Dziś nudzę się w domu

Pracuję na dwa etaty. W biurze i w domu. Dziś to ja siedzę w domu, a najlepszy mąż w terenie. Najlepszy to wszyscy stali czytelnicy wiedzą dlaczego, no co tu dużo mówić, dużo takich nie ma..

Tak się już utarło, że w tygodniu, czyli od poniedziałku do czwartku dwa dni mam wychodne ja, dwa dni mąż. Wykorzystujemy ten czas według własnego uznania – sport, kino, znajomi, lekarze, zakupy, fryzjer, czyli w skrócie – ochrona zdrowia plus zaległości towarzysko-kulturalne. W pozostałe dwa dni (te domowe) spoczywa na nas obowiązek odebrania dzieci z przedszkola, podania kolacji, kąpiel i położenie do łóżek. Weekendowe wieczory (oprócz mega wyjątków) spędzamy we dwójkę. Taką już mamy rutynę odkąd wróciłam do pracy.

I tak z pracy wybiegłam w ostatnim momencie, na czerwonych światłach, z wywieszonym językiem dobiegłam na 17 do przedszkola. W domu podałam dzieciom kolację, wykąpałam, poczytałam bajeczki i położyłam do łóżeczka. Troszkę jak zwykle przysnęłam, bo od trzech i pół roku każdy moment w pozycji horyzontalnej kończy się mikro drzemką.

Było mi tak błogo, ale cóż, musiałam szybciutko wstać, bo o 20.30 rozpoczynał się mój drugi etat. Ugotowałam pyszny obiad na jutro (dziś razowe fusilli z kurczakiem w warzywnym ragu), pozbierałam suche już pranie ze sznurka, posegregowałam, wstawiłam kolejne, wywiesiłam, przygotowałam następne do wyprania jutro. Muszę tak robić, żebym w weekend mogła skupić się na dzieciach i mężu, a nie musiała zamieszkać w pralni.

Kończę zakupy spożywcze w tesco on-line, które zaczęłam w poniedziałek, kiedy to siedziałam w domu. W tym celu przejrzę zawartość lodówki i zamrażalnika, że dwie książki kucharskie w poszukiwaniu inspiracji, ułożę listę posiłków na cały tydzień i skompletuje nasz koszyk. Listę muszę układać, bo przecież w okolicach piątku nie pamiętam już dobrze jak się nazywam a co dopiero pamiętać co zaplanowałam w niedzielę na kolację.

Siądę też w końcu do zapłacenia rachunków, muszę też zastanowić się nad przeglądami samochodów, badaniami dla dzieci, podaniami do sanatorium. Co mogę zrobię przez Internet. Pozostałe rzeczy wylądują na długiej liście rzeczy do zrobienia w bliżej nieokreślonym “kiedyś”.

Przejdę się też po domu (chowając po szafkach wypraną bieliznę) i zauważę, że o tu przepaliła się żarówka, tam coś trzeba poprawić, dokręcić, a tu obrazek powiesić, a porządek w piwnicy zrobić. Tak więc prześlę maila do męża z listą rzeczy którechciałabym, żeby wkrótce ogarnął w domu.
Potem jeszcze przygotuje dla dzieci ciuszki do przedszkola na jutro, bo wiadomo – każdą sekunda o świcie jest na wagę złota. Przy okazji zauważę, że niektóre rzeczy trzeba uzupełnić, albo że Domi wyrósł z przedszkolnych pantofli, tak więc szybciutko kupię je na allegro.

Pomyślę nad kilkoma weekendami do przodu, żeby nam się nie nudziło.

A no i pozbieram resztę zabawek, bo dzieciakom wszystkich się nie udało.

To dziś, w inne dni kiedy odpoczywam w domu mam też inne zmartwienia – na przykład skompletowanie garderoby dla dzieci, czy dbanie o rodzinne uroczystości, planowanie wszelkich naszych imprez, pakowanie na różne wyprawy, pieczenie ciast, żeby było domowe na weekend, ogarnianie niani itp itd.

Cały wieczór będę myślała o tym co jeszcze miałam zrobić, a o czym zapominam. Może powinnam przeczytać jakiś poradnik czy pójść na kolejny kurs który pomoże mi być lepszą mamą?

I tak koło 24 przypomnę sobie, że od wczoraj marzyłam o tym, żeby dziś wieczorem poleżeć z maską na twarzy i obejrzeć Idę. Zanim jednak wezmę prysznic będzie już za późno na cokolwiek.

P.S. W dni kiedy to mąż siedzi w domu ogląda zwykle tv 🙂 Udziela się w pracy a w domu bardziej w weekend. Ze mnie się śmieje, że ja nie siadam, a powinnam olać. Ale co robić? Takie matczyne skrzywienie..