Kopnęłam się w rzyć, bardzo polecam!

Kopnęłam się w rzyć, bardzo polecam! Wiem, co sobie myślisz od razu, Halina, mnie się nie chce nigdzie kopać, daj Ty mnie spokój. Ale Halina, pozwól, że wyjaśnię, żebyśmy się tu dobrze zrozumiały!

Nie wiem jak to się dzieje, ale wszystkim nam się zdaje, że na hasło: kopnęłam się w rzyć, od razu przychodzi na myśl ruch, a jak ruch to trzeba natychmiast przebiec maraton, cokolwiek innego się nie liczy, nie jest ważne i w ogóle bez sensu zaczynać, bo wstyd. Jest tak z każdym jednym celem, jaki sobie postawimy. Zdrowe jedzenie? A to na bank nigdy już nie spojrzę nawet na eklerka i będę jak ten królik, tylko sałatki wpieprzać. Czytanie książek? Ale pani, jak, kiedy, bombelki, praca, dom, dwa koty, gdzie, jak? Jak padnę na tę sofę o 21 to nie mam siły na nic oprócz Love Island, Masterchefa i Barw Szczęścia. Schudnąć? No dobra, chcę bardzo, nic dziś nie jadłam, liczy się? Jak to tak po tygodniu na samych jabłkach schudłam tylko pół kilo? Nie warto.

Trochę to podśmiechujki, ale sama też długo tak miałam. Chcę wszystko na wczoraj, ma być zajebiście najpóźniej od wtorku. Jak coś zaczynam, od razu chcę efektów. Potem moje życie, a raczej moje dzieci i kurczący się ciągle czas te pragnienia i marzenia zweryfikowały. Bo tak zawsze jest! Z każdej strony atakują nas hasełka, że się da, że można, że TO TYLKO KWESTIA PLANU, priorytetów i inne tam takie bzdety. Niestety wszystkie te piękne i ambitne plany nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością.

I tak mamy potem ciągły niesmak, bo życie płynie, a my ciągle w tym samym miejscu. Na nic nie mamy czasu i tylko innym zazdrościmy, że znajdują energię i luki na wszystko.

No ale w końcu kopnęłam się w rzyć. Doszłam do jednej prawdy objawionej. Ja mam czas. Nie tyle, ile bym chciała go mieć, nie zawsze wtedy, kiedy tego potrzebuję, ale ja mam czas. Wcale nie dlatego, że nic nie robię i się lenię. Wcale nie. Ja mam czas. Wszyscy mają. To bujda na resorach kiedy ktoś mówi, że nie ma czasu na nic, taki slogan. Zrobiłam sobie ćwiczenie i tak jak za każdym razem kiedy zaczynam różne diety, spisuję co jem, tak spisałam sobie co ja codziennie robię, że zajmuje mi tyle czasu.

Na liście, obok pracy i zajmowania się dziećmi, znalazło się mnóstwo czynności, które są potrzebne, ale ja jednak niezbyt dobrze je planowałam. Takie zakupy. Można je zrobić raz w tygodniu, jak się usiądzie i zaplanuje. Można zrobić on line, drugim okiem zerkając na serial. No ale bywało, że ja latałam na zakupy codziennie, a bo nam się coś zachciało, a bo chleba brakło, a bo coś tam.

Zakupy to ogromny pożeracz czasu, bo musisz zaplanować, dojechać, kupić, przywieźć, rozpakować. Podobnie jest ze wszystkim. Sprzątanie nie musi zajmować całej soboty, można pracami się podzielić i każdego dnia zrobić coś innego, żeby nie czuć ciężaru zmarnowanego na jechanie na szmacie życia.

Już nie mówię o odpoczywaniu, bo zwyczajnie rzadko to robię. Wcale nie dlatego, że nie mam czasu! Nie robię tego, bo gapię się w głupi serial albo telefon. I wcale się nie relaksuję, bo ktoś mnie irytuje, coś mnie uwiera, czytam bezdennie głupie bzdury.

Kiedy w taki sposób przyjrzałam się swojemu życiu, zauważyłam, że jeśli cokolwiek chcę osiągnąć, muszę lepiej planować i wykorzystywać okazje, do upchnięcia rzeczy, na których mi naprawdę zależy. Oczywiście zauważyłam wtedy, że mnóstwo czasu zwyczajnie marnuję na rzeczy, które mi nic nie dają, nie poprawiają mi nastroju i niczego mnie nie uczą. Absolutnie nie mam tu na myśli wyjścia do kina, czy wina z przyjaciółką, noł, noł. Mówię o zupełnych bzdurach.

We wrześniu zrobiłam sobie takie małe ćwiczenie. Spisałam 10 rzeczy, na których najbardziej mi zależy, ale ciągle mi się wydaje, że nie mam na nie czasu, a nawet jak je robię, to szybko o tym zapominam, bo jakoś tak, ucieka.

