Przychodzi matka do matki, a tam… środkowy palec.

Odkąd 11 lat temu zostałam matką, zadziwia mnie wszystko. Od czasu, który nagle skrócił się niemiłosiernie, przez bunt dwulatka, który trwał siedem lat, po zrujnowanie komuś życia kanapką, która posmarowana jest miodem, a miała być z innym miodem. Ale najbardziej, i to się nie zmienia, dziwią mnie przypierdalanki innych matek.

Nie da się tego inaczej nazwać. Tak, jakby życie z dziećmi nie było wystarczająco wymagające, znajdzie się zawsze taka jedna z drugą, która, przeświadczona o swojej omnipotencji, czuje się w obowiązku informować innych. BO ONA WIE LEPIEJ. Wkrótce opatentuje instrukcję obsługi człowieka, klękajcie narody! Na razie jednak, jako matka małych dzieci po prostu dzieli się doświadczeniem, zapisywać i w życie wprowadzać nieuki i nieudacznice!

„U mnie w domu, moje dzieci to nigdy…, a ja to”…

Jak słyszę te zdania to serio mnie trzepie i scyzoryk mi się w kieszeni otwiera. U niej w domu matka w Dolce, dziecko w Gucci, nikt nie robi kupy. No czy nie tak? Nie to co u innych, sodoma i gomora, obiadu nigdy nie ma, po izbie smród spalenizny się szwęda, a rodzice od rana do nocy stoją w MOPsie po kolejne zasiłki, nie pamiętając nawet dokładnie jak ten średni kaszojad ma na imię.

Przyczepiła się do mnie ostatnio jedna laska, która na bank nie ma pojęcia kim ja w ogóle jestem. Stwierdziła, że ostatnio wszystkie moje teksty są negatywne. Halina! To jest mój blog. To są moje małpy. Dla mnie blog to jakaś forma wyrzucenia tego, co we mnie siedzi. Post o tym, że dzieci mnie wkurwiają przeczytało 30 tysięcy osób. I tysiące się z nim zgodziły. To, że Ty masz akurat różowy okres, nie oznacza, że nie możesz wyłuskać odrobinki empatii i przynajmniej ZIGNOROWAĆ narzekania innej matki. Nie mówiąc już o tym, że ja często przypominam stare teksty, bo mi pasują do sytuacji i nastroju, no ale cóż, trzeba przeczytać, zanim się skomentuje, a to nadal jest dla wielu dość szalona wizja.

Podobnie rzecz ma się z widzianym urywkiem czyjegoś życia. Nie przyjdzie do głowy, że dziecko ma gorszy dzień, że wpieprza białą bułę, bo lepiej, żeby ciumkało bułę, niż wyło, bo mu zęby idą. Matka na placu zabaw z komórką może pracować a nie oglądać śmieszne kotki. Może wracać do roboty 3 miesiące po porodzie, bo przed sytuacją bez wyjścia postawiło ją kierownictwo, nie chęć kariery. Albo wracasz teraz, albo nie masz do czego wracać. A nawet gdyby była to chęć kariery, to co? Twoje życie? Nie. To co Ci do tego?

Przypierdala się do mnie jedna z drugą, że moje dzieci jedzą wszystko. Ano jedzą, bo u mnie w domu nie ma wyboru. Mogą więc zjeść, co jest, albo czekać do kolejnego posiłku. Przy pięciu osobach, psie, pracy, nie mam po prostu możliwości bawić się w lokaja. Ojesu, zmuszasz, ojesu wymuszasz. Ależ nie robię tego w ogóle! Jak to trudno pojąć. Ktoś rodzi się niejadkiem, ktoś jest wybredny, inny zje wszystko.

Notorycznie ktoś się do mnie przywala, że trzeba było sobie tylu dzieci nie robić, skoro nie potrafię sobie teraz z nimi poradzić. Cofam się wtedy zawsze do tego pamiętnego dnia w styczniu 2011 roku, kiedy na usg lekarz oznajmił mi, że urodzę trojaczki. Zrywam się w tej mojej wizji na równe nogi i krzyczę „panie doktorze, pan chyba oszalał, zamawiałam tylko jedno i to bardzo proszę flegmatyczną dziewczynkę!”.

Niektóre te zażalenia są tak debilne, że aż wstyd powtarzać ale spotykamy się z tym wszystkie! Dzieci Cię nie słuchają, Twoja wina. Nie śpi, Twoja wina, nie je, Twoja. Wszystko jest Twoją winą. Nie widzisz tego? Wyjdziesz z domu sama, wyrodna. Nie wychodzisz, niewolnica. Te przypierdalanki o to, że dziecko w restauracji je frytki i nuggetsa, że jeszcze nie chodzi w wieku 13 miesięcy, a jej to w tym wieku już czarny pas miało na karate. I ten smoczek i ten wózek i te pieluchy i to zasypianie i tę czapeczkę nieśmiertelną. I śpi za mało, a nie śpi w ogóle, a śpi za dużo! I tak do usranej śmierci. Ciągle coś jest nie tak. Za bardzo się starasz – matka kur.a polka się  znalazła. Nie starasz się, to wiadomo – patologia. Masz jedno, źle, masz trójkę, też niedobrze. Uśmiechasz się, czyli rzygasz tęczą, nie uśmiechasz się to na bank wiecznie narzekasz. Ogarniasz, pewnie masz nianię, nie ogarniasz, co z Ciebie za matka. CAŁY CZAS.

Moje tak nie robi. A moje robi! Codziennie robi i mogę sobie ponarzekać, powiedzieć to głośno, pisać o tym, przewracać oczami i mieć tego dość. Mało tego, mam dość swoich własnych osiągnięć i sukcesów, abym nie musiała swoich dzieci tresować, żeby spełniały wymagania innych ludzi. Mam się w życiu czym pochwalić, dziecko to nie jest kolejny projekt na mojej liście zadań, który musi mi koniecznie wyjść, żeby uleczyć moje chore ambicje.

Moje dzieci są takie, jak my. Normalne. Nie są geniuszami, z niesamowitych osiągnięć sportowych to dobrze grają na nerwach, jak wszystkie dzieci. A ja nie jestem ponad wszystkie matki. Gówno wiem o dzieciach, jak wszystkie. Do wszystkiego doszłam metodą prób i błędów. Nie jestem psychologiem, dydaktykiem, pediatrą, więc to, co mówię, to subiektywna OPINIA. Nie ukończyłam INSTYTUTU OPIEKI NAD BOMBELKAMI ani nawet AKADEMII WYCHOWANIA DZIECKA czy WYŻSZEJ SZKOŁY MADKOWANIA. Popełniam błędy, z niektórych się śmieję, inne opłakuję. Kocham nad życie, a jednocześnie chętnie wyślę w kosmos.

Jedyne, czego NIE potrzebuję, to Twoja, Halina, opinia. Nie stać mnie na Chanel, ale powiem Ci co raz powiedziała Coco. „Nie obchodzi mnie co o mnie myślisz. Ja w ogóle o tobie nie myślę.”

Proszę Cię, zajmij się swoimi bombelkami, swoim starym i własnym nosem. Moje mają się świetne. I dzieci innych kobiet, również. No taki los. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Wykazuj się we własnym domu. Tam przynajmniej dostaniesz za to i dyplom i order. Z ziemniaka. Howgh!

Photo by engin akyurt on Unsplash