Moje cztery sposoby na ogarnięcie wszystkiego.

Doszłam ostatnio do wniosku, nie pierwszy raz, że jestem doskonale zorganizowana. Mam czas na pracę, która nie kończy się ani wieczorami, ani w weekendy, ani nawet w wakacje (ale ja to kocham), mam czas dla dzieci (codziennie), regularnie ćwiczę, czytam książki, mam aktualne badania, spotykam się ze znajomymi, mam zorganizowany każdy tydzień z 9 tygodni wakacji, chadzam z mężem na randki, śpię ile trzeba, w domu mam porządek i jeszcze piekę muffinki do szkoły i to ja, pracująca mama trojaczków, kupuję prezenty na Dzień Nauczyciela, bo pamiętam, bo mogę.

Czas chyba się podzielić kilkoma sposobami, które działają u mnie, może akurat zadziałają u Ciebie też?

  1. Plan to podstawa.

Już Benjamin Franklin mówił: nie planujemy przegranej, przegrywamy nie planując. O ile lubię spontanicznie porwać rodzinkę na kolację na mieście, kocham (kiedy to możliwe) spakować manatki i jechać na weekend przed siebie, o tyle każdy mój „roboczy” dzień jest mniej więcej zaplanowany, często w blokach godzinowych. Każdy dzień zaczynam od zrobienia planu, każdy roboczy tydzień kończę w piątek planem na kolejny tydzień, szczególnie wtedy, kiedy wiem, że mam dużo na głowie, stres nie pozwala mi cieszyć się weekendem. Mam plan pracowy, związany z obowiązkami i plan prywatny, osobisto-rodzinno-zdrowotnie-rozrywkowy.

Mój plan jest realistyczny – obejmuje tylko kilka rzeczy, które wiem, że absolutnie muszę wykonać i rzeczywiście jestem w stanie je zrobić. Właśnie w tym celu rozpisuję zadania w określonym czasie, bo wtedy dokładnie wiem, na co jest szansa,  a na co na pewno dzisiaj nie. Niektóre zadania rozkładam na kilka dni. Czasami wykorzystuję też wieczory – robię zakupy on line, płacę rachunki, w inny wieczór ćwiczę, planuję weekendowy wypad, czy umawiam lekarzy przez net. To wszystko robię leżąc, w tle film, a ja coś sobie ogarniam, dzięki temu nie jestem zestresowana a na mojej liście nic nie zalega. Im mniej rzeczy mam zaplanowane, tym bardziej jestem w stanie się na nich skoncentrować i zamknąć temat. Staram się też coś, co mi wisi, ogarnąć w weekend, żeby w tygodniu nie latać z wywieszonym jęzorem.

Obowiązki grupuję w jedno. Zupa się gotuje, a ja w tym czasie wieszam pranie czy robię listę zakupów. Kiedy jadę „w miasto” załatwiam i awizo i urząd i aptekę i szewca, za jednym zamachem, żeby nie tracić czasu na korki. Bieganie to też zaliczony spacer z psem. Bez planu jestem w czarnej d.

  1. Organizacja życia domowego.

Obowiązki podzieliłam na rodzinę, ja robię zakupy i gotuję, mąż pierze, dzieciaki ogarniają swoje pokoje, wieszanie prania, rozpakowywanie zakupów i tak dalej, zajęcia dodatkowe podzieliliśmy na pół, jest mama taxi i tata taxi, sorry Batory. W końcu dom jest wspólny, dzieci nie tylko moje, nie ma obowiązków niemęskich. Amerykańscy naukowcy udowodnlili, że dzieci leniwych matek są dużo bardziej samodzielne, a przecież oni nigdy się nie mylą!

Za sprzątanie i prasowanie płacę, bo nie mam na to czasu i nie znoszę tego robić, choć uwielbiam mieć porządek. Mimo płacenia, codziennie robimy coś, żeby ten porządek był. W jeden dzień może to być mycie podłogi, w inny sprzątanie w szafce. Ziarnko do ziarnka i jest w miarę czysto, nie na test białej rękawiczki, bo to nie muzeum, ale w syfie nie mieszkamy.

