Lubię Halloween.

Lubię Halloween i wcale nie uważam, że jest zamachem na Wszystkich Świętych i inne polskie tradycje i zwyczaje, z którymi nie ma w sumie wiele wspólnego.

Lubię Halloween. Nie dlatego, że mój mąż jest obcokrajowcem i dlatego, że mody z zachodu biorę w ciemno. Lubię Halloween, bo… boję się śmierci. Nie znoszę pogrzebów, gorzkich żali. Nie znoszę cmentarzy, na które chodzę z konieczności i z uwagi na szacunek do osób, które odeszły. Halloween śmierć mi trochę ujarzmia. Pokazuje, że zmarli to nie tylko błądzące, nieszczęśliwcy, a nadal wiodący jakiś „żywot” wesołe duszki. Wolałabym życie wieczne spędzić w wesołym tłumie niż u boku świętych, których Kościół przedstawia dość poważnie, można wręcz powiedzieć – śmiertelnie nudno. Jakie to życie po śmierci? To pogańskie – wesołe i kolorowe. Mimo katolickiego wychowania, bliższe jest mi takie myślenie.

Wolałabym kojarzyć się ze śmiechem. Wolę moim dzieciom tłumaczyć, że śmierć nie oznacza końca wszystkiego, po czym czeka nas tylko trumna i piach. Jeśli jest życie pozagrobowe, czy nie wolelibyśmy, aby jego wizja – wesołego, kolorowego, była nam bliższa niż sądów ostatecznych i smażenia się w piekle? Oczywiście wiem, na czym opiera się wiara katolicka i wiem, do czego powinniśmy dążyć w życiu doczesnym, aby cieszyć się szczęściem wiecznym. To wszystko nie oznacza, że muszę do końca być śmiertelnie poważna w każdym aspekcie.

Nie mam nic przeciwko nostalgii Święta Zmarłych. Wręcz przeciwnie, uważam, że powinniśmy się zatrzymać, podumać, pomyśleć o tych, którzy odeszli, nad naszym życiem i jego celem. Oczywiście. Jest to potrzebne i trywializowanie tego święta może oburzać. Ale czy komuś ktoś broni umartwiania się?

Żałoba jest w sercu. Jeśli ktoś bliski odchodzi, choćby wszyscy na około tańcowali, smutku nie da się nikomu odebrać. Z czasem rany zmieniają się w blizny, czas łagodzi ból. Ale przecież nie da się tego zapomnieć. W końcu cierpienie rodzi miejsca dobrym wspomnieniom.

Mój ukochany dziadek, który nie żyje już 20 lat, ma w mojej pamięci szczególne miejsce. Nie wspominam go smutno, choć odszedł młodo, za wcześnie. Przeciwnie. Nie chodzę na groby. Chodzę odwiedzić dziadka, tego wesołego dziadka, którego pamiętam po dziś dzień. Nie chcę pamiętać pogrzebu. Pamiętam za to, jak dziadek wybiegł w samych skarpetkach ze mną kilkuletnią na barana, na pierwszy tamtej zimy śnieg. Ileż było śmiechu! Pamiętam, jak po powrocie z Francji, w której pracował, jeździliśmy po Polsce kupić psa, którego sobie dziadek wymarzył. Zwiedziliśmy wszystkie wystawy psów i prywatne hodowle, aż w końcu znaleźliśmy przepięknego owczarka szkockiego collie, którego dziadek nazwał Mistral, na cześć francuskiego wiatru. Pamiętam, kiedy miałam zapalenie uszu i dziadek niósł to kilkunastokilogramowe psisko z samochodu do naszego mieszkania na rękach, żeby potem mógł mi wskoczyć do łóżka.

Mam wrażenie, że w naszej kulturze lubimy wszystko na czarno. Ma być smutek i ból. Naród ciemiężony, który lubi się nad sobą użalać. Ma być stale pod górkę, a w Kościele boleśnie, żeby czasem nie było nam za wesoło. Dlaczego ktoś komuś próbuje zabronić dobrej zabawy? Żółć, najbardziej polskie słowo. Może to ona sprawia, że tak bardzo jesteśmy ze wszystkim na nie. 

Nie chcę przerysowania, nie zmuszam nikogo do tańczenia na pogrzebie, bo to możliwe jest chyba tylko w amerykańskich piosenkach. Chociaż nadal mam nadzieję, że mój pogrzeb da się tak zorganizować. Jako celebrację życia, które wiodłam, a nie samego faktu śmierci. Śmierć jest przecież częścią życia. Od początku wiadomo, że jego koniec nadejdzie. Śmierć to epizod. Skoro nie ma wyjścia ani ucieczki, niech szybko minie, a skupmy się na tym, co piękne. Chciałabym, aby moi bliscy ciepło mnie przy tej okazji wspominali, przytoczyli anegdotki, pośmiali się z moich dziwactw, a nie z ciarkami na plecach parzyli jak ktoś zasypuje mnie ziemią. Mnie, która panicznie boję się ciemności. (Moja urna ma stać gdzieś na widoku, może na tv, daję też mężowi rozgrzeszenie na ponowną żeniaczkę, tylko niech będzie młodsza i szalona chociaż ;). 

Wiem, że to może infantylne dywagacje. Nie chcę absolutnie nikogo obrazić. Uważam po prostu, że Halloween nie wyklucza Wszystkich Świętych. Tak, jak życie. Jest czas na śmiech, jest czas na łzy. Czasami nawet śmiech przez łzy. Halloween nie jest przecież nawet w ten sam dzień co Wszystkich Świętych. Halloween to pogańskie święto? A choinka, którą KAŻDY katolik ubiera na Święta, to skąd się wzięła? Polecam też zapoznać się z genezą kolędowania na przykład. 

A z Halloween jest tak, jak ze wszystkimi innymi kontrowersjami. Jest tylko jedna rada. Nie chcesz obchodzić? Nie rób tego! Zignoruj, przeczekaj, ale innym nie broń dobrej zabawy. Może to dla niektórych też zaduma, ale w innej formie. Może to dla kogoś forma pocieszenia. I dystansu do spraw ostatecznych. Tak, jak dla mnie.

Zdjęcie – pixabay.com.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!