Chore dziecko doprowadza rodziców do rozpaczy.
Wiem. Wiem dokładnie co czujesz. Co czujesz, kiedy Twoje chore dziecko budzi się w nocy z gorączką, kiedy odbierasz telefon z przedszkola, że wymiotuje. Wiem, jaka jest Twoja reakcja na podejrzane kropki na rękach. Mimo tego, że ogromnie boisz się o zdrowie swojego malucha, że chcesz ulżyć jego cierpieniom i najbardziej na świecie pragniesz, aby było zdrowe, ogarnia Cię też panika. Bo chore dziecko to problemy. To nieprzespane noce, to miliony monet zostawione w aptece, to niedobre lekarstwa, których zażywanie trzeba za każdym razem negocjować i przekupywać łapówką. To w końcu areszt domowy w towarzystwie małego terrorysty.
Bo chore dziecko jest jak chodzący, mówiący, środkowy palec. Wszystko na nie, ciągłe dąsy i marudzenie. Chodź, pokaż, zrób, chcę na rączki, maluj, nie, nie, nie tak, czytaj, ale nie to, bajkę, ale ta nie jest fajna. To dlatego cały dom tonie w syfie, obiad w połowie rozgrzebany, a o 16 gary ze śniadania nadal w zlewie. Cokolwiek zaczniesz, dziecko natychmiast Cię potrzebuje i dziurę w brzuchu wywierci, dopóki tego nie zrobisz. Tak więc rzucasz wszystko, bawisz się, budujesz i lepisz. Kiedy dziecko w końcu pada na drzemkę lub wieczorem, zamiast odpoczywać, ogarniasz chałupę.
Ja naprawę wiem, jak to jest codziennie kłócić się o to, kto zostanie w domu. Bo przecież on zarabia więcej, bo ona ma konferencję, bo jego szef jest zadufanym dupkiem, bo jej szefowa jest wyzwoloną singielką, a on akurat ma delegację Norwegów. Kto zostanie? Codzienna licytacja.
Wiem, jak to jest nie mieć żadnych planów przez długie miesiące. Żyć z dnia na dzień na nic nie czekając, z perspektywą dni złych i gorszych. Chore dziecko niweluje wszystkie założenia.
Wiem. Wiem, bo przeżyłam dwa lata, podczas których moje dzieci były CAŁY CZAS CHORE. Jedno gorączkowało, zdrowiało, zaczynało drugie, potem trzecie. Każde przeziębienie to u mnie w domu były dwa tygodnie wyjęte z życiorysu. Kiedy trzecie zdrowiało, pierwsze łapało coś nowego. I tak do usranej śmierci, codziennie szpital. Przeżyłam zmienianie pościeli 10 razy w ciągu jednej nocy. Przeżyłam chwile, w których nie było wiadomo, kogo ratować najpierw. Czy dziecko, które wymiotuje, czy to, które z biegunką nie zdążyło do toalety, czy trzecie, w środku nocy wyrwane ze snu? Czy w końcu podłogę, żeby się dało w ogóle wejść do toalety? Pamiętam noc, kiedy mąż mył podłogę, ja prałam kolejną pościel, a trójka dzieci myła się pod prysznicem. O 2 w nocy. Przeżyłam ciągłe jęczenie. Wydeptane ścieżki do lekarzy specjalistów. Ostre dyżury. Tysiąc złotych miesięcznie wydany w aptece na leki. Zaczynanie dnia od mierzenia temperatury, inhalacje rano, wieczorem, w nocy i w południe, ciągłe wymioty, biegunkę, odwodnienie. Bostonka, zapalenie płuc, oskrzeli, krtani, szkarlatyna, angina, zapalenie migdałków, rota wirus, infekcje niewiadomego pochodzenia, podejrzenie astmy, zapalenie uszu. Czy mam dalej opisywać? Choroby mojej trójki doprowadzały mnie do rozpaczy, totalnej frustracji, żalu z powodu własnej bezsilności, złości na niekompetencje lekarzy. I skraju bankructwa. Sterydy do inhalacji, probiotyki, antybiotyki, witaminy, tabletki do ssania, spray do nosa, nowe leki na uodpornienie. To wszystko kosztuje.
