“Smartfonowe dzieciaki” lektura obowiązkowa dla każdego rodzica.

Przeczytałam ostatnio doskonałą książkę „Smartfonowe dzieciaki” autorstwa Juliannny Miner. Pozycja konieczna dla każdego świadomego rodzica, pomaga uporać się z dręczącymi myślami i dylematami. Bo z jednej strony chyba wszyscy mamy świadomość, że nie jesteśmy naszemu dziecku w stanie zakazać używania telefonu na zawsze. Przyjdzie taka pora, że nasze dziecko stałoby się ufoludkiem wśród rówieśników, gdyby nie miało swojego telefonu. Jednocześnie wiemy, że telefon to nie tylko oglądanie słodkich kotków na Youtubie i marnowanie czasu na gry komputerowe, bo może służyć do kontaktów z rodziną, poszerzania wiedzy i szukania informacji. Jako rodzice mamy jednak związane z tym tematem dylematy i masę lęków.

Kiedy powinniśmy naszemu dziecku dać telefon? Jak długo może go dziennie używać? Czy może używać go bez naszej kontroli? Jak nasze dziecko zareaguje na widok pornografii, agresji, morderstwa? Czy nie stanie się ofiarą nękania? Czy ktoś nie będzie chciał go wykorzystać? To tylko część z nich, przynajmniej mówię o sobie. W mojej głowie lista wątpliwości jest ogromna. Odpowiedź na wiele pytań można znaleźć w książce, która wcale nie sugeruje, że dziesięciolatek ma mieć najnowszy sprzęt i może go używać 43 minuty i 6 sekund dziennie. Książka pomaga nam po prostu zrozumieć, czym powinniśmy się kierować, ustalając zasady korzystania z ekranów w naszym domu.

I chyba rozdział o zasadach podobał mi się najbardziej. Pomógł mi podejść jeszcze rozsądniej do tematu zasad panujących w naszym domu i chętnie poleciłabym ją wielu znajomym, którzy codziennie zadają sobie te pytania. Ten rozdział bardzo dobitnie określa, co możemy próbować egzekwować w naszym domu, czego powinniśmy zakazać i na co mamy uważać. Książka pozwala nam zrozumieć, czym jest dla dziecka telefon i jak bolesna może być jego utrata. Pomaga poznać kroki, jakie należy podjąć, aby zacząć pracować ze swoimi dziećmi, działając zgodnie z naturalnym torem ich rozwoju, zamiast z nimi walczyć.

Osobiście nie daję jeszcze dzieciom telefonu na wyłączność, nawet z naszych nie mogą za bardzo korzystać i po lekturze tej książki utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze robię, a decyzję, kiedy to nastąpi, uzależnię nie od tego, że „wszyscy już mają”, a od tego, jakie są nasze w tym temacie przekonania i jak dobrze moje dzieci są przygotowane do wejścia do nowego dla nich świata. Mało tego, książka dała mi mnóstwo argumentów, które natychmiast wykorzystałam w rozmowie z moimi dziećmi. Okazuje się, że i w przypadku smartfonów my, rodzice, mamy takie same dylematy, niezależnie od miejsca zamieszkania, wykształcenia, liczby dzieci, czy statusu materialnego.

Najważniejsze kwestie poruszane w książce to te związane z bezpieczeństwem, bo oprócz tego, że boimy się, aby nasze dzieci nie zamieniły się w przyklejone do ekranu, bezkontaktowe stworki z prostokątnymi twarzami i rękami z odciskami od ściskania pilota. Truchlejemy na myśl o tym, kogo nasze dzieci mogą spotkać w wirtualnej przestrzeni. Okazuje się, że w internetowym świecie dzieciom, podobnie jak w życiu, największą krzywdę mogą wyrządzić osoby, które je znają.

I tu „Smarfonowe dzieciaki” mnie zachwyciły. Sposoby, w jakie opisane są kwestie radzenia sobie z bezpieczeństwem, uspokajają. Dostajemy mnóstwo pomysłów, narzędzi i metod jakimi możemy pomóc naszym dzieciom zrozumieć, z jakimi pułapkami i zagrożeniami łączy się Internet. Dostajemy konkretne przykłady radzenia sobie z wirtualnymi oprawcami. Wiem już jak przygotować dzieci na zetknięcie z nową rzeczywistością i mam dużo większą wiedzę na temat zagadnień, które muszę z nimi przerobić, a potem każdego dnia przypominać. Wiele z nich to bardzo trudne tematy, typu nękanie, pornografia, podszywanie. To bardzo ważne, abyśmy przygotowali nasze dzieci na umieszczenie ich w odpowiednim kontekście czy perspektywie.

Wnioski, jakie wyciągnęłam z książki, są dla mnie dość zaskakujące. Z podświadomej potrzeby zabraniania i kontrolowania zmieniłam swoje podejście do wspierania i „coachowania” dzieci w nowej rzeczywistości. Czyli zamiast monitoringu mentoring. Przemówił do mnie fragment z książki: „Mentor widzi potrzebę obserwowania dziecka w jego środowisku, aby zrozumieć jego realne doświadczenia. Mentor nie chce przyłapać dziecka na robieniu czegoś niewłaściwego. Chce je nauczyć, jak postępować właściwie. Mentor rozumie, że ograniczenia nakładane na używanie technologii nie zastąpią jego własnego zaangażowania”. W monitorowaniu natomiast powinno chodzić o odpowiedzialność i działa to w obie strony.