Nigdy nie gotuję na jeden dzień. Zawsze w lodówce lub spiżarce mam półprodukty, z których mogę zrobić szybki i dobry posiłek (mrożony chleb, warzywa na patelnię, mrożoną włoszczyznę, mięso, które można udusić w wolnowarze, gotowe miksy kasz, tortille, cieciorkę, dobrej jakości paluszki rybne, makaron, pesto i passatę). W weekend gotuję więcej, czasami to, co ugotuję w weekend, starcza nam do środy. Zakupy robię z listą, kupuję to, co nam potrzebne. Zanim pójdę na zakupy, planuję posiłki na cały tydzień. Na zakupy chodzę raz w tygodniu, a jak nie mam czasu – zamawiam je on line. Nie mam czasu i ochoty robić tego częściej. 

  1. Odpoczynek.

Każdego dnia odpoczywam i dbam o swoje zdrowie. Zamiast ślęczeć nad telefonem, idę na spacer, leżę na macie, nakładam maskę na twarz, biegam, idę wcześniej spać, spotykam się z kimś, kogo lubię, leżę w wannie, przyrządzam swój ulubiony posiłek, wstaję wcześniej, żeby wypić kawę w ciszy, odchodzę od komputera i przez kilka minut patrzę w niebo, głęboko oddycham, czasami medytuję, piję powoli wodę, dbam o moje kwiatki, słucham w aucie wyciszającej muzyki, czytam książkę – cokolwiek. Czasami też pozwalam sobie na odpoczynek od rodziny. Nie da się przecież z nikim być non stop. Czas znajduję tam, gdzie łatwo go zmarnować – telefon, komórka, toksyczne znajomości, zakupy bez planu – wszystko to pożera mnóstwo czasu, nic w zamian nie dając.

Był okres w moim życiu, kiedy poświęciłam się pracy, był okres, kiedy spędzałam każdą sekundę w dzień i w nocy z dziećmi. Teraz przyszedł czas na balans i spokój i włączenie moich potrzeb w codzienny grafik. Bez żadnego ale. Przecież ja w moim życiu też jestem ważna! (Przeczytaj to zdanie na głos, ze dwa razy, najlepiej przed lustrem, jeśli masz wyrzuty sumienia jak przez chwilę nic nie robisz, powtarzaj do skutku). Zdrowy egoizm jest bardzo wskazany. Musisz być dla siebie dobra. Jak dla innych albo trochę bardziej. 

Z nikim się nie porównuję, bo nikt nie wie co dla mnie jest najlepsze i jak ja chcę przeżyć moje życie. Nie próbuję też sprostać niczyim oczekiwaniom.

  1. Wszystkiego się nie da.

Jestem realistką. Kiedy szalała pandemia miałam jeden cel: przeżyć. Przytyłam, płakałam sobie w poduszkę, przez dwa miesiące nic nie zarobiłam, a jedynie dołożyłam do zusu i innych przyjemności prowadzenia własnej działalności, załamałam się nerwowo, miałam dość i wyć mi się chciało. Byłam na siebie wściekła, a potem sobie odpuściłam, poukładałam w głowie i powoli się z tego podniosłam.

Są dni, kiedy jestem fajną żoną, są dni, kiedy wymiatam w robocie, są dni, kiedy sama sobie strugam order z ziemniaka dla mega fajnej mamy. Kiedy dużo pracuję, nie jestem matką roku. Kiedy jestem cudowną mamusią, zdarza mi się nie robić nadgodzin i przepraszać, kiedy oddam projekt w ostatniej chwili.

Biorę jeden dzień na raz, inaczej zwariuję, na każdym polu na raz jestem do dupy. Na każdym z osobna – wystarczająco dobra. Jak mi na czymś zależy, poświęcę noc. Jak mi nie zależy – zrobię byle jak, byle było odhaczone.

Daję sobie czas i możliwości błędów. I patrzę na punkt trzeci – muszę odpoczywać, inaczej wszystko się wali, zmęczona, wkurwiona i sfrustrowana, zapuszczona i z wywieszonym jęzorem nie jestem szczęśliwa. Trzeba się nauczyć troszkę olewać. Dla zdrowia psychicznego. W końcu nie jestem robocikiem do zadań specjalnych. 

Nie ma żadnego czary mary w tych czterech punktach, a jednak u mnie to działa.

Powodzenia babeczki, do lata niedaleko (a potem, jak to śpiewa Taco: „koniec lipca, za chwilę już znów zima” ?, jak żyć?).

Będzie dobrze, musi być.