Próbowaliśmy wszystkiego, od naturalnych metod (czystek, mieszanki z miodem, czosnkiem, cytryną, sokiem malinowym, itp.) po medykamenty na uodpornienie. I te przepisane przez lekarza, jak i te polecone przez znajomych, bez recepty. Bywało, że pół roku jedliśmy probiotyk, piliśmy stale tran, łykaliśmy syropki, tabletki, suplementy, witaminy. Nie wszystko na raz oczywiście, ale kuracja za kuracją. Ja jestem długodystansowcem, więc jeśli decydowałam się na coś, to braliśmy to zalecony okres, po którym istniała szansa, że zadziała. To nie było tak, że dwa dni podawałam dzieciom magiczny syropek, po czym stwierdzałam, że to do niczego i wyrzucałam do kosza, a dzieciom podawałam nowy specyfik. Nie. Konsekwentnie, metodycznie, po kolei. I o kant roztrzaść.
Wszyscy powtarzali, że tak zazwyczaj jest, że dzieci w wieku żłobkowo-przedszkolnym muszą się wychorować, że to minie. Ale nie mijało. A nasza rozpacz pogłębiała się z każdym kaszlnięciem.
W końcu doszło do tego, że nasze życie zaczęło przypominać ciąg chorób. Wróciliśmy z wyjazdu na Święta w połowie turnusu – dzieci były chore, całą noc kaszlały i płakały. Nie pojechaliśmy na narty, bo nie znaleźliśmy zimowego tygodnia, w którym dzieci były zdrowe. Przestaliśmy nawet chodzić na basen, który dzieci uwielbiały, bo sądziliśmy, że przyczynia się do ciągłych chorób. Nawet do Australii lecieliśmy z chorobą, Emma cały lot miała gorączkę, a na miejscu musieliśmy iść do lekarza – wakacje zaczęły się od zapalenia migdałków i antybiotyku.
Strasznie było mi żal dzieci, ciągle coś je omijało – czyjeś urodziny, występ w przedszkolu, do którego przygotowywali się miesiącami, zabawa na śniegu, wycieczka, zaplanowane zajęcia dodatkowe, basen.
Okres najgorszych chorób dzieci zbiegł się w czasie z moim powrotem do pracy. Wiem więc, jak strasznie się czujesz, kiedy nigdzie nie wygrywasz. W domu nie jesteś na pełny gwizdek, a w pracy w kratkę. Wszyscy patrzą na Ciebie podejrzanie. Bo przecież jak to? Znowu chore? Na pewno coś kombinujesz! Jak to nie da się niani zorganizować? Nikt za bardzo nie chce pojąć tego, że kiedy trójka Twoich trzyletnich dzieci ma zapalenie płuc, średnio jesteś w ogóle w stanie zostawić je z obcą osobą. Abstrahując od tego, że możesz zwyczajnie nie chcieć i w nosie mieć klientów, raporty i konferencje.
Znam wszystkie dylematy matek dzieci chorujących. Nie każdy katar to choroba, nie da się dziecka z każdym kaszlem zostawiać w domu. Bywają alergie, astma, a w końcu choroby, przy których kaszel po prostu szybko nie mija. Jest mi ciężej oceniać matki, których dzieci kaszlą w przedszkolnej szatni. O ile faszerowanie ich rano panadolem, żeby bez gorączki mogły iść do przedszkola, nie jest w porządku, o tyle rozumiem, że nie każdy katar oznacza zostanie w domu.
Przyznam, że kiedy moje dzieci zdrowiały, a ja wracałam do pracy, bywało, że zrywałam się o świcie, jechałam do biura, siadałam i z zachwytem przyglądałam się otoczeniu. Szpilki na nogach! Śniadanie na siedząco! Gorąca kawa! I sami dorośli na około. Uff, jak dobrze.
Pozwoliłam mojemu mężowi dostąpić zaszczytu poleżenia sobie w domu z trójką chorych dzieci. W pierwszy dzień witał mnie z uśmiechem. Nic dziwnego, dla dzieci dzień z ojcem to była rozrywka, poza tym miał naszykowane jedzenie, dom błyszczał, a na lodówce zostawiałam listę możliwych zajęć dla dzieci. W drugi dzień już mu mina zrzedła, padł przed telewizorem o 21. W trzeci dzień spytał, dlaczego tak późno wróciłam, gdzie w Polsce wykonują wazektomię i czy możemy dodać 1000 zł w ogłoszeniu dla potencjalnej niani. Od tego czasu jak tylko wpada do domu po pracy, zabiera się za robotę. Nie pyta, dlaczego coś jest zrobione, albo dlaczego przewrócił się o klocek. On wie, że w porównaniu z osobą w domu z chorym dzieckiem, kto był w pracy, odpoczywał. Mam nawet zdjęcie, kiedy ledwo przestąpił próg, złapał, jeszcze w garniturze, dziecko, które już nie zmieściło się na moich kolanach. Dziecko na zdjęciu wymiotuje. Na garnitur.
