To nie rodzice chodzą do szkoły, a dzieci!

To nie rodzice chodzą do szkoły, a dzieci. No ale ja na przykład pomagam moim dzieciom odrabiać zadania. O rany, to trochę za dużo powiedziane. Raczej staram się pomóc, jeśli coś jest niejasne. Naprowadzam na tok myślenia, kiedy widzę, że delikwent błądzi. Sama przecież pytam, kiedy czegoś nie wiem.

Załatwiłam dzieciom korki, bo widzę, że z tymi zadaniami domowymi, kartkówkami i projektami trzeba pomocy ciągłej, na którą ani mnie ani im nie starcza ani siły ani ochoty. W końcu nie oszukujmy się, chodziłam do podstawówki 35 lat temu (aaaaaa, pora umierać jak to mawiała Szaflarska), co ja mogę pamiętać z ułamków?

Odkąd wróciliśmy z Australii i dzieciaki kaleczyły polski, do dziś mają problemy ze zrozumieniem niektórych poleceń, mają problem z czytaniem ze zrozumieniem lektur. Nie ma się co dziwić, normalna sprawa. Ja polskiego uczyłam się przecież jakieś 8 lat podstawówki, potem 4 liceum, nic dziwnego, że dwujęzyczny dziesięciolatek nie kuma niektórych stwierdzeń czy trudnych słów.

Tak więc pomagam. Pan od polskiego zadał dzieciom do wykonania prezentację multimedialną na temat ulubionej książki. Miał być konkurs, dzieciaki miały wybrać z całej klasy dwie książki, które będzie czytała reszta. Mieli na to tydzień. Pomogliśmy oboje. Ja ze swojego doświadczenia marketingowego podpowiedziałam, że najlepsze to są te prezentacje, kiedy na slajdach jest mało słów, mówi się ciekawie i zwięźle. Stary, guru excela i PowerPointa, pokazał kilka trików. A tu sobie klikasz i o, masz to samo tło, a tu masz takie efekciki, a tak sobie zmieniasz czcionkę, a tutaj sobie dodasz zdjęcie. I tyle.

Zrobili, poprawili, przedstawili nam, poszło.

Niektóre dzieci odważnie i szczerze się przyznały, że mama zrobiła. Moja mama, nauczycielka z ponad 30 letnim stażem, aktualnie pani profesor w liceum (bo to taki typ, wytrzymała na emeryturze półtora roku), zawsze mówiła, że od razu było wiadomo, które prace w domu robili rodzice. Nie ma się co dziwić, nawet dzieci bez trudu rozpoznają, którą prezentację zrobił ich kolega, a którą koleżanka. A byliście kiedyś na kiermaszu, na który dzieci mają zrobić prace, z których sprzedaży dochód pójdzie na jakiś szczytny cel? O, Jasiu ulepił figurkę z plasteliny, Małgosia narysowała choinkę, a Wojtuś? Wojtuś, lat 5, pierdzielnął rękodzieło – obrusik haftem Richelieu. A jak. Wiadomka, że dzieci celebrytów w wieku, w którym nasze dziecko zachwyca się słowem kupa i pół dnia chce siedzieć w piaskownicy, w tym czasie szlifują 3 język, w wolnych chwilach chodzą po muzeach, gdzie uwielbiają podziwiać sztukę, no i zagrają na pianinie hymn Meksyku. W przypadku Wojtusia nikt jednak nie ma wątpliwości, że praca, która miała być wykonana własnymi rękami, została wykonana po nocach przez mamę lub babcię.

Postawiłam się w roli nauczyciela. Przecież nie jest głupi i widzi, że taka prezentacja nie jest wykonana przez ucznia. No ale jest, piękna, zadanie wykonane. No ale jakby trochę oszustwo. Nie wiadomo jak wybrnąć, aby wszystkim dać nauczkę.

Gdyby to mój stary zrobił tę prezentację, a ja stworzyłabym treść, to ja Wam gwarantuję, że pan byłby jak w Mam Talent – od razu złoty guzik i szóstka. Tylko po co? Przecież to nie rodzice chodzą do szkoły, a dzieci! Ja już się naślęczałam nad swoimi pracami, już wykonałam przez te wszystkie lata szkół różnych masę prezentacji. Od czegoś musiałam zaczynać, jasne. Ale gdyby to mama robiła za mnie prace, pewnie do dziś nie potrafiłabym tego sama zrobić.

Wciąż jest mi ciężko i muszę gryźć się w język, żeby nie przypominać ciągle – a strój na wuef masz? A zadanie jakieś jest? A buty na zmianę zabrałeś? Mam najlepsze intencje, ale przecież wiem też, że to nie rodzice chodzą do szkoły, a dzieci. Jak tak będę ciągle przypominać i pilnować, moje dzieci nigdy nie nauczą się odpowiedzialności za siebie, bo przecież po co, skoro mają kogoś, kto to robi?

Nie wybieram im ubrań, nie noszę plecaków, nie odkupuję rzeczy, która została zgubiona przez roztargnienie, nie zbieram kasztanów. Mam wrażenie, że nic z tych dzieci nie będzie, kiedy będziemy je tak stale wyręczać. Wtrącać się w potyczki z kolegami, odrabiać prace domowe, przypominać o obowiązkach, organizować atrakcje i służyć jako żywy pakiet rozrywkowy. Mnie osobiście to mierzi, kiedy widzę, że moje dziecko musi samo, a inne zrobiło rękami mamy. No ale wiem, ja jestem dziwna. Moje dzieci nie żyją opakowane folią bąbelkową, nie pompuję na co dzień ich ego i podkreślam, że na tym świecie są też inni ludzie. Wyjątkowi są dla mnie, poza domem trzeba się liczyć z innymi. Może dlatego nie odrabiam za nich zadań, bo nie mam ambicji, aby byli najlepsi? Bardziej zależy mi na tym, aby byli obowiązkowi i samodzielni. Mam swoje sukcesy, nie muszę przez dzieci realizować swoich ambicji.

Cała klasa wybrała za pomocą głosowania dwie książki, które przeczytają jako lektury obowiązkowe. Książki, które zaprezentował Dominik i Emma. Prezentując swoje pomysły swoimi słowami chyba podobali się najbardziej.