Zaszczepiłam się i bardzo polecam. Bo ta szczepionka uratuje Ci życie.
Jestem matką i przez sześć lat życia moich dzieci zaszczepiłam się przeciwko wygórowanym oczekiwaniom, porównywaniu kto ma lepiej, na wyścigi matek i rywalizację na dzieci. I dobrze Ci radzę – też się zaszczep. Z gangiem perfekcyjnych matek nigdy nie wygrasz, dzieci obcych ludzi zawsze wszystko robią lepiej i ktoś ma zawsze gorzej. Ta szczepionka uratuje Ci życie. I nerwy, poczucie pustki i rozczarowanie. I radość ze zwykłego bycia rodzicem.
Ta szczepionka uratuje Ci życie, kiedy na swojej drodze spotkasz Zosię Samosię i Matkę Polkę urobioną po pachy, choć przecież nikomu już to nie imponuje. Odkąd zostałam matką nie uwierzyłam, że stałam się nadczłowiekiem. Mam super moce, które mają matki, jasne. Ale mam w nosie gadki, że „moja babcia to wychowała pięcioro i nie narzekała, a teraz kobiety mają jedno i narzekają”. No i cóż z tego? Nie jesteśmy heroskami i jeśli masz ochotę sobie ponarzekać to jedziesz z tym koksem, mała. Też to praktykuję. Bo wiesz co? Jestem TYLKO człowiekiem. Mam mnóstwo wad, ale i dużo zalet. Ponarzekam, popsioczę, obrażę się na pralkę, a na kolację zamówię pizzę, ale jutro usmażę znienawidzone naleśniki. I za tą pizzę i za ten trzydaniowy obiad nie chcę być krytykowana. Dziś mam lenia i będzie pizza, jutro mam czas, więc będzie wymyślanie. To o niczym innym nie świadczy, nie ma podwójnego dna, nikomu nie wypomina, że skoro u mnie jest pizza, a u Ciebie wypasiony obiad, to ja jestem złą, a Ty dobrą matką. Bo może akurat jest na odwrót? Ta, co daję pizzę jest wyluzowana, a ta wiecznie przywiązana do garów spięta? Takie jest życie. To tylko obiad, a nie analiza psychologiczna. Życie matek nie musi być czarno białe, bo jak tylko takie się staje, komuś zaczyna odwalać. I nikomu to dobrze nie robi. Ani matce, ani dziecku, ani nawet otoczeniu.
Drażni mnie nagonka, aby matki już na nic nie mogły sobie pozwolić. Staczanie batalii, czy matka może się przyznać do tego, że nudzi ją plac zabaw, nie znosi się bawić w dziecięce zabawy, a na myśl o kolejnym piszcząco-jazgoczącym kinderbalu chce sobie wyrwać włosy z głowy. Matce nie wolno zakładać stringów, długie paznokcie musi obciąć w dzień porodu, niech ani myśli iść do klubu z koleżankami, czy z mężem pojechać na weekend bez dzieci. To przecież nie wypada! Wygrywanie olimpijskiego złota w dyscyplinie: cierpiętnica nie jest dla nikogo powodem do dumy.
Pewnie powinnyśmy wszystkie założyć habit, zapomnieć o tym, że można chcieć mieć jędrny tyłek, długie szpony i wydać pieniądze na własny luksus, zamiast na ciuszki dla dziecka lub kolejne zajęcia dodatkowe. Gdyby ktoś nie wiedział, jestem nieodpowiedzialna, bo lubię się napić wina! A przecież mam dzieci. A co gdyby im się coś stało i musiałabym po kieliszku wina znaleźć się w szpitalu? Zapadłabym się pod ziemię ze wstydu, powszechnie bowiem wiadomo, że nic co ludzkie nikomu nie jest obce. No chyba, że jesteś matką. Przecież powinnam ewentualnie mieć na sobie kuchenny fartuszek, pić czystek, żeby czasem żadna niedyspozycja mnie nie złapała, bo matce nie wolno chorować, a i twarz mieć lekko przyprószoną mąką. Od tego chleba, co go po nocy akurat piekłam.
