Przebiłam córkom uszy i bardzo żałuję.

Nie wiem, czy ten post stanie się dla kogoś przestrogą, może posłużyć jako argument przeciw, ale bardzo bym chciała, aby trafił do rodziców, którzy noszą się z zamiarem przebicia córkom uszu. Bo ja przebiłam córkom uszy i bardzo żałuję.

Jakiś czas temu napisałam post “Dlaczego nie przebijam moim córkom uszu”, zawarłam w nim wszystkie moje obawy i przeświadczenia, które powodowały, że przez sześć lat wzbraniałam się przed przebijaniem uszu. Koronnym argumentem był wybór – niech zadecydują same, kiedy już będą bardziej świadome, co oznacza posiadanie kolczyków i dlaczego nie jest to zachcianka, którą spełnimy bez zastanowienia.

Wałkowałyśmy ten temat jakieś trzy lata. W ostatnim roku wracał coraz bardziej intensywnie. Pokazałam dziewczynkom wszystkie aspekty posiadania kolczyków i te przyjemne i te negatywne, z naciskiem na te drugie. Sama miałam latami rozerwaną lewą dziurkę, która wyglądała mało estetycznie, a sprawa skończyła się operacją plastyczną, kiedy dziurka rozerwała płatek ucha praktycznie na pół (wiem, wiem, fuj), a po przebiciu uszu (w okolicach Komunii Św.) proces gojenia był bolesny i trwał kilka miesięcy, do teraz nie toleruję niczego poza srebrem, złotem i platyną. Mówiłam też o uważaniu, żeby niczego nie zahaczyć jak i „pilnowaniu” kolczyków, które łatwo zgubić, szczególnie, kiedy się ma naturę Strusia Pędziwiatra.

Z powodu tego, było nie było, lekkiego straszenia, temat odsuwał się w czasie. W tym roku, znowu w okolicy urodzin, kiedy bywa, że pytamy dzieci co najbardziej pragną dostać w prezencie, obok rakiety do lotów w kosmos, pieska, a najlepiej trzech piesków, kotka i węża, pojawiły się kolczyki. Kiedy już udało się dzieciom wytłumaczyć, że pieska mieć nie będziemy, tym bardziej trzech, ani nawet małego kotka, a już na pewno węża, jak bumerang powrócił temat kolczyków. Tym razem uznałam, że w przypadku sześciolatków moje koronne argumenty przeciw, czyli bezpieczeństwo (ryzyko połknięcia, rozerwania, itp.) i higiena, właściwie nie istnieją. Pozostała kwestia bólu, ale i tutaj dziewczynki uznały, że przecież nie boli to bardziej niż ugryzienie komara, w związku z tym one się tego nie boją.

I nawet mogłabym w sumie odwlekać ten moment, bo przecież sześciolatek w moim domu nie decyduje o takich kwestiach, byłam głucha na wszelkie argumenty typu: bo wszyscy mają, choć rzeczywiście, moje córki, najstarsze w obu swoich klasach, były jedne z ostatnich bez kolczyków. Wybory innych rodziców nigdy nie były dla mnie motorem do jakiegokolwiek działania, więc i w kwestii kolczyków zignorowałam to, co robią inni. Pomyślałam jednak, że to nie jest walka, którą ja muszę wygrać. Żyję według takiego schematu od lat i w wychowaniu dzieci też się nim kieruję. Są tematy, w których moje decyzje są kategoryczne i żadne chcenia, czy dziecięce fantazje nie mają na nie wpływu. Są też takie, gdzie pozwalam dzieciom na własne zdanie. Nie kłócę się o dwie różne skarpetki, brak swetra, choć ja mam na sobie kurtkę i czapkę czy chęć obcięcia lalce włosów. I te kolczyki stały się dla mnie, po trzech latach dyskusji, nie warte dłuższego zastanowienia. Niech mają.

W końcu nadszedł ten dzień, w którym przebiłyśmy uszy. Trafiłyśmy na farmaceutkę (w Australii uszy można przebić w aptece), która bardziej bała się zabiegu niż moje dziewczynki. Dopóki w żartobliwy sposób nie zwróciłam jej uwagi, cały czas pytała, czy się boją, namawiała, żeby się przespać z tą decyzją i może lepiej wrócić jutro. Dziewczynki jednak były nieugięte i rzuciły się do wybierania kolczyków. Moja odważniejsza córka natychmiast usiadła na fotelu, pooglądała pistolet z każdej strony i krzyknęła, że jest gotowa. Trafiłyśmy niestety na dzień, kiedy była tylko jedna farmaceutka potrafiąca przebijać uszy, bo zwykle praktykuje się przebijanie obu stron jednocześnie, z powodu ryzyka oszpecenia, kiedy dziecko odmówi po bólu przebijania pierwszego ucha, przebicia kolejnego. Córka była podekscytowana do momentu strzału. Poleciały łzy wielkie jak grochy i strach przed przebiciem drugiej dziurki. I to jest taki moment, że siedzi sobie matka w tych czterech ścianach i myśli na co im to dziadostwo? Dziecko płacze, ściska Cię za rękę, a Ty sobie myślisz, że właśnie awansowałaś do ligi najgorszych matek na świecie przez gówniane kolczyki!!! To miał być prezent, coś przyjemnego, miłego, wspomnienie, do którego się będzie często wracać, a nie łzy i strach. Na szczęście trwa to kilka sekund. Byłam przekonana, że druga córka zwieje, ale po tym, kiedy już się pożegnałyśmy przekonane, że kolczyków dziś nie będzie, odważnie siadła i tym razem znalazła się druga farmaceutka, więc zabieg potrwał jeszcze krócej.

