Podróże z dziećmi, wersja: wczesny nastolatek.

Jeśli jesteś rodzicem i odkładasz dalsze lub bliższe podróże z dziećmi, na czas, kiedy będzie łatwiej, albo na wtedy, kiedy już na pewno zapamiętają, muszę Cię rozczarować – lepszego czasu nie będzie.

Z małymi dziećmi jest urwanie głowy, bo wózki, bo smoczki, drzemki, ograniczenia. To się zmienia, wiadomo, z nastolatkiem już problemu noszenia na rączkach przez kilka godzin lotu nie ma. Nie ma się co jednak łudzić, że wszystkie problemy mijają.

Moje dzieci są aktualnie w takiej fazie, że nie dogodzisz. Raz są szczęśliwe jedząc kanapkę na kolację i zwijając się do śpiulkolotu przed 20, innym razem dostają zamawianą samodzielnie pizzę i grymaszą, bo się na film zdecydować wspólny nie mogą. To samo tyczy się podróży. Ale ja już jestem zaprawiona w bojach. Nie mam ochoty jeździć rokrocznie w te same miejsca i choć ciężko mi przewidzieć nastoletnie nastroje, nauczyłam się na urlopie z dziećmi mieć zen. Bo ja proszę Państwa razem z dziećmi urodziłam sobie w głowie przeświadczenie, że skoro los zaskoczył mnie trojaczkami, to ja będę odtąd gotowa na wszystko. Zajebista restauracja, muzyczka, klimacik – nie fajnie, za głośno? Dobra, zmieniamy. Owoce morza fuj? Ok, jedzcie drogie dzieciaczki maka, my ze starym jednak te fuj owoce, Wy możecie nawet bez kolacji dziś. Chcą cały dzień siedzieć w basenie? Wyciągam kolejną książkę i nie płaczę, że dziś nic nowego nie przeżyję. Trudno.

Mam ten komfort, że mogę sobie sama od czasu do czasu na wakacje skoczyć i jak mam ochotę kilka godzin siedzieć przed obrazem to sobie siedzę (w praktyce nigdy taka ochota mi nie towarzyszy, ale totalnie kumam, że ktoś ma takie zajawki). Z dziećmi wyciągam średnią chceń, dzielę to przez warunki pogodowo-kieszeniowo-wygodowe i heja. Jak to ładnie ostatnio ze sceny w Teatrze Słowackiego krzyczał Jan Peszek – cytuję – nakurwiam zen. Cóż nam, styranym rodzicom, innego pozostało?

Bywaliśmy we wspaniałych restauracjach, które od progu zachęcały zapachami, jedliśmy rzeczy, których nawet nie potrafiliśmy nazwać i piliśmy egzotyczne koktajle. A co jadły wtedy moje dzieci? Szukały w menu nuggetsów, a jak nie znalazły, to z wrodzonym wdziękiem błagały kelnerów słodkim głosikiem o kanapeczkę, która oczywiście została podlana colą, a jakże.

Kiedyś mi się wydawało, że to przejdzie i minie. Ale zanim to się wydarzy, nie mam zamiaru siedzieć w domu, ani bynajmniej w hotelach z szybkim wifi i wieloma innymi głośnymi dzieciakami albo zbuntowanymi nastolatkami. Podróże z dziećmi to prawdziwe tripy, żadne dragi nie potrzebne. Moje własne nastolatki cierpią katusze łażąc po zabytkach, a w zamian my przymykamy oko na dzień w aquaparku. Taki teraz mamy deal i on nam działa. Coś dla starych, coś dla młodych. Pewnie i to się zmieni, jak będą w wieku, kiedy będą mogli sami zostać w tym pokoju hotelowym, a my sobie skoczymy solo na kolację. Już podczas zeszłorocznych wakacji tak było, że dzieciaki od rana do nocy nie wychodziły z klubiku i zjeżdżalni i nawet nie były świadome tego, że mym starzy, co najmniej jak jakieś zakochane gówniarze, sobie na godzinkę wyskakiwaliśmy na pobliską plażę na obiadek tylko we dwoje. I wszyscy byli zadowoleni (to był ten moment, kiedy czułam, że miliony monet i godzin spędzonych od 6 miesiąca życia na szkoły pływania to była dobra inwestycja).