No dobra, dość tych strasznych wspomnień i użalania się nad sobą. Było, minęło. Jak to przeżyłam? Na pewno to najbardziej Was interesuje. Podpowiadam.
W dni, kiedy moje dzieci były chore, byłam naprawdę cool mamuśką. Wiedziałam, że w inne dni jesteśmy uczesani i przezorni, jemy zdrowo i dbamy o wszechstronny rozwój, więc w dni choroby nie miałam absolutnie żadnych ambicji oprócz jednej: przeżyć. Smażyłam naleśniczki, piekłam babeczki, robiłam ciasteczka. Dmuchałam bańki i lepiłam zoo z ciastoliny. To, że mąką pokryta była cała kuchnia, brokat był na wszystkim i wszystkich, dzieci po malowaniu trzeba było kąpać, a ozdoby do babeczek walały się w każdym kącie, mało mnie interesowało. Rozpieszczałam, żeby nie słuchać wiecznych jęków i wszystkim umilić ten trudny czas.
Nie obwiniaj się! Stale piszą do mnie matki, których rodzina, przyjaciele i życzliwi uważają, że one są winne chorób dzieci. Weź stuknij im wszystkim w głowę. Zrób to, co moja koleżanka. Halina? Słabo Cię słyszę. Co??? Poczekaj, Igorek się chyba obudził! Zadzwonię potem, pa! W tym trudnym czasie potrójnie dbaj o otaczanie się dobrymi ludźmi, nie idealnymi, wiedzącymi lepiej doradcami, których chcą Ci dokopać. Choroby, słaba odporność, pora roku, smog, geny, to nie Twoja wina. Nie daj się.
Odpoczywaj. Serio. To taki banał, a zrozumiałam go tak bardzo późno. Ale kiedy w końcu to pojęłam, w te dni, kiedy moje chore dziecko było w dobrym humorze, dawałam mu bajkę do ręki, kładliśmy się razem w łóżku i ja próbowałam choć na chwilkę zmrużyć oko, lub po prostu leżałam i słuchałam dyrdymałów Świnki Peppy. Te 15 minut w chaosie zaległości w moim domu naprawdę nie robiło ŻADNEJ różnicy. W moim samopoczuciu – znaczną.
Pomoc. Nie miałam i strasznie ubolewam. Niania, mama, siostra, ktokolwiek, nawet na kilka godzin dziennie by się przydał. Nie miałam na co dzień tego luksusu. Ale mam mamę, która od czasu do czasu zostaje z dziećmi w weekend. I pamiętam taki weekend, który zbiegł się z naszą rocznicą. Dzieci akurat po ciężkiej chorobie, kiedy wyjeżdżaliśmy jedno znowu wyglądało podejrzanie. Pojechaliśmy. Już zdalnie wzywałam lekarza domowego na wizytę, bo oczywiście wszyscy znowu mieli jakiś wirus. Na stoku, z deską przypiętą do nóg, ustalałam przebieg leczenia. Ale mama i babcia chciały pomóc, doskonale sobie poradziły, w którymś momencie zakazały mi więcej dzwonić. Nie wróciłam, bo po prostu potrzebowałam przerwy. Byłam w tamtym okresie cieniem człowieka. Pragnęłam prysznica bez zakłóceń, 8 godzin snu, gorącej kawy i śniadania bez pośpiechu. I chciałam spokojnie porozmawiać z mężem. Nie czułam się jak wyrodna matka, choć kiedy o tym napisałam na blogu, były takie komentarze. Jak mogłaś? Mogłam. To był instynkt przetrwania. Moje dzieci były chore cały czas, a ja padałam na pysk. Dlatego przyjmij tę podpowiedź. Proś o pomoc i mów głośno o rozpaczy, braku sił i potrzebie snu. Nikt o tym nie mówi, a to żaden wstyd! Kiedy tylko poprosisz, okaże się, że znajdzie się ktoś chęny do pomocy. Może być nawet koleżanka, która ugotuje Ci po prostu gar zupy. Albo brat zmieni Ci opony. Musisz tylko przestać zgrywać bohatera.
