To jest naprawdę smutne, kiedy sobie zdasz sprawę, że połowę życia zatruwają nam rodzice, a drugą połowę dzieci. No ale taka trochę jest prawda. Kiedy jesteśmy maluchami, musimy robić tak, jak chcą nasi rodzice. W jakiś sposób musimy przyjąć ich reguły, zasady, wartości. Choćby nie za bardzo nam się podobały, często potem, w dorosłym życiu je kopiujemy. Bo nie umiemy żyć inaczej.
Niech rękę podniesie każda, która sama będąc matką nigdy nie złapała się na myśli „o cholera, brzmię jak własna matka”! Tak już jest. Choćbyśmy chciały, zachowania naszych rodziców niejeden raz powielimy, świadomie lub nie. Bo rodzice potrafią zatruć życie na lata. (I my też swoim dzieciom zatrujemy, spokojna głowa, jeszcze się taki nie urodził, żeby do własnych starych nie mieć żadnego o nic żalu).
Rodzice nie mają prawa oczekiwać od nas, że będziemy wypełniać do końca życia ich wolę. Osobiście nie znoszę rodziców, którzy wiecznie krytykują swoje dorosłe dzieci i nie lubię dorosłych dzieci, które poddają się swoim rodzicom, bo muszą, choć wyzwala w nich to tylko gniew i nienawiść. Ostatnio przeczytałam, że rodzic, który wymaga od dorosłego dziecka, żeby do niego codziennie dzwoniło, a jeśli tego nie robi, czyni mu wyrzuty, wywiera na tym dziecku psychiczną presję. Nie każdy jest na tyle asertywny, aby matce, która wytacza działa w stylu ja się dla ciebie poświęcałam, ja ci pieluchy zmieniałam, ja dla ciebie wszystko, a Ty do mnie nie możesz na obiad wpaść raz w tygodniu? Jak ja Cię wychowałam?
Potem mamy dzieci i znowu nam nie wypada. Bo przecież nie wypada już imprezować do rana, nie wypada wychodzić z domu w wysokich szpilkach i z małą torebunią, bo przecież masz dzieci, musisz być jak wielbłąd, mieć ze sobą pół lodówki, szafę ciuchów na każdą pogodę i kilka paczek mokrych chusteczek. Żyćko. Nie wolno mówić, że dzieci to dość męczący gatunek, bo zaraz ci powiedzą, żeś wyrodna i powinnaś dziękować, bo zdrowe. Poza tym chciałaś dzieci? To teraz milcz, a nie narzekaj, chyba wiedziałaś, że łatwo nie będzie?
Nadal nie można powiedzieć głośno, że ta rola nas przerasta, że jednak myślałyśmy, że będzie lepiej. Nie wypada marzyć o gadżetach dla siebie, bo trzeba bąbelkom Play Station nowsze kupić, co to już wszyscy w klasie mają. Nie wypada sobie włosów na zielono pomalować, bo jak się pod bramą przedszkola pokażesz? Kiedyś nie pozwalała Ci własna matka, teraz będą Cię krytykować inne matki. Olaboga.
Czujecie to? Jakby krąg życia zatoczył koło. Najpierw nasza własna rodzicielka nakłada na nas różne ograniczenia, potem krąg zupełnie obcych ale też matek, jak już wdepniemy w to gówniane momentami towarzystwo. Bo połowę życia zatruwają nam rodzice, a drugą połowę dzieci!
I nie wiem czy tylko ja, ale odkąd moje dzieci troszkę wyrosły z wieku, kiedy beze mnie nie potrafiły egzystować, powiedziałam (najpierw sobie samej): stop.
Okolice 30, 40, czy 50ki to dobry wiek, żeby przez chwilę chociaż się tym życiem nacieszyć. Odciąć w końcu pępowinę od rodziców, dzieci puścić w szeregi rówieśników, pozwolić na odkrywanie siebie, a samej się trochę pobawić. I w końcu robić to, na co mamy ochotę, a nie to, czego wymaga od nas rola, córki czy matki. Czasami chociaż czerpać z tego życia to, czego my same pragniemy, aby zadowolić siebie, a nie matkę, czy dziecko. Siebie.
I robię to z lubością. Byłam w tym roku na kilku wyjazdach bez dzieci. Bo miałam ochotę połazić po włoskich uliczkach, wstawać późno, włóczyć się po nocach, pijąc wino czasem sobie głośno przekląć. Nie chciałam tam jechać po to, żeby szukać placów zabaw. Na zakupach teraz kupuję zwykle coś najpierw dla siebie, zanim kupię dla dzieci. Na urodziny nie będę robiła wielkiej imprezy, przy której się głównie zamęczę. W zamian pójdę sobie zrobić tatuaż. Kolejny! I wyszukam zajęcia dodatkowe, dla siebie tym razem!
Jestem przekonana, że życie to nie zupa i drugiego nie będzie i teraz wykorzystuję czas, w którym mogę być też sama sobie sterem. Mogę w końcu coś zrobić, nie tylko dlatego, że muszę, a dlatego, że chcę. I zamiast się zaharowywać, żeby kupić dzieciom mieszkanie na dobry start, trochę odetnę kuponiki od ostatnich kilkunastu lat ciężkiej pracy. Zanim mi się zdrowie pogorszy, zanim będę się musiała zająć rodzicami, zanim pojawią się wnuki, zajmuję się z pełną świadomością i dziką premedytacją sobą. Żebym potem nie żałowała, że na coś nie starczyło mi czasu, jaj, czy energii, bo tego wszystkiego wcale z wiekiem przybywać mi nie będzie. A jak już będę miała więcej czasu, to pewnie jako siwa babcia na trekking po Cinque Terre siły miała nie będę, tak jak to zrobiłam miesiąc temu.
Jeśli to prawda, że połowę życia zatruwają nam rodzice, a drugą połowę dzieci, to ja sobie teraz mały procent wyrywam dla siebie i nie daję sobie go nikomu zatruć. Howgh! W końcu kto mi teraz zabroni? Kto mi odmówi odrobiny zdrowego egoizmu?