Bareja by tego nie wymyślił.

Z jednej strony chce mi się śmiać, ale to jest jakby taki śmiech przez łzy. No bo stało się, „obyś żył w ciekawych czasach” wersja demo weszła jak złoto, nie wiadomo, od czego aktualnie zacząć narzekania, bo przecież wszystko się pierdzieli. Sam Bareja by tego nie wymyślił.

Niech zacznę od zakupów. Normalnie w okolicach końca listopada urywałam się na długie upojne wieczory wędrowania po galeriach w poszukiwaniu prezentów. W rzeczywistości często siadałam sobie z kawką i jakąś bardzo ambitną prasą w stylu „Życie na gorąco” czy inna „Viva” i tak mi mijał miło czas. A jak stary dopytywał, to zaraz mu wyciągałam wielką listę osób, którym trzeba kupić prezent, na końcu z pytaniem, a Ty? Ilu osobom kupujesz w tym roku prezent? Na co oczywiście dawno znałam odpowiedz. Jednej – mnie. I temat zawsze na jakiś czas ucichł. Teraz sobie mogę pobuszować, po Internecie. Kawy się tak nie napiję. Buu.  Dobrze, że się premier zlitował i chociaż w grudniu będzie można posmakować trochę życia na krawędzi i postać w kolejce do Empika. Na szczęście jedno pozostało niezmienne. Zakupy on line w ikei są identyczne jak w realu. Wchodzisz po ręcznik i serwetki, wychodzisz 500 zł później.

Zakupy on line, praca on line, szkoła on line, lekarz on line, koncert on line, wino z kumpelą on line. Skoro życie przeniosło się do netu, proponuję pójść za ciosem. Poród on line, remont on line, odpieluchowanie bąbelków on line, wstawanie po nocy też niech będzie on line. A co! Jak szaleć to szaleć! Jakie życie byłoby miłe i proste, jakby tak wszystko dało się załatwić na necie, ewentualnie przez zooma. Selfiki zamiast sprawdzania wielkości rozwarcia? Sztos. Może jakiś filtr się nawet na to znajdzie, będzie piknie. Tak sobie kminię czy nie mogłabym w garażu zdalnie posprzątać? Hmmm….

Po spektakularnym wyjściu Meganki i Harrego z rodziny królewskiej i rezygnacji z kieszonkowego od Babci Elki, zachęcona sukcesem i zrywem niezależności, cała Wielka Brytania sprzedała faka Unii Europejskiej i zorganizowała sobie epicki strzał w kolano pod nazwą Brexit. Polacbby, jak wiadomo, nie lubią za bardzo zostawać w tyle, szczególnie za szeroko pojętym zachodem, w stosunku do którego całe życie mamy lekki niesmak, ukłucie zazdrości i zadyszkę, kiedy próbujemy nadgonić te sto lat, które go od nas dzieli. Zawsze tak jest, że jak jeden ziomal odpierdzieli coś głupiego i zacznie podpuszczać drugiego, od razu pada, cooooooo, ja? Ja? Ja nie dam rady? No i właśnie sobie teraz tak nasz mały wódź pod nosem plumka. Ja nie wyjdę? Ja? Ja z Unii nie wyjdę? Chociaż tu akurat stawiam bardziej nie na Polexit, a raczej na Polout, czytaj kop w dupę. Coś jak wywalenie za drzwi bredzącego pijackie omamy wujka z rodzinnej imprezki.

Szkoła leży i kwiczy. Widzę w popłochu rodziców maści wszelkiej próbujących sobie przypomnieć dlaczego do jasnej cholery mieli w dupie matmę, biologię i chemię, kiedy sami chodzili do szkoły, a teraz muszą przed własnym potomkiem świecić oczami. W niejednym domu pada przemądrzałe „pani nas inaczej uczyła” i pełne podejrzeń powątpiewanie dziedzica w nasz talent dydaktyczny. Idź do taty – mówią mamy, a kiedy i ojciec nie daje rady, prycha, że przecież to nie jego zadanie domowe! I tak będzie, będzie wesoło, aż do 18 stycznia! Juppi. Kiepsko widzę to covidowe pokolenie. O matkach nie mówię, żadne tabsy na to nie pomogą, nie ma takiej ilości wina, którą trzeba by wypić, żeby skołatane nerwy uleczyć. A weź spróbuj z dziećmi przerobić czasowniki frazowe po angielsku, jak w szkole w porywach uczyłeś się „Pust wsiegda budiet sonce”.

Pielgrzymki na groby odwołane, niektórzy w stresie już 30 października choinkę w lesie rąbali. Wiadomo, polski wirus nietypowo atakuje – w lesie, szkole i galerii. Nie ma go za to w Kościele i Biedrze. Naród żyje w strachu, bo może się okazać, że w tym roku to będą te niezapomniane święta, kiedy karp w wannie nie pływał, dywanów nie trzeba było trzepać, sałatki jarzynowej bronić własnym ciałem, bo to na święta, a przy stole ciotce Halinie nie trzeba było ani paska wypłaty pokazywać, ani udowadniać, że wiemy skąd się biorą dzieci. Smuteczek. Jest jednak dobra wiadomość – okna można szorować, bo akurat Sanepid może w tym roku wpaść. Reszta – on line, można więc powiedzieć, że zima zaskoczyła dostawcę Internetu i uj światłowody strzelił. I już możemy sobie w dresie i syfie trzaskać do woli seriale i podgryzać pizzę, nie żadne tam podłe karpie. Może się nawet zdarzyć, że w tym roku na Pasterkę, ze względu na ograniczanie liczby osób, zostaną wpuszczeni tylko trzeźwi. No Bareja by tego nie wymyślił!

W ferie odkryjemy nowe formy aktywności fizycznej. Proponuję na przykład jazdę na nartach po klatce schodowej, sanki na dywanie, a zamiast wojny na śnieżki można rzucać się papierem toaletowym.

I tak proszę państwa nam ten czas od marca mija. Tak minęła Wielkanoc, tak minie Boże Narodzenie i ferie. Bareja by tego nie wymyślił.

Zdjęcie: https://gratisography.com/photo/alcholic-depressed-woman/