Mieliśmy w szkole dzień piżamowy. W otoczeniu stada chichoczących maluchów, weszłam z jedną z matek z gangu perfekcyjnych do szkoły. Zanim zobaczyłam o co chodzi, z miksturą grozy i nadchodzącej katastrofy na twarzy, łapiąc mnie za rękaw, wyszeptała: „O Boże, ta mała nie ma piżamy”!!! No nie ma. Ma za to łzy w oczach i przepraszająco wyjaśnia wszystkim zdegustowanym „mama pojechała do domu, zaraz będę miała piżamę”. Ścisnęło mnie serducho. Z żalu, ze złości i ze smutku. Świat zwariował, jeśli matka, która doskonale wie, jakim maratonem, żonglerką i wspinaczką na Mount Everest, która nigdy się nie kończy, jest macierzyństwo, potrafi drugiej bezlitośnie dokopać. I wiesz co? Pośmiałyśmy się tylko z tego z matką, która zapomniała piżamy. To tylko pieprzona piżama. Nic się nie stało. Nikomu korona z głowy świętego oburzenia nie spadła. Mamy miliony ważnych rzeczy o których musimy codziennie pamiętać, a przy tym jesteśmy tylko ludźmi. Nie musimy się biczować i sobie samym wiercić dziury w brzuchu o głupią piżamę. Stało się, ups. Następnym razem będzie lepiej. A może nie będzie. Zobaczymy. To nie koniec świata. Zaszczep się, bo ta szczepionka uratuje Ci życie.
Jestem strasznie wyrodną matką. Na liście moich największych zachcianek jest dwuosobowy kabriolet! Tak, to prawda, nie zmieszczą się w nim dzieci. Ups. To jest MOJE marzenie, całkowicie egoistyczne, kobiece, odrealnione. Wyobrażam sobie, że będę nim jeździła w pełnym słońcu, w górze od bikini, nadmorskim bulwarem i słuchała hip hopu. Kto mi zabroni? Odkąd zostałam matką nie przestawiłam się na tryb robota do obsługi rodziny. Z mojego słownika nie zginęły słowa typu: komfort, ambicja, cele. Moje cele. Moja ambicja i mój komfort. Nie cele związane z dziećmi i przelewanie swoich niespełnionych ambicji na dzieci. Ja też mam prawo do kariery, do wyjścia poza domowy kierat, a w końcu do wywalenia się na kanapie i obejrzenie, tępo gapiąc się w ekran, filmu. Nie muszę przy tym prasować, gotować i odkurzać. Mogę, ale nie muszę. Mogę, jeśli tak zechcę. Zaszczepiłam się i nie męczą mnie wyrzuty.
Kurą domową bywa się z wyboru, nikt od matek tego nie wymaga. Tylko z własnego wyboru bywa się poświęcającą, ogłupiałą, wszystko-na-mojej-głowie, nie-mam-czasu-na-nic, piję-zimną-kawę, matką. Nigdy nie piłam zimnej kawy, a właściwie od sześciu lat w 75% samotnie wychowuję trojaczki. Nie zgłupiałam, wręcz uważam, że tak zorganizowana nigdy jeszcze w swoim życiu nie byłam. I czuję, że dopiero się rozkręcam. Mam mnóstwo planów. Na siebie. Mogę porozmawiać na wiele tematów, bo wiem nie tylko to, jak mają na imię pieski z Psiego Patrolu.
Dziwi mnie mówienie, że kiedyś za tym, co teraz, zatęsknimy. Nie tęsknię. Kiedy przypominam sobie odpieluchowanie, które u mnie w domu trwało prawie rok, jest mi słabo. Nie będę tęsknić. W życiu jest na wszystko czas, a ja patrzę z optymizmem w przyszłość. Najbardziej chyba tęsknią matki, które cierpią na pieluszkowe zapalenie mózgu, w którym z dniem porodu pojawiła się kaszka. I tak bardzo go wypełniła, że nie ma miejsca na nic innego. I kiedy to dziecko macha na pożegnanie odchodząc do swojego życia, nagle okazuje się, że w życiu matki już nic nie zostało.
Zaszczepiłam się na podejście do życia umęczonej cierpiętnicy, która na nic nie ma czasu i ciągle pyta, kiedy ktoś inny coś robi. Prowadzisz własny biznes? Jak? Biegasz? Kiedy? Chodzisz do kina? Wow, ostatni raz byłam, jeśli nie liczyć Krainy Lodu, przed urodzeniem dzieci! Wiem, że może to być wstrząsające odkrycie, ale dla KAŻDEGO doba ma 24 godziny. Każdej matce jest ciężko! Jedne same prasują koszule, innym ktoś prasuje. Jedne pracują w domu, inne mają szefa debila. Na cholerę nam ta licytacja? Lepiej Ci jak komuś napiszesz, że jest beznadziejną matką? Mam nadzieję, że chociaż chwilowo skorzystasz. Brawo Ty. Jeśli jednak nie jest to Twój styl – zaszczep się. Ta szczepionka uratuje Ci życie.
Dla niektórych godzina wolnego to czas, w którym podgotują obiad, ogarną rachunki, zrobią dwa prania i jeszcze zdążą odkurzyć. Dla innych godzina to czas, w którym można komuś dowalić w sieci. Napisać ojej no jak bym miała takiego męża/nianię/babcię/pracę/figurę to też bym… I tu następuje litania. Nie mam czasu, ale posiedzę na forum, wypowiem swoją jedynie słuszną rację. Albo pochwalę się dzieckiem, bo sobą… no cóż, nie ma czym.
