Jeśli robią tak tylko złe matki, przybijam im piątkę!

Nikt chyba nie budzi się z myślą, że to właśnie będzie ten dzień, kiedy oleję swoje dzieci i będę złą matką. Wręcz przeciwnie – aby sprostać wygórowanym wymaganiom, codziennie próbujemy przeżyć na froncie, z potomkiem pod pachą, uchylając się przed podniesioną z dezaprobatą brwią otoczenia i bez pokusy zaglądania w Internet z obawy, że zaatakuje nas perfekcja bijąca od innych, nam niepodobnych. To znaczy wiem, że jeśli nie jestem umęczona, zapuszczona i narzekająca, to na pewno nie kocham swoich dzieci, nie dbam o nie i nie zasługuję na zaszczytny tytuł matki. Moje dzieci mają się jednak dobrze. Ja też, dziękuję bardzo. Mam po prostu wiele rzeczy w nosie. I jeśli robią tak tylko złe matki, przybijam im piątkę! Jak mnie jest dobrze w tym gronie!

Pozwalam moim dzieciom na jedzenie w samochodzie. Dzięki temu jest w nim nieustanny syf, czasem coś podejrzanie zalatuje. Ale za to wszyscy żyjemy! Próbowałam wprowadzić zasadę niejedzenia, ale po pierwsze, dzieci protestowały, że jak wszyscy to wszyscy, więc skoro one nie mogą nic jeść, to ja też i kawy pić mi nie wolno! Po drugie, w samochodzie, w którym nikt nic nie jadł ani nie pił, bałagan zrobił się i tak. Zabawki, piasek, patyczek przygarnięty czule w parku, jakiś listek, stopińdziesiąt prac plastycznych z serii: abstrakcja, samotne klocki, lalka bez głowy. Gdybym miała codziennie wysłuchiwać, jak przez pół godziny dzieci kłócą się o to, kto oddycha czyim powietrzem, próbują wyrwać sobie zabawkę, którą akurat bawi się to drugie i wychodzą z pasów, żeby się pociągnąć za włosy, wolę każdemu dać po jabłku. Nikt nikogo nie ukatrupił, ani matka nie chciała skakać z mostu, kiedy wyrwanie włosów z głowy nie pomogło? Wygrałam wszystko!

Pozwalam moim dzieciom na wybranie ubrania. Paski do kropek? Proszę bardzo! Tutu na plac zabaw? Dobra! Mam większe problemy niż to, że moje dziecko w sierpniu paraduje w koszulce z Mikołajem, którą wygrzebało z szafy. Coś nie na rączkę? Komu przeszkadza Mikołaj? Komu? No? Komu? Chcesz iść na solo?

Pozwalam moim dzieciom biegać bez butów i z brudną buzią. Skoro sweter jest rzeczą, którą zakłada się dzieciom jak matce jest zimno, pozwalam biegać bez. Kiedy patrzę na moje dzieci, jestem zmęczona. One się nie zatrzymują! Gdybym ja cały czas była w ruchu, też nie chciałabym mieć na sobie swetra i czapki. Z zimna podobno nie można się rozchorować, a moje dzieci od lat mają zepsuty termostat. Brudna buzia? No cóż, mieli wytrzeć, zapomnieli. Ups. Buty? Na co komu buty? Przecież piasek można do domu przynieść też w kieszeni, nie trzeba od razu w butach.

Zostawiam na moment moje dzieci w aucie, kiedy płacę za benzynę. Mam nadzieję, że w ciągu tych trzech sekund, z zamkniętego samochodu, nie porwą ich, na moich oczach, w biały dzień, kosmici. To ryzyko jest dla mnie warte mocowania się z samochodowymi fotelikami.

Pozwalam moim dzieciom dotykać noża. O zgrozo, nawet zachęcam! Dzięki temu rano robią sobie same śniadanie. Jeszcze chwila i będą już zawsze robiły i mnie. Znowu będę mogła leżeć i nic nie robić. Pozwalam moim dzieciom też myć sobie głowę, iść w restauracji samodzielnie do toalety, sprzątać swój pokój i pół godziny szukać butów. Jeśli chcę, żeby szybko wyprowadziły się z domu, muszę przecież wdrażać po kolei życiowe czynności!

Pozwalam moim dzieciom na siniaki i zadrapania. Sama też kiedyś miałam skakankę i blizny wojenne z podwórka. Nikt wtedy automatycznie nie myślał, że ktoś mnie tą skakanką bił. Jeśli ktoś tak myśli, to jego problem.

Pozwalam moim dzieciom wybrać sobie coś w sklepie. Jedną, małą rzecz. Wiem, wejdą mi na głowę i już do końca życia nie zejdą. Nigdy jednak nie musiałam przeżywać traumy na środku supermarketu nad leżącym nad ziemi, wierzgającym wszystkimi czterema kopytami, z uruchomioną syreną, potomkiem. Taka bezcenna metoda za złotówkę na lizaka. I kto tu jest spryciulą? Hę?

Pozwalam moim dzieciom na jedzenie glutenu, nabiału i cukru, czasem w parze z ekranem telewizora w tle. Obiecuję, że kiedy tylko przeprowadzimy się do naszego wymarzonego eko domku, z daleka od cywilizacji, powrócę do życia w zgodzie z naturą. Mąż będzie polował, a ja z dziećmi od rana na łąkach szukać będziemy czystka i pokrzyw, aby zrobić z nich napar, który, przegryzając niepryskanym jarmużem, spożyjemy w celach długowieczności.

Pozwalam moim dzieciom na placu zabaw krzyczeć, głośno się śmiać i biegać. Bo to jest plac zabaw, a nie plac spokoju i medytacji. Jeśli chcesz mieć spokój, najlepiej nie pchać się w miejsca, w których stale ktoś płacze, wrzeszczy i biadoli. 

Pozwalam moim dzieciom próbować dorosłego jedzenia. Dzięki temu okazało się, że nie muszę rezygnować z sushi, mogę jeść ukochane tajskie i nawet krwistego steka, a nie tylko mało doprawioną pomidorówkę i nuggetsy z kurczaka na sto sposobów. 

Pozwalam moim dzieciom przegrać, upaść, zapłakać, nieść własny ciężki plecak i czekać w kolejce. Wyrodna jestem, wiem. Nieczuła nawet. Pysia mysia, maluszka swojego tak traktować! I jeśli robią tak tylko złe matki, przybijam im piątkę! No cóż, życie to nie bajka, sorry Winnetou!

Nie dajmy się “złe matki”! Każdą z nas każdy ocenia, choć w domu ma swoje własne”brzydkie” sekrety, którymi nie chwali się u cioci na imieninach, które burzą pozory idealnego życia na Facebooku i do których wstyd się przyznać. Nie jestem fanką nadawania etykietek, ale pokuszę się o stwierdzenie, że robią tak po prostu normalne matki. Howgh!

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!