Książka pomaga nam w dojrzały sposób podejść do zagadnienia wychowania kolejnego pokolenia obywateli funkcjonujących w cyfrowym świecie. Bo okazuje się, że już od małego mamy wpływ na to, jakie treści nasze dziecko będzie zamieszczało w necie, czy będą narażać się na pośmiewisko, nękanie, niechęć rówieśników. Czy staną się w przyszłości hejterami? Książka sprowadza się w wielu fragmentach do prostego założenia – jak nauczyć dzieci funkcjonowania w sieci, aby szanować innych i samemu pozostać godnym szacunku. To strach sprawia, że skupiamy się na zapobieganiu złu, zamiast promować to, co dobre. Więc zamiast demonizować Internet, pokażmy dzieciom w jaki sposób można z niego korzystać w sposób odpowiedzialny i satysfakcjonujący, bez narażania się na nieprzyjemności i niebezpieczeństwo.

“Smartfonowe dzieciaki” dostarczają mnóstwo przykładów i prawdziwych historii z mediami społecznościowymi w tle, co czyni książkę niestandardowym poradnikiem. Poruszane tematy to cyberprzemoc, wyimaginowana publiczność, stereotypy, ciałopozytywność, sekstowanie, perfekcyjne życie na Instagramie, syndrom FOMO, syndrom kaczki, wpływ mediów na samoocenę, kultura zaliczania, podwójne standardy, pokolenie selfie i proces porównywania społecznego.

Bardzo zainteresował mnie termin rówieśniczej kultury wyglądu, bo choć nie jestem już nastolatką, codziennie mierzę się z tym zagadnieniem oraz jego konsekwencjami – obniżoną empatią i zwiększoną krytyką samego siebie. Kiedy dzielimy się z innymi ludźmi częścią siebie, na przykład zamieszczając selfie, naturalnym jest, że otrzymując pozytywne reakcje zwrotne, czujemy się dobrze. Wyobraźmy sobie jednak, że mamy 12 lat, nasze ego i poczucie własnej wartości nie są jeszcze w pełni ukształtowane, a w odpowiedzi na nasz post w mediach społecznościowych dostajemy ostrą, miażdżącą krytykę. I jeśli nasze dziecko wydaje się być bardziej skłonne do negatywnego porównywania społecznego, być może należy próbować ograniczać korzystanie przez nie z mediów społecznościowych.

Bardzo zastanowił mnie też rozdział o dawaniu dzieciom dobrego przykładu. Czym dla nas, rodziców, jest telefon? Jakie treści zamieszczamy w Internecie? Jaki wpływ na nasze życie ma to, co widzimy na ekranie? Czy nadużywamy telefonu? Warto to przemyśleć, zanim wprowadzimy więcej zasad w naszym domu. I warto postawić na komunikację z członkami rodziny, aby te zasady były przejrzyste i dotyczyły wszystkich.

„Smartfonowe dzieciaki” traktują też o czatach, o grach i blogach, czyli o wszystkich formach kontaktu z drugim człowiekiem za pomocą sieci. Pokazują na przykład wynik badań grupy rodziców, którzy próbując zrozumieć swoje dzieci, grali z nimi w gry wideo. Dzięki temu byli dużo bardziej wiarygodni, wyznaczając granice i stwierdzając, że dana gra jest nieodpowiednia.

“Smartfonowe dzieciaki” świetnie tłumaczą aspekt grupy dzieci i młodzieży poszukującej przynależności do jakieś mniejszości. Czasami łatwiej im ujawnić swoje preferencje seksualne czy rozmaite lęki anonimowo i przed nieznajomymi. Szukanie wsparcia w necie jest dla młodych ludzi czymś absolutnie normalnym, to etap rozwoju. Znalezienie wspólnoty w środowisku, gdzie jest mniej osądzania, a więcej zrozumienia, może dosłownie ratować życie. Poza tym, nie oszukujmy się, kiedy dzieci mają pytania dotyczące seksu, narkotyków czy alkoholu, pierwszym miejscem, gdzie się udają, jest Internet. I to rodzice muszą je przygotować na odbiór treści, które tam znajdą. A jeśli sądzimy, że zainstalujemy sobie jakieś sprytne apki, czy filtry, które wykonają za nas robotę, pozbądźmy się złudzeń. Aplikacje nie zastąpią komunikacji i wychowania.

Reasumując, “Smarfonowe dzieciaki” to doskonały materiał dla rodziców dzieci od około 7 do 17 roku życia. Pomaga zrozumieć skomplikowany świat mediów społecznościowych, relacji, jakie teraz buduje ze sobą młodzież, mając mniej kontaktów osobistych, w zamian za właściwie ciągłą obecność „pod palcem” i sposobów spędzania wolnego czasu. Pokazuje jak bardzo media społecznościowe wpływają na nasze uczucia i nastrój i jak bardzo jako rodzice możemy pomóc naszym dzieciom radzić sobie ze wszystkimi pozytywnymi aspektami, jak i negatywnymi skutkami egzystowania w sieci. Bronienie dzieci przed Internetem może jakiś czas działać, ale jak już raz wejdą do sieci, muszą mieć pewne umiejętności i nawyki, które pozwolą im bezpiecznie i satysfakcjonująco z niej korzystać. Wypieranie istnienia technologii w naszym życiu nic nie da. Musimy spotkać się z naszymi dziećmi tam, gdzie się aktualnie znajdują i formułować swoje oczekiwania wobec nich odpowiednio do ich etapu rozwoju.

Bardzo polecam “Smartfonowe dzieciaki” mnie otworzyła oczy na wiele istotnych zagadnień, o których wcześniej nie wiedziałam, albo nie wiedziałam, jak do nich podejść. Choć codziennie żyję w mediach, spotykam się z wieloma zjawiskami i osobiście doświadczam na przykład hejtu, książka w wielu fragmentach mnie zaskoczyła. Po jej lekturze czuję się uzbrojona w wiedzę i dużo spokojniejsza.

Książkę kupisz tutaj

    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.