Nie rozwiodę się, bo mam dzieci.

Nie rozwiodę się, bo mam dzieci. Czemu nie piszę o rozwodach? Właściwie nie wiem, jak do tego doszło, że przez ponad 3.5 roku prowadzenia tego bloga i grubo ponad 1000 wpisów, nie poruszyłam tego tematu. To znaczy trochę wiem, dlaczego – dlatego, że nie wiem. Nie wiem, jak to jest być w danej sytuacji i wydaje mi się zawsze, że kiedy będę próbowała się w niej postawić, to kiepsko to wyjdzie. Nie wiem, jak to jest być matką dziecka niepełnosprawnego, nie wiem, jak to jest śmiertelnie zachorować, nie wiem jak to jest być niską blondynką z małym biustem, nie wiem jak to jest mieć inny kolor skóry i w końcu – jak to jest być na przykład facetem. No nie wiem. Cokolwiek na dany temat napiszę, to tylko moje przewidywania i gdybanie. To właśnie z tego powodu tak długo nie pisałam nic na temat rozwodu.

Opublikowałam jednak ostatnio kilka postów, w których namawiam kobiety do walki o siebie. Nawet mój autorski produkt (tutaj link) zakłada, że masz codziennie na swojej liście zrobić coś dla siebie. Pokazuję często moje samotne wyjścia, opowiadam o tym, co robię dla siebie. I pod każdym takim wpisem czy zdjęciem pojawia się mnóstwo komentarzy w stylu – masz szczęście, bo masz fajnego męża, bo z dziećmi zostanie, bo „puszcza” Cię na babskie wyjścia, bo w domu wszystko zrobi. Zawsze pojawiają się pytania o to, jak to zrobić, bo przecież nie ma czasu, bo trzeba prać, gotować, a jeszcze praca, a jeszcze dzieci. No i w końcu – łatwo Ci mówić, mój tak nie umie, nie zostanie, nie chce, nie lubi.

Otacza mnie mnóstwo beznadziejnych par. Par, które nawet w towarzystwie się krytykują, skaczą sobie do gardła, nie mają nic ze sobą wspólnego, nie mówią o sobie nigdy w pozytywnym świetle, nawzajem się wyśmiewają, wręcz, gdybym nie wiedziała, że są małżeństwem, odniosłabym wrażenie, że to para wrogów, którzy przypadkowo znaleźli się na tej samej imprezie. Otacza mnie mnóstwo par, których nic nie łączy. Poprawka. Bo przecież łączy. Dziecko. Dzieci. Może kredyt. Może przysięga „że Cię nigdy nie opuszczę”.

Tak, jak we wstępie – oczywiście nie wiem, jak to jest, mogę tylko gdybać. Byłam raz w związku idealnym. Jeden raz. Zabiegał, na rękach nosił, inteligent, przystojny, zadbany, szarmancki, oczytany. Wersja full i jeszcze kilka gratisów. Zerwałam. Zerwałam, bo ja po prostu go nie kochałam. Tak zwyczajnie. A była już pora na ślub i dzieci, więc czułam mimowolnie element desperacji. Byłam wcześniej nieszczęśliwie porzucona, więc czułam też chęć zemsty na tym, który mnie porzucił. Wybrałam jednak życie w zgodzie ze sobą. Już wtedy czułam, że ja tego gościa nie kocham. Mogłam wejść do tej złotej klatki, bo plusy nie mieściły się na jednej kartce, a minus był tylko jeden. I to w dodatku taki, którego nie dało się wytłumaczyć. Nie mogłam, nie chciałam, nie potrafiłam tak żyć.

Związek dla mnie nie jest wyzwaniem. Życie jest walką, która nas wystarczająco potrafi poturbować, rzuca kłody pod nogi i testuje. To dlatego w domu pragnę spokoju. W domu gramy do jednej bramki. W domu jestem sobą. I jeśli to się komuś nie podoba, czas się rozstać. Zakładam pracę nad związkiem, rozmowy, nawet wsparcie osób zewnętrznych. Zakładam, że nie zrywa się ot tak. Zakładam jednak, że czasami ten wagonik tak daleko odjedzie, że już nie będzie się dało go doczepić.

