Jak przez dzieci kończą się przyjaźnie.

Macierzyństwo bardzo wiele zmieniło w moim życiu. Zmieniły się moje priorytety, sposób spędzania wolnego czasu, zasobność portfela, rodzaj pracy, wakacje, nawet sposób ubierania, wystrój mieszkania, czy typ samochodu. Bo tak naprawdę dzieci zmieniają wszystko. Nie sądziłam jednak, że wraz z pojawieniem się dzieci, zmienią się też ludzie, którzy mnie otaczają. I niektóre znajomości nie wytrzymały tej próby. Jak przez dzieci kończą się przyjaźnie.  

Oczywiście, wiele moich przyjaźni czy znajomości, się pogłębiło. Nikt tak nie zrozumie matki, jak druga matka. I nie ma lepszego towarzystwa dla rodziny z dziećmi, jak inna rodzina z dziećmi, najlepiej w podobnym wieku, co nasze. To dlatego wiele koleżanek – matek stało mi się bliższych, kiedy wspólnie odkryłyśmy niezbadany wcześniej teren macierzyństwa. To od nich chętnie usłyszę poradę, nazwisko dobrego lekarza czy adres dobrego przedszkola. To na ich ramieniu sobie popłaczę, kiedy nie daję już rady. Ale, ale. Nikt też tak nie „dokopie” matce, jak druga matka. Matka matce często ręki nie poda.

To od koleżanki, której syn jadł świąteczne śniadanie pod stołem i nie puszczał nigdy maminej spódnicy, usłyszałam, że to moje dzieci, wyjątkowo aniołeczki, nie zachowują się dobrze. Tak, jakbym co najmniej pytała o zdanie.

To koleżanka, której urodziło się dziecko, „ukradła” mi nianię. Jedyną osobę, którą po wielu trudach, udało mi się znaleźć, która umiała sobie poradzić z trojaczkami i była dla mnie jak największy skarb. Koleżanka tłumaczyła potem, że przecież chyba rozumiem, że nie może swojego bobaska zostawić z kimś obcym, a moja niania taka sprawdzona, taka profesjonalna, taka bezpieczna. No pewnie, moje dzieci mogą przecież zostać z byle kim. Spoko. Jednak chyba nie rozumiem. Już kilka lat minęło i nadal nie rozumiem.

To koleżanka, która nigdy nie zrozumiała argumentów, którymi wielokrotnie tłumaczyłam, że moje dzieci nie mogą zjeść kilograma słodyczy w trakcie jednego popołudnia i jeszcze nigdy nie piły koli, ani żadnego innego napoju gazowanego. I to, że jesteśmy „w gościach” tego nie zmienia, bo ja nadal jestem matką tych dzieci i to ja decyduję, co dla nich jest najlepsze. I nie, nie zabieram im dzieciństwa. I nie, nie dam nikomu spokoju w tej kwestii. I nie, nie przesadzam.

To ciocia, która wierzy, że klapsy, straszenie i przekupstwo, to rewelacyjne metody wychowawcze i działają nawet na nieswoje dzieci, nawet w dzisiejszych czasach. Możemy przecież spotykać się raz na kilka lat, na weselu lub pogrzebie. Z niektórymi członkami rodziny rzeczywiście najlepiej wychodzi się na zdjęciu.

Te znajomości się zakończyły lub uległy poluzowaniu. Bo, o ile rozumiem, że dla każdego jego dziecko jest najważniejsze, tak nie szanuję nikogo, kto znając doskonale sytuację, wykorzystuje ją, próbując coś swojego ugrać. I to kosztem dzieci. Moich dzieci! Mimo bólu serca i lat przyjaźni, a czasami nawet więzów rodzinnych, bywa, że trzeba wybrać swoje własne dobro. I, przede wszystkim, dobro własnych dzieci. Niektórych rzeczy się nie zapomina i nie da się nad nimi przejść do porządku dziennego, zaakceptować, jeśli w grę wchodzi zdrowie czy samopoczucie naszego dziecka. Dziecko jest matki i ojca i to oni decydują, co jest dla niego najlepsze. I to tyczy się również ludzi. I ja naprawdę nie rozumiem tego, że ktoś nie potrafi tego pojąć. Ale nie mam zamiaru za to przepraszać. Przepraszać za to, że dbam o moje dziecko najlepiej jak umiem i tak, jak uważam za słuszne.

Jak przez dzieci kończą się przyjaźnie, przekonuję się stale. I często są to bolesne doświadczenia, szczególnie, jeśli dotyczą znajomości z ludźmi, którzy w naszym życiu są od lat.

I te przyjaźnie kończą się też z ludźmi, których styl życia i styl wychowywania dzieci kłóci się z naszym. Bo jeśli widzę, jak koleżanka wszystkich na około wyśmiewa, kpi ze swojego partnera i jest generalnie negatywnie nastawiona do życia, co jest już bardzo zauważalne w zachowaniu jej córki, która uważa, że powiedzenie kilku ciętych słów, szydzenie i kpina jest ok i robi to codziennie, doprowadzając moje dziecko do łez, nie mam żalu już nie umawiać się z nimi na wspólną zabawę w parku.

