Abstynenci – bardzo Wam współczuję.

Abstynenci – bardzo Wam współczuję. Cały sierpień nie piłam alkoholu. I, co najdziwniejsze, umęczyłam się wcale nie z oczywistego powodu!

Nie była to dla mnie jakaś specjalna udręka. Mam silną wolę i jeśli coś postanowię, to zazwyczaj tak jest, a swoimi postanowieniami nie robię sobie na złość. Wynikają one zwykle z moich przemyśleń i konsekwentnie je realizuję, nie ze względu na modę czy chęć zaimponowania komuś. To raczej wynika z pracy nad sobą i ćwiczenia samodyscypliny. Odstawienie alkoholu było częścią planu na sierpień, po prostu. Bez tego ten plan nie mógł się udać. I tyle, żadnego ukrytego dna, po prostu chęć zmiany, detoksu, pozytywnego boostera.

Kocham wino, mój blog jest pochwałą soczku dla mam. Alkohol wspaniale dezynfekuje ślady frustracji, idealnie wygładza krawędzie rodzicielskiego utrapienia, reguluje napięcie ciągłego rollercoastera emocji, od udręki po ekstazę, zwalnia tempo życia, dostarcza rozrywkę na te dwie godziny, które masz dla siebie pomiędzy położeniem dzieci spać, a zaśnięciem. I przede wszystkim aplikuje różowy filtr, przez który na życie pooglądała Scarlett O’Hara. Z kieliszkiem zimnego Chardonnay w ręce, łatwiej jest machnąć ręką i pomyśleć – eeee tam, pomartwię się tym jutro. Lubię i tyle i wcale nie uważam, że matki muszą stać się abstynentkami. Ale jeśli ktoś nie chce, nie lubi, nie ma ochoty, to niech robi co chce. Nie tylko w tym przypadku. Mnie to ani ziębi ani mnie to parzy.

Z niczego w sierpniu nie zrezygnowałam towarzysko. Choć zawsze mówię, że aby oduczyć się palić czy przejść na odwyk, najlepiej zamknąć się w domu, tym razem przyjmowałam gości, wychodziłam i  bywałam i dobitnie poczułam na własnej skórze, jak bardzo można być wścibskim i jak strasznie można próbować komuś zatruć życie! Bo, należy sobie zapamiętać, że wyłamywać się absolutnie nie wolno. Można ewentualnie płynąć z ogólnym nurtem.

Ludzie! Otoczenie po prostu nie mogło tego mojego nie picia przeżyć! Na imprezie nie było chyba ani jednej osoby, która by nie zadała pytania czemu nie piję. Na pikniku z matkami ze szkoły od razu były domysły, że pewnie jestem w ciąży. Podchodziły mnie cały miesiąc, do tego stopnia, że jedna spytała moje dziecko czy mamusia ma w brzuszku dzidziusia?! Niby w żartach, spoko. Dla mnie to był stan przejściowy, więc za bardzo się tym wścibstwem nie przejmowałam. Ale gdybym naprawdę przestała pić w ogóle, myślę, że wymyśliłabym w końcu jakiś wiarygodny powód, żeby się wszyscy ode mnie odczepili.

Abstynenci – bardzo Wam współczuję, bo tłumaczenie to jedno, a drugie to namawianie. A nie bądź taka, a z nami się nie napijesz. A jedna lampeczka na rozluźnienie, daj spokój, to przecież nie koniec świata. A może bezalkoholowego szampana, co? Kiedy mówiłam, że zamarzył mi się zdrowy miesiąc, nikt do końca nie wierzył, rozpoczęły się lekkie drwiny. „Ojej, ja się nie potrafię tak katować”, to był motyw przewodni. A ja daleka byłam od katowania siebie! Ludzie próbowali mi wmówić, że pewnie się męczę, dobrze się nie bawię, na pewno jestem frajerką, którą wykorzystuje mąż, żeby mieć kierowcę, który go odwiezie z imprezy, jestem sztywna, jestem dietetyczną maniaczką i czemu w ogóle śmiem mieć takie postanowienia, skoro do 1 stycznia jeszcze daleko! Moja abstynencja okazała się problematyczna. Nie dla mnie, bynajmniej. W czasach, w których wiemy już, że należy nad sobą pracować, moje, było nie było, ambitne postanowienie, kłuło w oczy. Nie chcę myśleć, że to przez chęć dowartościowania siebie. Choć przecież to głównie dlatego ludzie krytykują innych. Sami nie potrafią się zmobilizować, łatwiej wyśmiać i skrytykować kogoś, komu udaje się to, co nam nie wychodzi.

Drodzy abstynenci – bardzo Wam współczuję. Podejrzewam, że moje środowisko w końcu by się w większości do tego przyzwyczaiło, ale te tłumaczenia są bardzo męczące. I podejrzliwość i potencjalny sekret. Może w ciąży? Może się leczy? Czy nie mogłoby po prostu być – nie piję, bo tak? Nie można po prostu się wyłamać i nie pić. Bo nie. Bez powodu. Albo z powodów, z których nikomu nie chcemy się spowiadać. Obok nagłych wybuchów miłości i spowiadania się z intymnych szczegółów życia podpitych tym trzeźwym, to najgorszy minus abstynencji. I trzeba jeszcze do złej gry robić dobrą minę, choć w głowie pojawiają się całkiem kolorowe myśli w stylu gwałtownie mrugającej ostrzegawczo diody „Aaaaaa, nie chcę wiedzieć, nic już nie mów, szybko, zaaplikuj filtr, filtr, SOS, teraz”!

Krytykujemy, czy mniej, czy bardziej otwarcie cudze wybory, choć nic nam do tego. Imię dziecka na cześć właściciela Biedronki? Życie na „kocią łapę”? Cesarka na życzenie? Maja Bohosiewicz miesiąc po porodzie na wakacjach bez dziecka? Piąte z kolei dziecko? Rozwód?

Mam swój cyrk i moje w nim małpy. Co mnie obchodzi życie kogoś innego, skoro mnie osobiście ono nie dotyka? Brakuje tematów do rozmowy? A gdzie tam. O dzieciach można przecież rozmawiać całe życie!

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!