W dupach się poprzewracało

Czytam ostatnio kilka blogów, uczę się od najlepszych. Niektóre kobiety mają naprawdę nasrane, przestrzeń blogera jednak wszystko przyjmie, nawet ociekający cukrem lukier. Jak można o macierzyństwie stale nadawać tylko na różowo?

Że to niby takie cudowne, urocze, wspaniałe. Kocham moje boskie dzieci i błogosławię dzień w którym się urodziły. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby ich nie być. I wiem, że pod tym postem pojawią się komentarze, że jestem niewdzięczna, bo tyle kobiet chciałoby a nie ma. Też tam byłam, dwa lata horroru, bo chcesz, bo możesz, a w ciąży nie jesteś.

Mimo wszystko mam prawo powiedzieć jak to jest.

Wiele razy już w myślach przeprosiłam wszystkich tych nieznajomych ludzi, którzy na widok mojego OGROMNEGO brzucha i info, że spodziewam się TROJACZKÓW wykrzykiwali “O Boże!” a ja na to puszczałam wiązankę. Teraz wiem co mieli na myśli:

365 nieprzespanych nocy x (do dziś dnia) 3.5
Ani minuty spokoju każdego dnia.
Ciało do końca życia spustoszone przez rozstępy i cellulit.
Wszystkie pieniądze wydane na:
–odjechane wózki
–mega niezbędne gadżety
–zabawek tony
–samochodowe krzesełka
–sukienusie
–tysiące dragów
–sesje foto
–wakacje, animacje
–stymulacje osesków.
Zero czasu wolnego, a jak już jest to trzeba za niego słono zapłacić, mieć przywiązaną do szyi komórę i być przygotowanym na natychmiastową zmianę wszelkich planów.
Nieustające poczucie winy, że to co robię, te 300% normy, to ciągle jednak ZA MAŁO.

Dziś niedziela, u nas już happy hours! Dzieci padły. Rodzic nie gupi, szybciutko uczy się na własnych błędach. Wczoraj do 22 się bujaliśmy, bo drzemka w dzień za późno i za długo.

Tak więc nasz wspólny, sobotni, imprezowy, bujny wieczór rodziców trojaczków rozpoczął się o 22.20. Siły było akurat tyle, żeby otworzyć wino i obejrzeć kawałek Seksu w Wielkim Mieście II. No cóż, bohaterki nie są już tylko ubranymi w Diora romansującymi po Manhattanie pięknymi trzydziestolatkami. Teraz każda z nich doczekała się już swojego happy endu. Dwie mają w końcu wymarzony dom, męża i dziecko/dzieci. A co za tym idzie – mają już swoje zwykłe, “szare” życie. Przedstawienia w przedszkolu na które nie mogą zdążyć, problemy z nianią, która wspaniale radzi sobie z nieznośnymi dziećmi. Choć za młoda, za ładna i ma za duże cycki, groźba jej utraty bardziej martwi niż jej możliwy romans z mężem. Niepracująca matka mająca pełnoetatową nianie, w wolnej od zakupów na 5 Alei chwili robiąca cup cakes w bajecznym apartamencie na Manhattanie w kremowej spódnicy z kolekcji vintage Valentino. Taka oto straszna rzeczywistość 🙂

Jak niektóre blogerki – wiem, że rzeczywistość można zawsze odczytywać jako albo szklankę do połowy pełną albo do połowy pustą. Widzę w 90% pełną. Kocham moje życie. Mimo faktu, że moje dzieci nie są pokorne, mimo wszelkich trudności, krańcowego wyczerpania i świadomości, że będzie jeszcze tylko trudniej, bo małe dzieci to małe problemy. ALE. Jestem wolna, zdrowa, urodziłam troje zdrowych dzieci, mój mąż jest wspaniałym partnerem i ojcem, mogę sobie pozwolić na przyjemności. Mam co najmniej jeden, a w wielu wypadkach milion więcej powodów do szczęścia niż przeciętny obywatel tego świata. Obiecuję więc, że ponarzekam, pobiadolę i przestanę. Życie jest piękne.

P.S. Poniżej przykład sesji. Tak byśmy wyglądali w lukrowanym świecie. Lato, mmmm….