I wydawać by się mogło: po bólu. Miliony ludzi na świecie nosi kolczyki. Niestety to tak nie jest. Zgodnie z zasadą samospełniającej się przepowiedni, jedna z córek na przebicie uszu zareagowała tak jak ja trzydzieści lat temu. Uszy ropieją, bolą, szczypią i krwawią. Jednego kolczyka zgubiła na drugi dzień. Ciągle się nim bawiła i w końcu jej wypadł. Trzeba było kupić następny. Zakładanie nowego kolczyka do gojącego ucha było katorgą dla dwóch dorosłych i dziecka. Wyszliśmy z tego z mężem spoceni i z wyczerpanym limitem słów na ten dzień. No ale nie było wyjścia, dziurka szybko by zarosła, a przecież byliśmy już w połowie drogi. Spray odkażający i pomagający w gojeniu szczypie. Trzeba było więc córce przypominać, namawiać i przytaczać logiczne argumenty, żeby trzy razy dziennie pozwoliła sobie przeczyścić chorujące ucho. A w mojej głowie kołacze się myśl, że przecież sama chciała. No ale ja na to pozwoliłam, więc i ja chciałam. Znowu wychodzi na to, że to ja zła matka. Przecież dziecko nie mogło przewidzieć tych konsekwencji. Spray nosiła do szkoły, więc podejrzewam, że nauczycielka, która pomagała w całym zabiegu odkażania, też myślała sobie o mnie ciepło. Jakby miała mało na głowie. Druga córka na trzeci dzień zgubiła oczko od kolczyka. Trzeba było kupić nowe, bo przecież w takich brzydkich nie będzie chodzić. No przecież. W końcu pierwszej córce zarosły dziurki. Na życzenie samej zainteresowanej i oddychających z ulgą rodziców. Na razie temat kolczyków przestał istnieć. Zarosły i nie ma problemu. Druga ma kolczyki, ale gubi średnio parę na tydzień, bo ciągle jej przeszkadzają, bo ściąga na lekcji, bo bolą uszy. Uszy goją się tylko wtedy, kiedy nie ma w nich kolczyków. Więc musi je stale ściągać, trzy dni goić, zakładać znowu. 

I tak się bujamy, a ja wszystkim odradzam. Bo przebiłam córkom uszy i bardzo żałuję.

Ktoś powie, że gdybym przebiła im te uszy wcześniej, byłoby lepiej. Ale do mnie nie trafiają argumenty o przebijaniu uszu noworodkom. Ból jest taki sam! To, że dziecko nie jest świadome, gdzie zostało przytargane i co go czeka, wcale nie powoduje, że to przeżycie jest dla dziecka łatwiejsze.

Czy kolczyki są ozdobą? Możliwe, że w późniejszym wieku, tak. Ale teraz? Małe dzieci wszystkie są urocze, są ponad wszelkie mody i kawałek metalu z oczkiem dziecku nie dodaje urody. A już na pewno urody nie dodają zaropiałe, czerwone uszy i naderwane dziurki. Już się przyzwyczaiłam, ale na początku, choć sama całe życie noszę kolczyki, te u córek wydały mi się lekko… ordynarne. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jakiś etap całkowitej „niewinności” się skończył, a zaczyna się ingerencja w naturę. I nie chcę być zrozumiana źle, nie mam nic przeciwko temu, sama lubię zagęszczanie rzęs, żelowe paznokcie i inne pasemka, ale u dziecka z jakiegoś powodu mnie to razi. Możliwe, że jestem zacofana, ale nadal nie lubię, kiedy córki proszą o pomalowanie paznokci. Po co? Szczególnie, że już w ten sam dzień te paznokcie są odrapane i wyglądają nieestetycznie. Nie toleruję wymalowanych maluchów z wyprostowanymi włosami. Na wielkie okazje wystarczy w moim mniemaniu ładniejsza sukienka.

Ktoś powie, że gdyby uszy się zagoiły i nie byłoby problemu, myślałabym inaczej. Gdyby babcia była dziadkiem… Nigdy nie przewidzisz jak zareaguje na coś inny człowiek.

Ktoś powie, że przecież się nie przebija pistoletem. Studia tatuażu, w których przebija się uszy igłą, nie napawają mnie zbyt zachęcającą wizją przyprowadzania do nich kilkulatek. Wiem, co mówię, bo mam 5 tatuaży. Nowoczesny pistolet jest jednak najmniej inwazyjny, a kolczyk natychmiast po zabiegu założony. 

Uważam teraz, po fakcie, że przebicie moim córkom uszu było niepotrzebną fanaberią. Jasne, nic wielkiego się nie stało, ale po co nam to było? 

P.S. Napisałam ten post, choć pisanie prawdy i przyznawanie się do błędów jest na blogach nadal praktyką niemal nieistniejącą. Ze mnie po prostu nie jest żaden profesor macierzyństwa, krajowy ekspert do spraw parentingu. Jestem zwyczajną matką i popełniam błędy. I docierając do tysięcy matek mogę czasami, na swoim własnym przykładzie, nie bojąc się krytyki napisać: nie róbcie tego w domu. O.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!