Nie wyobrażam sobie niektórych opisywanych przez czytelniczki sytuacji – nie interesuje się dzieckiem, jest chorobliwie zazdrosny, jest w związku nie ze mną, a nadal ze swoją matką, ciągle krytykuje, nastawia dzieci przeciwko mnie, pije, bije, zdradza, ciągle go dziecko irytuje, nie zostanie sam z dzieckiem, nie pozwala mi wrócić do pracy, nie puszcza mnie nawet do koleżanki na kawę, sprawdza porządek w domu. I na to wszystko jest jedna odpowiedź – no ale są dzieci. I dodawane z dna morza rozpaczy „dam radę”. Przykro mi, ale medalu za to dawanie rady nie będzie. Mało tego – robisz nie tylko sobie krzywdę. I przemyśl to właśnie z tego jednego powodu. Są dzieci. One to widzą. One się tego uczą! Nie rozwiodę się, bo mam dzieci, to naprawdę kiepska wymówka. 

Popełniłaś błąd takiego go sobie wybierając. Możliwe. Ale za ten błąd wcale nie musisz płacić całe życie! Przyznam szczerze – nie myślałam wcale o tym, jakim ojcem będzie mój mąż. Zakochałam się i nic więcej się dla mnie nie liczyło. Zarówno wtedy, jak i dziś uważam, że moje życie bez niego byłoby dużo gorsze. I doskonale rozumiem związki, które po drodze się rozwalają. Związki, które nie potrafią przetrwać pojawienia się dzieci, rutyny, starzenia, problemów. Mając dwadzieścia kilka lat naprawdę ciężko jest to wszystko przewidzieć. Sami siebie zaskakujemy „na starość”, a co dopiero drugi człowiek, było nie było – obcy. To dlatego nie da się na starcie założyć, że uda nam się tą drogę razem przejść.

Nie wybaczyłabym zdrady. Choćby nie wiadomo jak to tłumaczyć, że może sama byłam winna, bo się zaniedbałam, bo czasu nie miałam, bo zarobiona, bo ciągle tylko dzieci, bo coś – jest to zdrada. Facet poszedł w długą szukać tego, czego nie dostał od Ciebie. Jest jednak dobra wiadomość – to, co Ty masz, to kompletny pakiet, wcale niczego Ci nie brakuje! Po prostu w tym momencie szukacie w życiu czegoś innego, to on jest bucem. Nie Ty. Tłumaczenie, że ktoś go uwiódł? Dziewczyny, to przecież jest śmieszne! To znaczy widzę to tak – biedny urobiony z pracy wracał i wpadł nagle pomiędzy rozłożone nogi, a że przypadkowo był goły, a i ona słabo odziana, to z tego zimna rozgrzać się chcieli? Jeden raz tylko? No tak, dopóki znowu komuś między nogi przypadkowo nie wpadnie. Czy tak? 

Nie wybaczyłabym tej zdrady sobie. Bo to by znaczyło, że przed sobą samą przyznaję, że nie jestem warta szacunku. Daję kolejną szansę, ale ile tych szans będzie? Czy ktoś, kto zdradza, będzie robił to stale? Może nie, pewnie nie, po cichu liczą na to zdradzani. Czy da się żyć w ciągłej obawie? Stale przeczesując telefon, wąchając koszule, grzebiąc w kieszeniach, pilnując? Mówię szczerze – nie pilnuję. Nie pozwalam ani nie gnębię, nie grzebię. Jeśli mąż mnie zdradzi, ma pecha. Po pierwsze – o dzieci kłóciła się nie będę (?), po drugie – niech się o mnie nie martwi, ja sobie radę dam. Czy radę da sobie on, szybciutko zauważając, że wszystkie kobiety po czasie mają ten sam mianownik, a z młodszą siksą w knajpie będzie wkrótce wyglądał groteskowo?

