nam samym spełnić.

Chyba sobie to wydrukuję i powieszę gdzieś w widocznym miejscu i za każdym razem, kiedy będę miała to dziwne uczucie, że nie zasłużyłam sobie na spacer, oddech, książkę, drzemkę, kawę, czy kąpiel, powtórzę sobie na głos – zrobiłam wystarczająco dużo. Starczy. Musi.

Czy to nie jest banalnie proste?