Kultura zapierdolu? To nie dla mnie.

Kultura zapierdolu? Nie potrafię, nie chcę, wypieram.

Nie umiałam w życie, które opierało się na przychodzeniu z jednej pracy, tej zarobkowej, do drugiej, tej w domu. Zwolniłam się z korpo po tym, jak nie posiadająca dzieci, partnera, ani kota singielka zasugerowała mi, żebym się zastanowiła, jakie są moje priorytety. To było tej zimy, kiedy moje dzieci na potęgę chorowały, a ja, kiedy na wizytę domową do trojaczków z zapaleniem płuc przyjechał lekarz, rozmawiałam z nim w biurowej toalecie. To było tej zimy, kiedy zdarzało się, że musiałam brać opiekę, a po całym dniu z trójką chorych dzieci jechałam do pustego biura pracować i odrabiać zaległości.

Kultura zapierdolu nie jest dla mnie. Może dlatego, że ta osoba, która teraz pewnie ma stanowiska i tytuły, jakoś szczególnie mi tym nie imponuje. Niech sobie ma, te kilka lat temu nie miała raczej innych marzeń, niech jej się spełniają.

Rozwinę myśl pewnej swojej imienniczki: kasy do twardej jesionki nie zabierzesz. Tytuły też sobie raczej możesz w ostatecznych momentach życia włożyć w tyłek. Trumny nimi nie wytapetujesz. Zawsze można zarobić więcej, zawsze można wyjść na szczebel wyżej, tylko po co? Może i będę miała mniejszy samochód, ale dopóki dowozi mnie z miejsca A do B, wystarczy! Ja sobie tak chcę ułożyć życie, żeby w nim było miejsce na wszystko, na spacer, na lody z dziećmi i na kino, nie tylko na pracę. Oczywiście, że mogę napisać kolejny tekst, złapać kolejnego klienta, wejść w nowy projekt. Ale jestem realistką. Odbije się to na moim samopoczuciu, czasie spędzanym z rodziną i spokoju.

Imponuje mi życie, nie zapierdol. Imponuje mi balans. Imponuje mi pracowanie po to, żeby żyć, nie na odwrót.

Kultura zapierdolu to nie tylko kariera i praca, bo wierzę, że czasami inaczej się nie da. Chodzi o życie w ogóle. Można się naprawdę zajechać, próbując robić wszystko i na każdym polu dopinać. A cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych. Śmieszy mnie hasełko na plakatach „do more”, bo ja chcę żyć tak, żeby pracować sprytnie, mniej, a z podobnym efektem satysfakcji i osiągniętym celem!

Weźmy wychowanie dzieci. Oczywiście, że można wszystko sama, sama. Wozić, przywozić, pilnować, prace domowe odrabiać, grać czwartą godzinę w Monopoly ze zgrozą myśląc, że pranie kiśnie w pralce od wczoraj, a my stawiamy fikcyjne hotele obok małego terrorysty, który woła: gramy dalej! Moje dzieci mają też ojca, który nie jest gorszej kategorii rodzicem niż ja. Może uprać, może się zająć, mógł zmieniać pieluchy. Do tego wszystkiego potrzebne są dwie ręce, instynkt nie ma tu nic do gadania! Nie jestem chomikiem, żeby cały dzień się kręcić w karuzeli obowiązków rodzicielskich. Jesteśmy rodziną, jest mama i tata, a nie mama i 3 małych dzieci i 1 dużo. No way!

Nasz dom jest wspólny, szczerze powiem, że akurat ja najmniej brudzę! Dlaczego więc mam być Kopciuszkiem? Z tego, co wiem, niewolnictwo się skończyło. Moje dzieci potrafią obsłużyć kilkanaście ultra nowoczesnych sprzętów, w tym ipada, Nintendo, PlayStation, to chyba poradzą sobie ze zmywarką, odkurzaczem czy ściereczką do zmywania kurzu? Dom zasysa, bo praca w domu nigdy się nie kończy. Nigdy! Posprzątasz i za chwilę znowu jest bałagan. Jak się w domu mieszka, nie ma innej możliwości. W końcu dom to nie muzeum.

W domu może też posprzątać samojezdny odkurzacz, a nawet pani do sprzątania. To nie żadna ujma, a zaradność!! Co to za różnica, kto czy co posprząta? Ważne, że zrobione i jest czysto! Medali za latanie po domu na szmacie nie dają. W czasie, kiedy u mnie ktoś sprząta, ja pracuję. Wykorzystuję swój potencjał na robienie tego, co mi lepiej wychodzi. Same plusy.

Pudełka, półprodukty i catering wymyślono po to, żeby korzystać. Jeśli nikt się do gotowania nie garnie, nie ma czasu albo umiejętności, można zamówić! Pyszne jest domowe jedzenie, ale jak się podpierasz nosem i jesteś wykończona, najważniejsze są regularne posiłki, które dodadzą energii. To, kto je przygotował, jest zupełnie nieistotne. Głód opanowany? Brawo Ty!

Święta tradycyjnie nie będą u mnie czasem, kiedy padam na pysk, choć robię Wigilię na 12 osób. A skąd. Zrobię to, czego robienie sprawia mi przyjemność. Resztę podzielę między rodzinę, coś zamówię. Pierogów i uszek lepiła na pewno nie będę. Kto by mi kazał? Ja chcę w te święta odpocząć, rok podsumować, pobyć z rodziną, bo tak rzadko mamy okazję. Ja nie chcę spędzić tego czasu przy garach. Pójdę na skróty i będzie cudnie. Nie będę zasypiać przy stole o 19 z minutami po grudniowym maratonie lizania kątów, kupowania prezentów wszystkim, których znam i gotowania jakby miał koniec świata nastąpić. No nie, to nie u nas.

Mój mąż, kiedy niedawno wysłałam mu info o tym, ile zarabia Lewandowski, w żartach odpisał: ale czy jest szczęśliwy?

Czy tylko kasa daje szczęście? Coś w tym jest, wierzę, że można nie mieć wyjścia, bo przecież kredyty same się nie płacą, a lodówka sama się nie zapełnia na widok światełka, wierzę, że można mieć szefa debila, który uważa, że przecież jak sobie pojedziesz na wakacje, to nic ci się nie stanie jak od czasu do czasu sprawdzisz sobie maile czy wdzwonisz się na jakiegoś calla, w końcu ileż można siedzieć na basenie, hehe.

W życiu często mamy jednak wybór. Możemy się zaharować na śmierć, podpierać się nosem, czekać tylko na weekend. A można robić mniej, a bardziej efektywnie, można nie oczekiwać od siebie, że na każdym polu będziemy naj. Można odpuścić perfekcjonizm i częściej cieszyć się tym, że coś jest zrobione.

To, że Twoja mama czy babcia, sąsiadka czy inna „życzliwa” uważają, że rola kobiety to pranie, dzieci, sprzątanie i gotowanie, niech nie będzie Twoją zmorą. Czasy się zmieniają. To nie jest wstyd, że ktoś ci w domu posprząta. To nie ujma, jeśli nie potrafisz gotować. To normalne, że tworzysz partnerski związek, w którym dzielicie się obowiązkami. Nie ma czynność niemęskich! To wszystko znak, że nie dajesz się zajechać. Brawo Ty!

Kultura zapierdolu? Podziękuję, nie chcę być kłębkiem nerwów. Chcę żyć.

Zdjęcie Kat Love na Unsplash