Jestem z domu, w którym rodzice się rozstali, ale dopiero wtedy, kiedy ja wyszłam za mąż. I ja nie jestem im wcale wdzięczna z tego powodu, że tyle czekali. Czemu tak późno – raczej to mnie zastanawia, przecież wiadomo, że z czasem to ewentualnie można się zmienić, ale na gorsze. Bardzo długo obwiniałam siebie, że to przeze mnie tyle lat to trwało! I tak mówią wszystkie dorosłe dzieci! Nie mów więc proszę “nie rozwiodę się, bo mam dzieci”, nie robisz tego wcale z ich powodu. 

Jeśli tkwisz w beznadziejnym związku tylko i wyłącznie z powodu dzieci – nie oszukuj się. One Ci za to wdzięczne nie będą, podobnie jak za inne “poświęcenia”. Wręcz możliwe, że robisz im krzywdę. I sobie przy okazji też. Rozwód to nie jest rozbijanie rodziny, bo tej rodziny już dawno tam nie ma! Rozwód to walka o siebie. To walka o rodzinę właśnie. Rodzinę, w której panują normalne relacje, w której jest szacunek, a nie krzyk, często agresja, a przede wszystkim fatalny przykład związku. Kobiety, które do mnie piszą i tak zajmują się dziećmi w pojedynkę. Nie otrzymują żadnego wsparcia od partnera, który nie interesuje się dziećmi. Tak więc, jeśli masz wątpliwości w tej kwestii – poradzisz sobie sama. Przecież i tak robisz to codziennie!

Kobiety, które do mnie piszą, boją się o finanse, boją się o to, czy będą w stanie samodzielnie utrzymać siebie i dzieci. Odpowiem przekornie. Piszą do mnie kobiety opisując swój święty spokój, który uzyskały po rozwodzie. Jaka jest cena spokoju? Czy da się to w ogóle zmierzyć?

Awantury to nie jest coś normalnego. Trzaskanie drzwiami, groźby, z czasem coraz mniej ukrywana nienawiść, wyśmiewanie, robienie sobie na złość, dokuczanie, wieczna krytyka, ciche dni. Życie obok nie jest ok. Życie pod jednym dachem z kimś, z kim łączy nas tylko przeszłość, naprawdę nie ma sensu. Ile lat można udawać? Przed dzieckiem naprawdę tylko kilka. Moje dzieci mają 7 lat, a już doskonale widzą, kiedy coś jest między nami nie tak. Mamy na około wiele dzieci z „rozbitych rodzin”. Właściwie nie ma związku, któremu nie wyszłoby to na lepsze. Te dzieci są szczęśliwe. Paradoksalnie spędzają z ojcem więcej czasu niż kiedy mieszkał pod jednym dachem. A jedna matka mi powiedziała, że dopiero dwa lata po rozwodzie zaczęła z byłym mężem rozmawiać tak, jak wcześniej, teraz się kumplują, ostatnie lata małżeństwa tylko się niszczyli. Po co? I jak wiele da się ukryć przed dziećmi w M-3?

Dzieci nie są głupie. Dzieci szybko nauczą się, że te anomalia to właśnie coś normalnego. Czy nie lepiej pokazać, że ma się odwagę do życia zgodnie ze swoimi wartościami, życia, w którym jest pragnienie miłości, szacunek do drugiego człowieka, a nie udawanie, że karykatura związku jest ok i że tak to pod każdym dachem wygląda.

Nie wiem, jak wygląda agresja w domu, ale podejrzewam, że jeśli „ukochany” Cię bije, bije też Twoje dziecko, a nawet jeśli jeszcze tego nie robi – zacznie. To nie jest ok. To nie minie! To nie jest bezpieczny dom, to nie jest kochający tatuś. To nie jest dobra perspektywa na przyszłość. Dla Ciebie – bo z każdym rokiem umiera kolejna porcja nadziei. A dla dzieci? Czy naprawdę robisz im przysługę pokazując, że żyjesz w strachu, chodzisz na palcach, usługujesz, po to tylko, żeby nie dostać w łeb? To jest ten pakiet startowy, który chcesz dać dziecku na całe życie? Co ta sytuacja mówi o związku? O miłości? O wspólnym życiu? O rodzinie? Kogoś, kogo się kocha się nie bije. Proste. 

