Kiedyś byłam oazą cierpliwości. Z naciskiem na kiedyś.
Kiedyś byłam oazą cierpliwości. Z naciskiem na kiedyś.
Potrafiłam na przykład godzinami negocjować z wkurzonymi klientami. Jak wtedy, kiedy Pan odebrał ciężarówkę papieru, w której razem z papierem przez całe Stany leciały dwa gołębie. Że tak dyplomatycznie powiem – trochę przesrana sytuacja. Jak wtedy, kiedy próbowałam załagodzić sytuację z panem, który chciał podać nas do sądu za to, że w broszurze informacyjnej było info o wodzie w basenie, która miała mieć co najmniej 18 stopni, a on proszę bardzo zrobił zdjęcie termometru w basenie i proszę Pani ona ma tylko 17 stopni i ja sobie jajka odmroziłem. Jak wtedy, kiedy kierowałam naburmuszonym zespołem, który codziennie musiał być oceniany przez klientów na 100%. Że tak dyplomatycznie powiem – gogle wszystko widzą.
Umiałam nie podnosić głosu, nie dawać się zbić z tropu, nie denerwować się na głupotę, irracjonalne zachowania, podchody. W odpowiednim momencie zazwyczaj zapalała mi się czerwona lampka. Przychodziłam do pracy czekając na nowe wyzwania, wychodziłam z energią na wieczorne rozrywki.
Dlaczego? Bo emocjonalnie mi wisiało to, czy Richard z Arizony pomyśli sobie, że jestem głupią białą Polką. Konsekwentnie, jak mantrę powtarzałam mu zasady, w kółko, czekając, aż się uspokoi i zrozumie, że nie ma innego wyjścia, jak współpraca. Szczerze z wyżyn empatii panu z odmrożonymi jajkami współczułam tylko tego, że na wakacje do Włoch z zimnego Londka Zdroju bidusia brał termometr albo, co gorsza, marnował cenne urlopowe minuty na szukanie go na miejscu. Zespół też miałam nadzieję, że w końcu skuma, że czasy podpisywania się na liście na wykładzie jako Myszka Miki się skończyły i teraz są w pracy, a w pracy żarty się skończyły i klient nasz pan. Tak, kiedyś byłam oazą cierpliwości. I spokoju. I negocjacji.
Z własnymi dziećmi jednak jest inaczej. Nadal przerasta mnie to, jak bardzo ten mały człowiek, którego przecież kocham nad życie, potrafi mnie wkurzyć, doprowadzić do białej gorączki, zdenerwować i przejechać po mnie jak traktor. Jak bardzo mam dość i jednocześnie ciągle żal mi upływającego czasu i chwil. Jak bardzo chcę wysłać tego brzdąca w kosmos, a jednocześnie chcę tulić i trzymać na kolanach. Jak bardzo wiem, co mam robić, ale w danej sytuacji nie potrafię tych wszystkich technik zastosować.
I tak naprawdę oprócz liczenia do stu, lampki wina wieczorem na skołatane nerwy, przewracania oczami, bicia głową w ścianę, telefonu do innej umęczonej mamy, płakania pod prysznicem z bezsilności, nie mam nic więcej. Nie walnę pięścią w stół, nie wyjdę z domu trzaskając drzwiami i z pobożną prośbą, żeby wszyscy pocałowali mnie w dupę nos, nie dam dziecka na „mute” i nie krzyknę do zespołu, że znowu dzwoni ten ku..as Dick z Arizony, niech się podłączą posłuchać dla beki, nie wezmę urlopu, w trakcie którego nie będzie mnie dla nikogo, nie zmienię tej parszywej roboty na lepszą, rzucając z satysfakcją wypowiedzenie na biurko szefa.
Bywa, że od 7 rano jestem wykończona, jak po bardzo długim dniu. Bywa, że od 17 mam tak dość, że pragnę tylko w ciszy wpatrywać się tempo w jeden punkt na ścianie. Choć przecież zdrowo się odżywiam, śpię, ile każą, regularnie się badam. A jednak życie ze mnie ucieka, jak z pękniętego balonika powietrze.
Muszę czasami zabronić, muszę zganić, muszę czasami dudrać, przypominać, upominać, ojojać, odpowiadać na każde pytanie, wymagać. Nie potrafię spokojnie patrzeć na syf w pokoju, na wojny o to, kto zje jabłko, a kto jabłko, na przepychanki, na nieumyte zęby, rozwalone ręczniki, codziennie testowanie mojej odpowiedzi na to samo pytanie. Myślę, że na łożu śmierci moje dziecko szepnie mi do ucha „mamo, a mogę bajkę”?
Jestem emocjonalnie związana z tym chaosem, który codziennie próbuję ogarnąć. To ode mnie tak wiele zależy i to ja jestem mamą, która jako jedyna może to wszystko połatać. Moja cierpliwość wyparowała, im bardziej jej potrzebuję, tym mniej jej mam. Nie potrafię już czekać na odpowiedź, stać w korku, w kolejce, słuchać długich historii bez zakończenia. Możliwe, że to jest powód, dla którego jako dorośli jesteśmy stale lekko podkurwieni i poirytowani.
Czasami czuję się jak totalna hipokrytka, bo dzieciom każę czekać, w nieskończoność próbować, wymagam spokoju, racjonalności i opanowania, a sama jestem jak chodzące fajerwerki. Nie wiem w sumie, dlaczego, bo mam pracę, którą sama zarządzam, wiem, że nie ma to jak tu i teraz, nic nie muszę. Tak, kiedyś byłam oazą cierpliwości, ale to były czasy BC, before children, przed dziećmi.
Wiem, że nie jestem sama, bo widzę kipiących, przewracających oczami, a w końcu kapitulujących rodziców wszędzie (a jeśli Tobie się nie zdarza, opatentuj to i sprzedawaj, dostaniesz Nobla i miliony monet). Ciężko jest nam racjonalnie podejść do wszystkich nieracjonalnych oczekiwań świata i naszych dzieci. Ileż można w kółko powtarzać to samo? Ileż można ciągle próbować coś wytłumaczyć, po to tylko, żeby potem dostać w zamian wywalony jęzor? Ileż można każdego dnia gdzieś być na czas i coś osiągnąć zgodnie z planem, z ogonem w postaci małej armii?
Możliwe, że kiedyś ta cierpliwość mi wróci. Na razie nawet jej nie szukam. Każdego dnia, podobnie jak miliony rodziców na całym świecie, cieszę się, że przeżyłam kolejny dzień, że przeżyły go dzieci, że jakoś się mamy, raz lepiej, raz gorzej.
Serio nawet jeśli krzyknęłaś, powiedziałaś jedno zdanie za dużo albo przypaliłaś placek, należy Ci się medal i pomnik. I tak za kilka lat za tym zatęsknisz.
♥
Kiedy mamy ciężkie chwile z dziećmi, zawsze patrzę na męża i mówię:
– Pamiętaj, to najlepsze, co Ci się kiedykolwiek przydarzyło.
Jego odpowiedź, że tak dyplomatycznie powiem – przemilczmy. 😉
Zdjęcie: źródło.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.