Zaszczepiłam się i jest mi dobrze. Kiedy w szkole był ostatnio sportowy festyn, na pytanie „które na mecie było Twoje dziecko” nie potrafiłam odpowiedzieć. Strasznie mnie to pytanie i moja odpowiedź uderzyły. Mówimy o grupie dzieci między 5 a 6 rokiem życia. Choć tam stałam, robiłam z siebie pajaca w przebraniu podstarzałej czirliderki, piszczałam i dopingowałam, a ojciec obok cykał fotki i kręcił, nie zauważyłam, które na mecie było moje dziecko. Choć oglądałam aż sześć wyścigów, nie liczyło się dla mnie miejsce na podium. Dla mnie najważniejsze było to, że moje dziecko wiedziało, co ma zrobić i nie zatrzymywało się zdezorientowane przed metą, było zadowolone i uśmiechnięte, nawet widząc, że zostaje w tyle entuzjastycznie biegło dalej, nie wpadało w rozpacz, do końca dbało o swój zespół, poklepało kolegę, który się wywrócił, podało komuś wodę. Do teraz, a minął tydzień, nie sprawdziłam tablicy z wynikami. I bynajmniej nie zamierzam.
Nie mam aspiracji na wychowanie prezydenta, drugiej Beyonce, ani nawet Adama Małysza. Moje dzieci są wyjątkowe. Tak samo jak ja. I takie chcę je wychować, więc po co miałabym się z kimkolwiek porównywać?
Wszystkie matki chcą dla swoich dzieci najlepiej, ale już jak przejdą tę ciernistą drogę jest właściwie nieistotne. I raz na zawsze sobie coś wyjaśnijmy: nie ma konstruktywnej krytyki, którą raczy się obcą osobę, krytyka to krytyka, więc jeśli chcesz dowalić innej matce, miej tego świadomość. Co wypada, co nie wypada, co wolno, czego nie wolno, co powinnaś, a czego nie, co można, a czego absolutnie nie. Do usranej śmierci, nieustanny bełkot tych, które wiedzą więcej.
Tymczasem, jeśli nie podoba Ci się coś, co robi inna matka – najlepszym sposobem jest zlokalizowanie własnego nosa i pilnowanie go. Ileż to ja już się nasłuchałam, że dzieciom przebiłam uszy pistoletem, a to trzeba igłą, że zdjęcie z dziećmi i fast foodem na stole nie wypada (o alkoholu nie wspomnę, bo to przecież jawna patologia). Podawanie dziecku babeczki, w której jest cukier, nie jest przemyślanym ruchem, no i żebym czasem nie zapomniała, że zamiast biegania w niedzielę można z dziećmi spędzić. Taki mój zasrany obowiązek! Bo ona by tak robiła. Bo ona jest Matką Polką i jej bieganie nie w głowie! No chyba, że bieganie za dziećmi. Zaszczepiłam się i dlatego wyciągam sobie wtedy popcorn i mam niezłe przedstawienie. Matka broni, matka radzi, za to chętnie Cię utopi w łyżce wody i zabije spojrzeniem, kiedy dasz swojemu dziecku lizaka.
Oświadczam i biorę to na klatę – to, co robię z dziećmi to nie zawsze przypadek. To zwykle zaplanowane i przemyślane działanie. Owszem, zdarza się, że podam im frytki z maka bez wnikliwej analizy do trzeciego pokolenia, jakie ta bomba tłuszczu będzie miała konsekwencje i jak wpłynie na ich życie, rozwój emocjonalny i postrzeganie mnie jako matki. Po prostu kupuję frytki. Nie mam potrzeby ze wszystkiego, co dotyczy moich dzieci, robić dochodzenia i analizy na miarę poszukiwania Titanica. To tylko cholerne frytki. Moje dziecko przyniosło ze szkoły słowo „shit”, czyli gówno. Nie zniszczyło mi to życia. Nie umie jeszcze dobrze czytać, a inni czytają. Czytają i płaczą, widuję takie obrazki. Ciekawe, czy za dziesięć lat te tortury w dzieciństwie zaprocentują? Czym? Wychowaniem Einsteina czy chorobliwą rywalizacją i poczuciem niespełniania ambicji rodziców?
Uwielbiam moje dzieci do szaleństwa. Kocham taką miłością, która wydawało mi się, że nie istnieje. Ale kocham też siebie. Bo życie jest jedno, moje życie. Drugiego nie będzie. I to mnie ma być w nim dobrze, a nie komuś-gdzieś-tam. Dlatego się zaszczepiłam. I Ty też to zrób, bo ta szczepionka uratuje Ci życie, zanim lawina oczekiwań sprawi, że nic z niego nie zostanie.
Zdjęcie: źródło.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!