Jak to jest wyjechać i męża zostawić.

Nie zliczę, ile osób pytało mnie, jak to jest wyjechać i męża zostawić. Dzieci? Same z ojcem? Ale jak to? Na pewno od razu w pierwszy dzień złapie Cię ogromna tęsknota i nie będziesz się mogła doczekać powrotu do domu!!

No więc nie boję się zabrać dzieci tylko, a męża zostawić (wcale nie na pastwę losu), bo wierzę, że on nie jest moim jamniczkiem, który, jak tylko zniknę za rogiem wskoczy na stół i zeżre pozostawioną na nim kiełbasę, a potem ucieknie przez dziurę w płocie do suczki sąsiadów. Wierzę, że to, co jest między nami, jest wyjątkowe i jeśli kiedyś się skończy to nie przez stwarzanie okazji, a przez brak lub koniec czegoś. I to raczej nie będzie jednorazowa akcja.

Poza tym nie kumam za bardzo jak dwoje kochających się, dorosłych ludzi, może żyć w strachu, że to drugie „pójdzie w tango”, kiedy tylko spuści się go z łańcucha. Ja tam pozwolenia męża nie potrzebuję, żeby wyjść z koleżankami, a on nie pyta mnie o zgodę, czy z piwa z kolegami to ma wrócić o 21 czy też może mógłby jednak później.

Mimo tego, że trochę żyję w mediach społecznościowych, romans mojego życia nie jest na zdjęciach ze Świąt ani z Sylwestra i mamy ich naprawdę niewiele, pomimo wspólnych już 15 lat. Miłość to nie jest dla mnie co roku wyciągana z piwnicy zakurzona choinka, dlatego ja wyobrażam sobie zasypianie bez męża, witanie Nowego Roku z przyjaciółką, teatr w samotności i wypad do spa z mamą.

W związku, jak w życiu, potrzeba powietrza. Ja nie traktuję mojego męża jak mebla, który zawsze stoi w zasięgu wzroku. Potrzebuję czasami pobyć bez niego. Zatęsknić. Dać sobie przestrzeń na realizację własnego planu na życie. Nie wszystkie moje marzenia są naszymi marzeniami. Tak jak i macierzyństwo nie odarło mnie z bycia sobą, tak i małżeństwo nie wymusza na mnie rezygnacji z siebie. Nie zniosłabym kogoś, kto próbuje na siłę mnie zmienić. Bo niektórych rzeczy przecież zmienić się nie da. I jeśli zwiążesz się z kimś, kto pragnie czegoś innego niż Ty, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to realizował. W pojedynkę. Marzy mi się wyjazd do spa – jadę. Bez męża. Na surfing i spanie w namiocie niech jedzie sobie sam, ja podziękuję, ani jedno ani drugie mnie nie bawi. 

Jest milion dni w roku, kiedy okazujemy sobie miłość. To nie musi być cały czas, nie musi być okres świąteczny, podkręcone do granic absurdu przez specjalistów od marketingu komercyjne święto, w którym choćbyśmy bardzo nie chcieli musimy przecież uczestniczyć, bo wypada być z bliskimi, musimy czuć się wyjątkowo, musimy być wyprasowani i odświętni. Bo tak. Bo tak trzeba.

Wyjeżdżałam na Święta, bo tak akurat mi pasowało, na dany moment tak czułam, bo tak. Bo mogę. Bo nie muszę się martwić, że coś mnie omija, że tego jednego wspomnienia mi braknie na mapie naszego życia. Kiedy zamykam oczy, kiedy tęsknię, nie mam przed oczami męża w swetrze z bałwankiem, a w tle choinki. Widzę gościa, który nie wyjdzie z domu i nie wróci bez buziaka, z którym łączy mnie niechęć do dziwnych ludzi (i gwiezdnych wojen 🙂 ) i uwielbienie do sushi i kina. Tego nie zmienią osobne Święta. Ani to, że we wtorki chodzę z kumpelą do kina, a on w środy gra z kolegą w tenisa. Ani to, że ja marzę o samotnym wyjeździe i aucie, do którego on nie wsiądzie. Ani to, że on notorycznie zasypia przed tv i dopiero po bodaj 10 wspólnych latach zamiast się o to frustrować, okryłam go kocem i od tego czasu już mi to nie przeszkadza.

