Do kawy #7.

W obliczu tego, co się dzieje, napiszę dziś też o czymś zupełnie nie na temat, bo mnie proszą, żeby coś lekkiego. No to jedziemy.

Na jednym ze swoich najpiękniejszych albumów Kayah zaśpiewała „Chociaż runął ci świat, wiosna przyjdzie i tak”. Ja tam nie wiem, bo u mnie pierwszego marca było o szóstej rano minus pięć. No ale słonko świeci zachęcająco, więc człowiek głupi i w byle czym poszedł biegać, wymarzł za wszystkie czasy i stękał, że im starszy, głupszy.

No ale słonko świeci, jest w końcu marzec, chyba ta wiosna rzeczywiście idzie. Poniosło mnie totalnie z kwiatkami, nakupiłam jak szalona, teraz przesadzam, rozmieszczam. Na starym wykorzystuję znany trick – no coś ty, to stare, mamy już tego kwiatka od daaaawna, widzisz, jaki ty jesteś, nie zauważasz nawet co się w domu dzieje! Trzeba tylko szybciutko się uwinąć pomiędzy wniesieniem kwiatka do chałupy, a rozmieszczeniem w strategicznym miejscu w domu i już, załatwione, nikt się nie zorientuje.

W chałupie mam remont. Z remontem to tak już jest, że człowiek sobie siedzi wygodnie na sofie, zerka na ścianę i myśli sobie jakaś takaś bura jakaś, może by przemalować? Raz dwa, jeden dzień, szybko pójdzie, a będzie świeżo, ładnie, czyściutko. Nim się obejrzysz, wymieniasz armaturę w łazience, zrywasz parkiety i prujesz ściany, żeby lampki nocne do nowego wyra pasowały. Ukradkiem przez osiedle pomykasz, żeby cię sąsiedzi nie dojechali za ten hałas, przeskakujesz przez kolejne paczki, żeby się do kibelka dostać i jak z włosów wyczesujesz gruz, myślisz sobie kurwuniu, co poszło nie tak?? Skończysz jeden remont, a już gdzieś się coś rozwali, pęknie, a to grzyb gdzieś rośnie, a to dach przecieka, albo trawę trzeba siać. Wiecznie coś i tak żyćko się kręci. Odkąd mam swój dom, mój ulubiony sklep to market budowlany, w którym wiecznie strugam z siebie debila. Pocieszam się, że tak jak ja nic nie wiem o wiertarkach udarowych, tak panowie też pewnie mieliby problem z wykminieniem co to jest zalotka.

Z zaciekawieniem oglądam najnowsze stylówki ciężarnej Rihanny (to ta barbadoska, która śpiewała piosenkę o Eli – Ela, Ela, Ela, w duecie z Jay-Z – to ten milioner, mąż Beyonce). To jest pani dopiero haj faszyn! Jedni mówią wyzwolona, inni mówią, że przedsiębiorcza, ciąża minie, po co kasiurę na ciążowe ciuchy wydawać, jak można na przykład kurtkę po prostu rozpiąć i będzie. Ja mówię – aż mi się zimno robi i kocykiem chcę okrywać, jak ją widzę. Że też jej po podwoziu nie zawiewa, twarda sztuka.

Zarezerwowałam bombelkom letnie obozy. No wiem, wiem, że może to przesada 5 miesięcy wcześniej, ale chyba nikt, kto nie spędził 10 tygodni, 24 na 7 nie spędził z trójką żywiołowych i bardzo gadatliwych dzieci nie zrozumie.

Głupich nie sieją, sami się rodzą. Korona trochę przycichła, pojawił się nowy temat, mądrzy inaczej rzucili się do komentowania. Wojna odebrała niektórym rozum, na granicę każą szpilki i kiecki wieźć, jak nie masz selfika z wyładowanym pampersami bagażnikiem, toś buc, to jest dopiero koniec świata. Która pomoc jest pomocniejsza? A no i dlaczego mój bombelek musi czekać na swoją kolej do lekarza, a takie ukraińskie dziecko to za darmo, bez kolejki? Przecież stało już na mrozi 4 dni, to jeszcze chwile postoi, nie??? Oto nowa rozkminka cyfrowych cwaniaków. Nie wspominając oczywiście o opinii na temat wojska, strategii militarnej Rosji, perspektywy wejścia do UE i co to naprawdę oznacza dla przeciętnego Kowalskiego? Jak to powiedział klasyk: mam telefon, mam Internet, mam opinię a każdy temat!!!

Nie ma to jak wspólny wróg. Nasz naród lubi to. Jak bardzo to lubi to się przekonałam wczoraj. Mój hydraulik, wiekowy pan, z którym nigdy nie rozmawiałam o niczym innym jak o tym, że dziecka wepchnęły rolkę papieru toaletowego do kibelka i ups, wypłynęło, tudzież sąsiad zapchał studzienki, pan pomoże, wysłał mi wczoraj przez whatsup kilka ośmieszających rosyjskiego wodza, memów. No piękna ta jedność, aż się oplułam kawką.

Tak więc, rodacy! ***** ***, Konfederację i Putina!

 

Zdjęcie: Olga Subach na Unsplash