I już mnie to nie denerwuje, że moje dzieciaki nie chcą próbować egzotycznych potraw, bo wiem, że czasami sama nie mam na to ochoty i na pewno one też dojrzeją i do tych przyjemności. A może i nie? Też dobrze, nie muszą. Wiem, że nie są żywieniowymi dzikusami, bo ich ulubiona restauracja to tajska, a wybierane zawsze jako opcja na kolację na całym świecie sushi. Nie walczę. I sama ze swoimi dziwnymi uprzedzeniami nie wojuję. Coraz częściej sięgają po to, co my proponujemy, a my ze swojej strony nie naciskamy – raczej namawiamy. W końcu, olaboga – w domu tego dziecko nie masz!

Sama nie przepadam za łażeniem po muzeach, ten rodzaj sztuki interesuje mnie umiarkowanie, żeby nie powiedzieć – nudzi. Nie wiem jak mogło mnie to dziwić w przypadku kilkulatków. Na wakacjach lubię mieć czas na to, aby nic nie robić i zupełnie mnie nie interesuje to, że są ludzie, którzy wstają na budzik i od rana do nocy odhaczają zabytki. Jeśli ich to cieszy – wspaniale. Ja wolę posiedzieć i popatrzeć na ludzi, poczuć klimat danego miejsca, a jak mi się znudzi to poczytać sobie książkę. Dlaczego to lubię? Bo mnie to odpręża, bo nie mam na to normalnie czasu, a tak bardzo to lubię. I ja tego potrzebuję.

Bywało, że wydawało nam się, że dzieciaki w ogóle nie doceniają tego, że gdzieś z nami wychodzą, czy wyjeżdżają i na maksa nas to irytowało. Bo my tu sobie flaki wypruwamy, szukamy, wydajemy, rezerwujemy, oszczędzamy, pakujemy, jedziemy, a oni potem grymaszą, bo pomidorowej w menu nie ma. Bywało, że my po prostu chcieliśmy się napić wina i zjeść coś pysznego, a dzieciaki nam to zepsuły, po czym stwierdziliśmy, że nigdy więcej ich już nie zabierzemy do żadnego cywilizowanego miejsca, bo nie zasługują. Irytowało nas to, że przed cudną buddyjską świątynią na Bali marudzili, że gorąco i usiąść gdzie nie ma, a w ogóle to wracajmy już na basen!

Po jednej z takich wycieczek usłyszałam jak syn opowiadał babci jak to było czadowo, a córka koleżankom słała zdjęcia potraw. Mieliśmy ze starym mętne wizje, że może nas tam nie było czy ki pieron, bo nasze doświadczenia z tego wypadu były z goła lekko dalekie od czadowych.

Sama nie do końca doceniałam wakacje, na które jeździłam z rodzicami, dopiero teraz wiem, że to był super czas i najlepiej spędzone lato. Na dzieciaki też przyjdzie taki czas, kiedy nam podziękują, żeśmy ich po tym świecie pięknym ciągali. Możliwe, że nie w ciągu najbliższych kilku lat. Trudno.

Podróże z dziećmi są spoko. Mówię to ja, która przed kolejnym wyjazdem spakowałam sobie dużo książek, zapas cbd i słuchawki z wyciszeniem hałasów i szumów otoczenia. Z dupki wyciągnęłam kijek i dorosłe oczekiwania grymaśnej pańci i będę jak Peszek. Maria lub Jan*, obojętne. ?

 

*Maria https://www.youtube.com/watch?v=OPLDu0jFi4k

Jan https://www.youtube.com/watch?v=TE5_PRWQPfs