Brałam sobie tego Pana na dobre i na złe, a nie tylko po to, żeby mi robił podkład pod karpia. Wyjechałam i zabrałam dzieci, żeby mógł sobie odpocząć. Od siedmiu lat przychodzi z jednej pracy do drugiej. Jest workiem treningowym dla mojej słowiańskiej duszy i nadążającym za chaosem tatą. Zdobyłam się na taki gest, żeby jemu było lepiej. Luźniej. Przez moment wolniej. Bo jeśli jest tak samo zmęczony jak ja, to nie wiem, jak on ciągnie. Ale ja jestem matką, kobietą, a my, jak wiadomo, jesteśmy jednak z trochę innej gliny.

Pojechałam w jedną z podróży życia z mamą. Tajlandia bez męża też była spoko, nadszarpnięty trójką żywiołowych dzieci i ogromną odległością związek mama-córka został podreperowany. Mąż został na 8 dni z dziećmi. Miał w sumie w różnych momentach 6 osób do pomocy, harmonogram zajęć, obowiązków szkolnych dzieci, zajęć dodatkowych, imprez, na które były zaproszone w te dni i przygotowane na 8 dni jedzenie. Serio? Nie miałam ŻADNYCH wyrzutów sumienia. Być może przesadziłam z przygotowaniem domu na moją nieobecność, bo na pewno bez tego też poradziłby sobie doskonale, ale przynajmniej mogłam wyłączyć telefon i być totalnie niedostępna i całkowicie spokojna, że nikomu nic się nie dzieje, nikogo nic nie omija i nawet kiedy mnie nie ma, dzieciom nie towarzyszy chaos. Wszystko poszło gładko. Potrzebowałam odskoczni od rutyny, naładowania akumulatorów, aktualnie nie mamy możliwości wyjazdu wspólnie, mogłam więc wyjechać tylko sama. Poza tym to był wyjazd na 60-kę mojej mamy, więc dla nas bardzo wyjątkowy czas. Nie tęskniłam za nikim, nie dzwoniłam co 5 minut do domu. Cieszyłam się każdą chwilą i żyłam Tajlandią. Wiedziałam, że mój beztroski tydzień wkrótce się skończy. Wróciłam do domu odprężona, spokojna, opalona.

Niejeden raz wyjeżdżałam na babskie wyjazdy. Zazdrość niszczy serca kobiet, aby wychować dziecko potrzeba wioski, kobieta potrzebuje przyjaciółki – znasz to? Kiedy jednak ma się ta przyjaźń umacniać, skoro stale jesteśmy w otoczeniu dzieci ciągnących nas za rękaw? Często nie mam czasu się po głowie podrapać, a co dopiero skupić na problemach przyjaciółki. Potrzebuję ramienia do wypłakania, kogoś, kto mnie w mig zrozumie. To dlatego babskie wyjazdy i wyjścia są takie ważne. Podobnie jak i męskie wypady. Tego się nie da niczym zastąpić. Trzeba przegadać, trzeba się pośmiać, trzeba 5 minut dla bliźnich uskutecznić, wódki się napić. Dla mnie takie wyjazdy są koniecznością kiedy tylko można sobie na nie pozwolić. No i małżonkowi dać zakosztować przyjemności “siedzenia w domu” z dziećmi. 

Obserwuję wiele par, tych znajomych, tych na pokaz, tych w podróży, w sklepie, w szpitalu. I widzę jedno – drugi człowiek powszednieje. Staje się szarą codziennością, do której czasami brak sił, dobrego słowa, która wykańcza, kiedy nie jest taka, jak sobie wymarzyliśmy. Choć to najbliższa nam osoba, brakuje do niej cierpliwości, wyrozumiałości, czułość zastępuje zniecierpliwienie i frustracja. Wykańczają nas dzieci, obowiązki, kredyty, wieczny pęd. Razem źle, a przecież osobno w ogóle nie da się żyć. 

Wyjazd solo jest powiewem świeżości. W końcu możesz docenić, co masz. Takie coś, co czasami trudno jest zauważyć pomiędzy rozmową o rachunku za wywóz śmieci, zepsutej spłuczce i o tym, co jutro na obiad. Więc może by tak czasem zrobić sobie wolne od tych znoszonych kapci, które choć idealnie pasują, nie podobają nam się już tak samo, jak pierwszego dnia, kiedy ujrzeliśmy je na wystawie? Może warto zobaczyć, czy codzienna kromka chleba, wyjątkowo nie posmarowana małżonkiem, podobnie smakuje? Czy łóżko, w którym nikt plecami odwrócony nie śpi, jest nadal wygodne? Może się okazać, że to najlepsze, co Ci się w życiu zdarzyło. Jak to jest wyjechać i męża zostawić? Całkiem nieźle. Polecam.

Tej niezwykłej zwykłości, pełnej miłości, zgody i miłych gestów życzę każdemu. 

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!