Wrzesień! Ty świnio!

Klasycznie pierdolnął mnie ten wrzesień znienacka. Niby psychicznie nastawiam się na to uderzenie od dawna. Planuję, listy tworzę, usprawniam, uzbrajam się w cierpliwość. I nic.

W tym roku to nawet post na urlopie na ten temat napisałam, o ten: https://www.calareszta.pl/boje-sie-wrzesnia/

A jednak. Zawsze mnie wrzesień zaskakuje i to, ile ja rzeczy muszę ogarniać. Skąd my na to bierzemy czas? Siłę? Pieniądze? Rokrocznie mój nowy rok zaczyna się we wrześniu. To wtedy robię najwięcej planów, to po urlopie mam masę energii i przemyśleń. Chce mi się zmian, ulepszeń.

Obiecuję sobie, że będę dla siebie lepsza, nie będę tyle analizować, nie będę tyle sobie dowalać, nie będę siebie ciągle pionizować, pozwolę sobie  na lenistwo, błędy, nie wybieganie do przodu i nie otwieranie milionów przegródek we łbie, bycie tu, teraz.

A potem zerkam w mój notesik, jeden, drugi i się nagle okazuje, że mam już 4 pełne listy tych rzeczy, które absolutnie MUSZĘ zrobić, a jest 2 wrzesień! Przecież wiadomo, że jak wrzesień, to wszyscy nagle wyrośli ze wszystkiego, w domu nie ma ani jednego ołówka, wszystkie skarpetki wylazły przez dziurę pod pralką do lepszego świata, a włosy wchodzą do oczu. Trzeba zrobić przegląd samochodów, szaf, ludzki też by się zdał, bo przecież ortodonta, ortopeda, ginek i fryzjer czekają. Trzeba łykać witaminki, wcinać kiszonki, sznurować buty i chodzić spać o ludzkiej porze, żeby wstać po ciemku do budy.

To wszystko samo się nie zrobi, praca, którą spychałam na boczny tor, musi w końcu ujrzeć światło dziennie, bo wrzesień to już chyba czas przestawić się trybu robienia tego, co koniecznie, absolutnie trzeba i to za pięć ósma, na planowanie i wyprzedzanie faktów.

A gdzie tam nowa rutyna, którą w pocie, bólu i łzach przynosi wrzesień? Nie ma proseczio z kija na hotelowym baseniku o 10 rano, bo hehe, przecież gdzieś na pewno jest południe, a w ogóle to w domu tego nie masz! Nie można na te same zajęcia, w to samo miejsce i o tej samej porze, a skąd. Musi być rozrzut po całym mieście, muszą być zmiany, godziny nachodzące na siebie, trzeba koniecznie codziennie stać w coraz to dłuższych korkach, bo zarząd dróg też wszystkie remonty zaczyna od września, a jak.

I nawet ten jasny promyczek w postaci wypchnięcia bombelków do placówek oświatowo-wychowawczych nie jest w stanie ocieplić wszystkich wrześniowych trudności. Składki, zbiórki, zebrania, trójki klasowe, komitety, wszyscy wszędzie jakby na zawołanie obudzili się z zimowego snu i zerknęli w swoje kejpiaje. Kurwuniu, ciężko załapać kto właśnie teraz czegoś od nas chce, bo chcą wszyscy!

I jeszcze sam człowiek siebie popędza, bo przecież czuć zmianę klimatu i z machania ręką na bliżej nieokreślone, urlopowe wszystko, teraz jest grafik, rutyna, podział godzin i wywiadówka. Żeby tego było mało, nie ma na to dodatkowej, 25 godziny każdej doby. No ni ma. A dupsko na rybie z frytkami czy innym olinkluzif po urlopie urosło (wiadomo, żeby się zwróciło, a w ogóle to zapłacone jest!) i trzeba już zacząć robić formę na Sylwka i to zanim karp wpłynie do wanny i będzie o kilo pierogów za późno. A o skórę zadbaj, a oszczędności rób, to wszystko lato zabiera.

I w związku z tym mam na wrzesień jeden plan:

Przeżyć.

A jak przeżyję wrzesień, to zara będzie październik, potem zbiór poniedziałków z całego roku i już święta. I tak, proszę Państwa, żyćko mija. Nie ma się co za bardzo rozpędzać i chować bikini na dno szafy, bo za chwilę znów będzie wiosna.

Usiądźmy, poczekajmy, może samo minie?  

Zdjęcie Ghaith Harstany na Unsplash