Jeśli widzę, że moje dziecko kopiuje niefajne zachowania kolegi, nie mam problemu poprosić wychowawczynię, aby przy kolejnym przesadzaniu, rozsadziła dzieci tak, aby nie siedziały razem.

Jeśli widzę, że na wspólnym wyjeździe co chwilę dochodzi między nami do małych spięć, bo ja swoim dzieciom nie mogę pozwolić na połowę tego, na co teoretycznie mogą pozwolić sobie rodzice jedynaków, nie mam problemu ze szczerą rozmową i przyznaniem, że następnym razem nocleg jednak weźmiemy osobno. Krótki wypad z inną rodziną nie może kolejny raz zachwiać zasadami, jakie panują w moim domu. Zasadami, które świadomie budowaliśmy ostatnie kilka lat.

Jeśli widzę, że ktoś uważa, że cukier, chipsy, frytki i ekran to jedyne synonimy dobrej zabawy, nie mam oporów przed zaproszeniem tego dziecka do siebie. Wtedy to ja odpowiadam za to, co jest na stole i czym dzieci się zajmują.

Są tacy ludzie, z którymi kolegujemy się głównie dlatego, że nasze dzieci się dogadują. I to nie muszą być jakieś nie wiadomo jakie bliskie przyjaźnie. Po prostu, przyjaźnie dla dzieci, żeby miały się z kim bawić. I fajnie. Życie z dziećmi wszystko przecież zmienia. Dzięki dzieciom poznałam masę świetnych rodziców. Przez dzieci kończą się przyjaźnie, które jednak nie pasują do naszego nowego modelu rodziny. Oczywiście, pozostaje niesmak i żal, w ogólnym jednak rozrachunku i w kwestii priorytetów, bilans jest na plus.

Mam bezdzietne koleżanki, kolegów, pary. I bardzo ich lubię. Choć zawsze pytają o dzieci (pewnie z grzeczności), mają też masę innych tematów. I, co dla mnie ważne, chcą się spotkać, wyjść wieczorem do kina, czy na zakupy i przynieść z nich fikuśną bieliznę, a nie edukacyjne puzzle dla dziecka. Mam też takich znajomych, których uwielbiam, ale nasze dzieci się nie lubią i działają na siebie jak płachta na byka. Nie przeszkadza nam to jednak w spotkaniach bez dzieci.

Ja już nie mam siły i czasu na dawanie komuś trzydziestej ósmej szansy, na pozwalanie komuś na bezpodstawne i wyrwane z kontekstu jechanie po moim stylu macierzyństwa, czy na wieczne tłumaczenie, dlaczego moje dzieci codziennie nie jedzą słodyczy. Ileż można?

Czy chcę się przyjaźnić z kimś, kto otwarcie krytykuje mnie jako matkę? Czy życie wystarczająco nas nie kopie, żeby nie musieli robić tego bliscy znajomi (lub rodzina), od których raczej oczekiwalibyśmy wsparcia? Czy muszę tolerować rodzinę, która staje się uciążliwa? Czy muszę spotykać się z ludźmi, których styl wychowania tak bardzo odbiega od mojego, że te spotkania są walką o każdy batonik, zwracaniem uwagi na każde przekleństwo i zabranianiem skakania kilkulatka po mojej nowej kanapie? W końcu, czy przez pryzmat lat przyjaźni, muszę tolerować zagrania, w efekcie których cierpi moja rodzina? Nie muszę.

Nie ukrywam tego, że korzystam z pomocy psychoterapeuty. Nie tylko w sprawach dotyczących mnie, ale i dzieci. Macierzyństwo codziennie mnie testuje i zaskakuje i są takie tematy, z którymi chciałabym poradzić sobie lepiej. I w tych kwestiach zasięgam opinii tych, którzy po prostu wiedzą lepiej. I ostatnio psychoterapeuta powiedział mi świetne zdanie. Dbałość o dzieci to też dbałość o ludzi, którzy go otaczają. Ludzi, których możemy świadomie wybrać. Jeśli prawdą jest stwierdzenie, że jesteśmy sumą 5 osób, które nas otaczają, niech moje dzieci też otaczają osoby nam przyjazne, z wartościami zbliżonymi do naszych.

Dzieci to mój największy skarb. I jeśli coś im zagraża, nie mam wątpliwości co mam robić. I szczerze powiem, że jeśli ktoś tego, że chcę dla swoich dzieci jak najlepiej, nie rozumie, to jest niestety jego problem. I musimy, z żalem lub bez, się pożegnać. Odkąd jestem mamą, moje życie całkowicie się zmieniło, możliwe, że ludzie w nim też.

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.