Wracam!

Tego postu w sumie miało nie być, a potem miał być o czymś zupełnie innym.

Dobrnęliśmy do końca drugiego semestru. W nagrodę za trudy mamy teraz dwa upojne tygodnie wakacji, 24/7 RAZEM! Czy nie wspaniale? No ja myślę. Bombelki za małe na kolonię, pogoda za oknem zachęca raczej do grzanego wina niż wycieczek. No ale, matki już tak mają, przeżyjemy, damy radę. Ale ale. Nie martwię się tak bardzo, bo po pierwsze mam już pewną wprawę, ostatnie ferie były boskie, na każdy dzień mam w zanadrzu jakiś plan, warsztaty akrobacji cyrkowych, teatr kukiełek, gimnastykę, lodowisko i takie tam aktywności na środek zimy, wszystko w rozsądnych cenach wcale nie zdzierających milionów monet z rodziców w desperacji. Z rodziców dzieci razy 3, że tak nie dodam.

Nie martwię się tak bardzo, bo….
… w drugiej połowie ferii, 16 lipca, wyruszam do POLANDU!!!! YAY.
O przepraszam, przepraszam. Małe sprostowanie.
Sama. Wyruszam sama. S A M A. Saaaaaaaaaaaaaaama.
Hihihi.
Wiem!
Hihihi.
Czuję się tak, jakbym na jakieś pół roku wyjeżdżała, a nie na dwa tygodnie. Już sama podróż samolotem to relaks! Będę sobie czytać, pić schłodzone winko, drzemać do woli, oglądać filmy, kawkę mi ktoś doniesie. I nie będę wcale musiała 35 razy pójść do toalety! 

Koleżanka spytała, jak to zrobiłam, że wyjeżdżam. No cóż, całkiem zwyczajnie. Po prostu, kupiłam bilet. Co prawda wycieczka z Australii do Polski to nie jest kwestia kilku butelek wina, czy skromnego wyjścia na miasto. I chyba tylko w sumie ten argument trzeba było wspólnie przedyskutować. Wszystko inne wydaje mi się oczywiste. Mąż to nie jest jamniczek, którego ja, jak jest grzeczny, to czasami spuszczam w parku ze smyczy. To samo tyczy się mnie. Szacunek, zaufanie, odrobina empatii i zrozumienia. Kluczowe dla każdego związku.

Poza tym ojcu też należy się odrobina tej rodzicielskiej przyjemności, tego pamiętania o wszystkim, tego nastawiania budzika godzinkę wcześniej, żeby wszystkie poranne foszki ogarnąć, cztery śniadaniówki, autfity pasujące i kucyki, które ja zawsze czeszę krzywo, ale same sobie czesać nie chcą i wyjść z domu tak, żeby do szkoły się nie spóźnić, mieć ze sobą wszystko, co potrzeba, garów w zlewie nie zostawić i mieć podgotowany obiad na po robocie, żeby trzem wygłodniałym lwom mieć co rzucić na pożarcie. Należy mu się trochę sobie w ferie z dziećmi w domu posiedzieć, poodrabiać prace domowe, gotować pożywne kolacyjki, robić dziennie dwa prania, które przy obecnym stanie pogodowym schną trzy dni i poznać prawdziwy, głęboki smak słowa wielozadaniowość (albo z obcego: mindfuck, jak kto woli ?).

Ale nie oszukujmy się. Na kolację pewnie będzie pizza, włosy można rozpuścić, a o zadaniu zapomnieć. Nie wnikam, nie będę zbytnio dopytywać, sam mąż kiedyś twierdził: nie zadawaj pytań, nie usłyszysz kłamstw. Czasami pewnie niestety będę poza zasięgiem, zakładając różnicę czasu, pewnie zwykle w tych godzinach, kiedy się niebo rozstępuje i książki do biblioteki nie można nigdzie znaleźć. Ani pasujących do siebie skarpetek. Ani możliwości sojuszu z siostrą. Ups.

Nie mam absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, poza tym, że w Polsce będę tak krótko!

Już się nie mogę doczekać, serio. Nie wiem nawet od czego zacząć, bo całkiem niedawno pisałam na ten temat. Tęsknię za wszystkimi i wszystkim i nie jest to żadna przesada. Jak w końcu dotrę do Krakowa, to chyba będę nawet zasraną przez gołębie kostkę brukową całować ze szczęścia. Będę wszystkich po kolei nawiedzać, pukając do znajomych drzwi, będę płakać, będę jeść, pić, ściskać moje psiapsióły i gadać, aż mnie szczęka zaboli, albo gardło wysiądzie. Będę też tańcować na weselu, które jest powodem tej wycieczki. Wesele przyjaciółki, którą znam całe dorosłe życie, która przeżyła ze mną przeprowadzki, śluby, dzieci, prace, remonty, dobre i złe dni, zawody miłosne, podróże, a która teraz opiekuje się naszym ukochanym domem. Zwyczajnie nie mogło mnie tam zabraknąć. Na serio będzie, będzie się działo.

Jak mnie ktoś zobaczy, niech podbija, będę rozdawać darmowe uściski, przybijać piątki. Z poprzedniej wizyty mam taki wniosek: jeśli myślisz, że to ja, to pewnie ja. W realu jestem grubsza i brzydsza (wiadomo, filtry). A jakby trzeba było, to karteczkę z adresem będę miała przy sobie, proszę mnie zapakować do taksówki, żebym jak ta głowa nie musiała na Rynku odpoczywać. Cium.

Jeśli kiedykolwiek będzie Wam brakowało argumentu przeciwko tezie, że jesteście złymi matkami, uroczyście ogłaszam – ja wygrałam to trofeum. Złaaaaaaaa. Dzieci same z ojcem tak same tak zostawić same? Złaaaaaaaaa. 🙂

Zdjęcie: źródło