Do kawy #4.

Nikt mnie nie zmuszał, nikt mi nie kazał, nie musiałam.

Oczywiście, że widzę to, że niebo w Polsce jest szare. Tak bardzo brakuje tu australijskiego błękitu nieba, które wciskało się każdym wolnym zakamarkiem do domu, do kuchni, do samochodu i do serca, sprawiając, że się chciało. Chciało się być, iść, pobiec, skopać ogródek, żeby kwitł w bezczelnym słońcu. U nas jest szaro. Nawet w piękny i ciepły dzień niebo jest szare. Wrócił smog. Tak, już. Powietrze w mojej wsi śmierdzi węglem.

Oczywiście, że widzę to, że w Krakowie są trzy parki na krzyż i za większość rozrywek dla dzieci muszę zapłacić, a wolałabym coś na powietrzu, bo przecież pół dnia spędzają w szkole. Trasy rowerowe, skate parki, czy miejsca na piknik, zwyczajnie nie istnieją, a nawet, jeśli są, to w tak małej ilości, że wbicie w nich stopy graniczy z cudem.

Oczywiście, że widzę, jak bardzo moje ukochane miasto nie nadąża za rozwojem, który samo sobie narzuciło. Ten rozwój pozwolił nam kiedyś zbliżyć się do Europy. Lepiej zarabiamy, mamy dobre samochody, stać nas na wakacje. W większości dzięki wielkim korporacjom, które doceniły polskich pracowników, nadal tanich, a wykształconych. Ale moje miasto jest codziennie nieprzejezdne. Praktycznie o każdej porze dnia stoję w korkach. Stoję, żeby dojechać do mojego wiejskiego sklepu, stoję, żeby odwieźć dzieci do szkoły w centrum. Stoję, żeby dojechać do lekarza. Stoję. Cały dzień stoję. A jak nie stoję, to szukam. Szukam miejsca do parkowania.

Oczywiście, że widzę to, że w Polsce nie ma kim pracować. Szukam od miesiąca kogoś do sprzątania domu. Kiedy podobne ogłoszenia dawałam pięć lat temu, musiałam po jednym dniu je stopować, bo zapychały skrzynkę. Teraz, na promowane ogłoszenie, odpowiedziały dwie panie. Obie nie przeczytały dokładnie ogłoszenia i niestety nie mają jak do mnie dojechać, a w obliczu zbliżającej się zimy, to warunek konieczny. Od dwóch miesięcy szukam ekipy, która dom pomaluje. Proszę pani, może w kwietniu albo w maju, słyszę najczęściej. Zabieram się sama, bo rzeczywiście zastaną mnie mrozy.

Nie mam telewizora, słucham Eski, więc omija mnie polityka. Co nie oznacza, że nie martwią mnie nadchodzące wybory i cyrkowe popisy rządzącej partii, która na siłę chce przekonać do siebie coraz ciemniejsze masy. W każdym kraju polityka to żart, ale u nas robi się już całkiem smutno, już mało śmiesznie. Panie Prezesie, że sparafrazuję. Miał Pan całe życie, aby założyć prawdziwą polską rodzinę, wraz z żoną tradycyjnie, zgodnie z wolą Boga, wychowywać dużą gromadkę dzieci, dlaczego Pan tego nie zrobił, a teraz próbuje nam, obywatelom, narzucić jak żyć?

Oczywiście, że widzę to, że Pola musi powstać z kolan. Pola błagam, obudź się.

Widzę to wszystko, codziennie się z tym zmagam, jak wszyscy.

I nie tęsknię, nie żałuję, nie narzekam.

Rozbrajają mnie pytania o to, czy już przeszkadza mi smog, czy umieram z tęsknoty za plażą, czy dzieciom jest bardzo ciężko w szkole i wiele innych. Bardzo dziękuję za troskę, doceniam. Nie lubię jednak śmierdzących na kilometr podtekstów, wsadzanych niby przypadkiem pomiędzy różnorodne pytania. Ja nie jestem z tych, którzy teraz prać będą brudy. Codziennie jestem szczęśliwa, nawet, jeśli czasami jest to trudne i muszę sobie to wmawiać, a śmiech jest przez łzy.

Oczywiście, że tęsknię za plażą. Ale nie bardziej niż statystyczny Polak, który w listopadzie łapie jesienną chandrę i marzy o gorącym słońcu. Oczywiście, że przeszkadza mi smog, korki, kolejki, głupi ludzie.

Raju nie ma. On może zaistnieć jedynie w głowie. Problemy są wszędzie, a ja nie wróciłam, żeby mi tu teraz było źle, żeby szukać dziury w całym, do usranej śmierci porównywać.

Nikt mnie nie zmuszał, nikt mi nie kazał, nie musiałam.

Mnie, właśnie tutaj, w tym kraju nad Wisłą, w tym miejscu w środku Europy, jest najlepiej. Tu jestem u siebie, wszędzie indziej tylko gościem. A z każdej, nawet najpiękniejszej i najdłuższej podróży, trzeba kiedyś wrócić. Bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.