Wśród rzeczy, które miałam ochotę robić był:

– relaks (kilka minut kiedy NIC nie robię, absolutnie nic, bez planu)

– 30 minut czytania książki (mój sposób to po tym, jak dzieci usną, a my ogarniemy gary itp., siadam na 30 min z książką, zanim włączę tv i zanim sięgnę po telefon)

– podcast (marnuję, w stresie i nerwach, przynajmniej 1,5 h dziennie w korkach, postanowiłam czegoś się w tym czasie nauczyć, czegoś się dowiedzieć, posłuchać kogoś fajnego, od czasu, kiedy zaczęłam nie mogę skończyć! Podcasty są doskonałe!!)

– spa (mam tu na myśli domowe zabiegi – maskę na twarz, masaż bańką, leżenie na macie, szczotkowanie ciała, olejowanie włosów i tak dalej)

– 2 litry wody dziennie

– witaminy i suplementy (ciągle zapominam!)

– codzienny sport (min. 30 min, bieganie, szybki spacer, rower, pływanie, siłownia, wspinaczka, taniec, ćwiczenia w domu, cokolwiek)

– spotkanie z kimś bliskim (raz w tygodniu, nie chodzi o rodzinę).

Na tej liście może znaleźć się wszystko to, na czym nam zależy, albo co chcemy zmienić. Na przykład pół godziny bez zakłócaczy. Wieczór bez mediów. Spacer z psem. Zabawa z dzieckiem. Jeden zdrowy posiłek. Posprzątanie jednej szafki. Chodzenie spać przed 11. Pobudka przed domownikami. Nie obgadywanie. Tylko 2 kawy dziennie. Trzymanie się budżetu. Nie podjadanie po 20. 5 min rozciągania po przebudzeniu. 3 angielskie słówka dziennie.

Małe kroki powodują wielkie zmiany. Najgorzej jak nic nie zmienisz, bo wtedy, wiadomo – nic się nie zmieni. Jak posprzątasz jedną szafkę dziennie, wkrótce posprzątasz całą chatę i poczujesz ulgę/zadowolenie/satysfakcję. Jak codziennie będziesz czytać, wkrótce przeczytasz książkę, potem kolejną, a potem ze zdziwieniem zauważysz, że wróciłaś do NAWYKU czytania.

Mnie osobiście wrzesień zaskoczył. Okazało się, że 7h spałam tylko dwa razy (!!), domowe spa robiłam około 4 x w tygodniu, choć nałożenie maski, czy masaż bańką zajmuje przecież dosłownie 5 minut! Usiąść z kawą, nic nie robić tylko poczochrać psa udało mi się… dwa razy.

Oprócz wycieczki do Włoch, codziennie ćwiczyłam, łykałam grzecznie pastyleczki i piłam wodę. Pozostałe rzeczy to raczej tak w kratkę. Zaczęłam październik z małymi modyfikacjami. Kopnęłam się w rzyć i działam!

Napisałam ten post, choć wiem, jakie zbiorę za niego komentarze – skąd brać tyle czasu, a gdzie życiowy spontan, a po co tak, komu by się chciało. Mnie to motywuje i dodaje mi skrzydeł, kiedy pod koniec danego dnia widzę, że przynajmniej w tym zakresie pracowałam nad sobą. I jak gówno się wylewa z każdego kąta, przynajmniej mam kontrolę nad tymi kilkoma zagadnieniami. Liczę na to, że z czasem wejdą mi w krew. Jestem mega zmotywowana i każdy dzień zaczynam i kończę z moją „listą dobrych nawyków”. A ponieważ ciąle mnie ktoś pyta skąd i jak znajduję czas na to czy owo – proszę bardzo.

Twoja lista to mogą być tylko 3 punkty. Twoja lista może być rozpisana nie na dni, a na tygodnie. Czas znajdziesz, bo jak się chce, to się znajdzie sposób. Pomyśl o tym piciu wody – postaw na biurku litrową butelkę i postaraj się ją wypić w ciągu 2-4 godzin i już masz połowę jednego celu z głowy, a przecież nic Cię to nie kosztowało! Myśl kreatywnie.

Ja takie listy robię sobie od lat, zawsze wtedy, kiedy wydaje mi się, że mam za dużo na głowie i nic dla siebie. To mi pomaga wykroić czas na rzeczy, które są dla mnie ważne. Dobre nawyki to przecież rzeczy, które robimy regularnie! I jak kopnęłam się w rzyć to zaraz się okazało, że da się. No jasne, że się da!

Takie listy nazywają się po angielsku „ bullet journal habit tracker” – inaczej „planer nawyków” – poszukaj w necie podpowiedzi jak taki dzienniczek może wyglądać, albo stwórz coś swojego (można też kupić gotowe). Powodzenia! Na stories (tu: https://www.instagram.com/calareszta.pl/) pokażę moje dwie listy, chociaż ja się dopiero rozkręcam, wcześniej zupełnie nie dbałam o wygląd tych list, teraz, dla siebie samej, będę podchodzić do zadania bardziej kreatywnie!

Jakie nawyki chcesz rozwinąć? Będę trzymała za Ciebie kciuki! Niech się uda, cokolwiek zaplanujesz. Małymi, codziennymi/cotygodniowymi krokami. Dajesz!!