Nauczyłam się, że czasami warto dmuchać na zimne. Kiedy moje dziecko ma wieczorem gorączkę, wymiotuje, ma podejrzaną wysypkę, ale w nocy jest ok i rano też zachowuje się normalnie, zwykle nie posyłam go do przedszkola. Nauczyłam się, że taki początek, stłamszony w zarodku, jest po prostu jednodniową słabością. Posiedzimy dzień lub dwa w domu i minie. Gdybym dziecko posłała do przedszkola, za dwa dni wróci z zapaleniem oskrzeli i zamiast jednego dnia w domu, tych dni będzie dwa tygodnie. Nie warto.
Zamiast zostawiać miliony w aptece, inwestuję w dietę opartą na produktach wysokiej jakości. Choć zjemy i pizzę i kupne pierogi i frytki z maka, staram się kupować dobre mięso, warzywa na targu, nie karmić dzieci żywnością przetworzoną i konserwantami. Czytam skład i szukam przepisów, które są odżywianiem, nie tylko zaspokajaniem głodu. Wolę zrobić niż kupić. Każdego dnia myślę o tym, co trafia do naszego brzucha. Nie jemy chipsów, nie kupuję batoników, żelków, drożdżówek, napojów udających wodę i jogurtów z przewagą cukru w składzie. I wielu innych rzeczy kiepskiej jakości, napakowanych aromatami, spulchniaczami i tablicą Mendelejewa.
Nie przegrzewam. Moje dzieciaki cały rok biegają po domu na boso, od pierwszych cieplejszych dni kąpią się w basenie, pozwalałam im na moczenie w Bałtyku, który miał 7 stopni, czapki ubrałam w październiku, choć już wcześniej było chłodno. Chodzimy na basen, nawet wtedy, kiedy jest -20. Śpimy pod lekką kołdrą.
Obserwuję. Kiedyś chodziliśmy na basen rano. Byliśmy już w ruchu, więc po basenie chodziliśmy na plac zabaw, na zakupy, do znajomych. I moje dzieci zwykle potem chorowały. Teraz basen jest po południu i po wodnych szaleństwach jedziemy do domu trochę odpocząć. Kiedy moje dziecko kaszle, stosuję inhalacje. Kiedy zaczyna się katar, używam kropli do nosa, poduszkę układam bardziej pionowo. Podaję dzieciom na stałe probiotyk, który w końcu zadziałał. Zapobiegam, kiedy tylko mogę.
Omijam centra handlowe, moje dzieci bywają w nich bardzo rzadko. W zimie nie chodzę z dziećmi na zamknięte place zabaw. Gorąco i miliony zarazków.
Pierś do przodu. Nawet w te dni, kiedy nie dajesz rady i tak dajesz. I ja Ci stawiam pomnik. Bo ja tam byłam i wiem, że to rozpacz jest, kiedy po miesiącu kiblowania, Twoje dziecko w trzecim dniu wraca z przedszkola z katarem. Ale przecież dasz radę. Zwijaj włosy w ciasny kok, zakładaj dres, parz kawę i do przodu. Nic innego Ci nie pozostało. W jeden dzień ogarniesz lepiej, w drugi gorzej. I co z tego? Jeśli komuś się nie podoba, niech się zamieni.
To minie. To naprawdę kiedyś się skończy. Dzieci przestaną chorować. Kaszleć. Jęczeć. Nie będziesz za tym tęsknić, ale fakt, że to przetrwałeś, doda pewności siebie. Chorowanie to też część bycia rodzicem. Trzeba to przeżyć godnie i zapomnieć.
Nie wiem, na ile ten post Cię pocieszy, na ile Ci pomoże. Moje dzieci nie chorowały 1.5 roku. Dlatego taki post, pomimo codziennych zapytań (Napisz proszę coś dla pokrzepienia matek dzieci chorujących! Błagam! Czy masz jakieś cudowne lekarstwo? Jak sobie radziłaś, kiedy dzieci były chore?), wcześniej nie powstał. Zawsze piszę to, co akurat przeżywam, nic na siłę. Ale właśnie kończę tydzień domowego aresztu. I wszystko mi się przypomniało. Bezsilność, złość, krańcowe zmęczenie, obwinianie całego świata, brak pomysłu i siły do życia. To wygląda tak samo w każdej rodzinie. Nikt o zdrowych zmysłach nie wita gorączki okrzykiem „wspaniale, popracujemy nad pogłębieniem naszej więzi, posiedzimy sobie w domku”!
Głowa do góry. Nie siedzisz w tym solo. Przeżyj jakoś, zapomnij. Będą lepsze dni.
Zdjęcie: źródło: pixabay.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!