Skąd Twoje dziecko ma się nauczyć, jak ma to wyglądać? W jaki sposób ma mieć lepsze życie, skoro od lat obserwuje we własnym domu coś, co dalekie jest od normalności?

I mówię tutaj też o związkach, w których nie ma ani agresji, ani zdrady, ani kłótni, ale wszystko jest na niby. Czyli jesteśmy razem, mieszkamy pod jednym dachem, jeździmy razem na wakacje, ale razem tylko fizycznie. Wiem, że w takim wypadku jest najtrudniej otrząsnąć się z marazmu. Ale naprawdę warto.

Czy naprawdę trzeba czekać, aż ktoś kogoś zdradzi, aż dzieci wyjdą z domu, a może w końcu kres położy pobicie ze skutkiem śmiertelnym? No? Na to czekasz? Nigdy nie będzie łatwo. Czy miłość, to według kogokolwiek trwanie przy kimś, bo są dzieci? Co te dzieci z tego „wytrzymam” będą miały? A Ty?

Nieistotne, czy jesteś w związku, w którym jest przemoc, czy zdrada, czy może zwyczajnie nie ma już nic – zrób sobie prezent. Przemyśl to, co dajesz swoim dzieciom tym, że tkwisz w tej relacji. Bo na pewno nie dajesz im radości, pełnego domu ani poczucia bezpieczeństwa. A już na pewno nie uczysz dziecka jak wygląda życie z drugim człowiekiem. Może lepiej dać dziecku dwa normalne domy, w którym rodzic jest uśmiechnięty, nie ma zapłakanych oczu i nie chodzi na paluszkach, z obawy przed kolejną awanturą zamiast piekła „tradycyjnej rodziny”, bo przecież „aż śmierć nas nie rozłączy”.

Wiem, że łatwo jest mi mówić zza ekranu komputera, na pewno ktoś tak pomyśli. Nie wiem jak to jest, kiedy nie ma się gdzie pójść, właściwie chyba sama nie miałabym gdzie się podziać. Wiem jednak, że każdy człowiek zasługuje na szczęście, na miłość, na spokój, a dzieci na bezpieczny dom. Nawet, jeśli te domy są dwa, w jednym mieszka mama, w drugim tata. Z perspektywy dorosłych z domów, w których rodzice tkwili mimo wszystko pod jednym dachem, wiem, że dzieci wcale nie są za to „poświęcenie” wdzięczne. Wręcz przeciwnie. Dzieci prędzej czy później żyją własnym życiem. A swoje drugi raz nie przeżyjesz. 

Rozstania są cholernie trudne, bolesne i kosztowne. Wszystko to jednak leczy czas. Wszystko jakoś przecież zawsze się układa, człowiek znajduje wyjście z najgorszego bagna, życie ma to do siebie – wszystko w końcu jakoś przecież jest. Możliwe, że czas przyniesie Ci upragniony święty spokój, może uśmiechnięte odbicie w lustrze, może nową miłość?  Kurczę, życie przecież jest jedno, jedyne, najlepsze, jakie będziesz miała. Za marnowanie go z kimś, z kim nic Cię nie łączy lub kto zwyczajnie Cię rani, zapłacisz najwyższą cenę. I tego już czas nie uleczy. Oszczędź dramatów, wylanych łez, morza okropnych, niepotrzebnych słów. Zrób to dla dzieci.

Zdjęcie – źródło. 

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Nie masz na nic czasu, w szczególności dla siebie? Kup moje autorskie produkty, które pomogą w ogarnianiu rzeczywistości. Stworzone przez matkę trojaczków – to działa! SKLEP.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.