Jak samotnie wyjechać będąc matką? Część 1.

O Boże szumiący, jak Internet grzmi od tego mojego samodzielnego wyjazdu. No bo jak to? Nie bałam się tak sama? Jak mogłam dzieci same z ojcem tak same zostawić? Co ja robię sama biedna w takim dużym, obcym mieście? Czy mi nie smutno? Czy nie jest mi źle bez reszty familii? A skąd mam te miliony monet? No i przede wszystkim – czy nie zeżarły mnie wyrzuty sumienia?

Nie będę o tym wszystkim pisała, bo osobiście uważam, że wyczerpałam temat. Mamy 2019 rok, skoro faceci potrafią sobie zaaplikować dezodorant i zrobić jajecznicę bez strugania maczugi, dadzą sobie radę z własnymi dziećmi i ogarnięciem pralki. A jeśli kobiety z chwilą porodu nie wydaliły również siebie, to też są w stanie oddalić się od dzieci na dłuższą lub krótszą chwilę, bez poczucia, że ominie je coś niezwykłego, czy bramy niebios z napisem Matka Polka, zamkną się przed nimi na zawsze.

Przejdę raczej do wskazówek praktycznych, o które pytacie w liczbie hurtowej. Od początku. Zanim pojedziecie na tydzień za granicę bez bombelków i współspacza, warto powoli oswajać się ze znikaniem z pola widzenia familii. I nie mówię tutaj o wychodzeniu solo do kibelka! W tej kwestii warto pójść na przykład na pół dnia do fryzjera, koniecznie wtedy, kiedy potomek ma w planach kupkę-drzemkę-karmienie-wydzieranki-foszki-dodatkowe zajęcia na końcu miasta-zadanie domowe z fizyki (niepotrzebne skreślić). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wydanie pieniędzy na siebie, a nie odkurzacz, czy klocki dla dzidziusia, może nie mieścić się w kodeksie postępowania prawdziwej męczennicy matki, no ale w kontekście naszych niecnych zamiarów, to naprawdę pikuś.

Dziecko zostawiamy z drugim rodzicem. Oprócz piersi wypełnionej mlekiem, posiada on bowiem wszystko to samo, co my. Nawet (olaboga, gdzie policja) instynkt! No może nie macierzyński od razu, ale na pewno wie, że jak płacze, to albo głodne, albo pielucha pełna, albo humor nie teges i COŚ trzeba zrobić, żeby syrena ucichła. Wiele uboższych w rozwoju gatunków wykazuje te umiejętności, więc dajmy ojcu szansę.

Jeśli po naszym powrocie wszyscy w domu ocaleli, przystępujemy do kolejnego etapu, a mianowicie urywamy się z łańcucha regularnie. A to pod pretekstem odwiedzin u mamusi, a to olinklusif w Biedrze, a to wizyta u stomatologa, czy też niegroźny, a konieczny zabieg wymagający hospitalizacji.

Kiedy już zauważamy, że po naszym powrocie nikt nie ma powyrywanych włosów z głowy, dom nie wymaga generalnego remontu, a potomek ma nadal dwie ręce i nogi, możemy sobie pogratulować i mały pomniczek w ogródku postawić. Teraz przystępujemy do kolejnego etapu, a mianowicie oddalamy się z domu na noc. Wiem, wiem, możemy na tym etapie mieć dylemat, jak tu zasnąć bez miarowego chrapania konkubenta tudzież legalnego małżonka zza pleców i wizji paluszka najsłodszego włożonego w oko o 4 z minutami z pytaniem – „mamo, spis”?, ale siłą tłamsimy w sobie te koszmarne myśli, biorąc przykład z najwyrodniejszej z żon, Scarlett, czyli powtarzamy w głowie, jak mantrę: pomyślę o tym jutro. Jak wiadomo bowiem, jest szansa, że jutro, po tym, jak usłyszymy 1534 razy mamo przed 8 rano, w głowie, zamiast wszelkich myśli, pojawi się coraz to bardziej upierdliwe brzęczenie, które nie pozostawi miejsca na żadne myśli. I po problemie!

Elementem koniecznym na tym etapie jest blokada na telefon. Upewniamy się, że żyją co 6h najczęściej. Tym samym, niewielkim kosztem, zapewniamy domownikom najlepszy na świecie obóz przetrwania. Mogą co prawda odkryć w tym czasie pewne życiowe zagadki, ale przymykamy na to oko. W końcu wcześniej, czy później, każdy w życiu ma taki moment, kiedy odkryje Świętego Graala w labiryncie codzienności – rolka papieru sama się nie zmienia, lodówka sama nie zapełnia się domowym żarciem gotowym do podgrzania, a poskładane czyste ciuchy to efekt końcowy kilku skomplikowanych czynności, na które nadal nikt jeszcze nie wymyślił żadnej apki.

Potem już idzie z górki. W końcu jedna, czy pięć nocy poza domem, to niewielka różnica. Pozostaje trudna kwestia wyrzutów sumienia. W tym celu siadamy na krześle, lub na wygodnej sofie. Myślimy o czymś przyjemnym, staramy się zrelaksować, głeboko oddychamy, liczymy do dziesięciu.

A potem walimy się dowolnie wybraną ręką w łeb, próbując wybić to sobie z głowy. Czynność powtarzamy do uzyskania pożądanego efektu.

I już! Jesteśmy gotowe do wyjazdu bez dzieci, można rezerwować!

Nie ma za co! Mam nadzieję, że pomogłam!

Cium.

P.S. Już wkrótce część 2!

Zdjęcie: źródło

    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.