Niezastąpiona matka.
Nie chcę być niezastąpiona dla swoich dzieci. W ich wychowaniu, na równi ze mną bierze udział Tata, a także dziadkowie, przedszkole i inne instytucje. Niezastąpiona matka to zbyt duże poświęcenie.
Nie chcę tworzyć jedności z moim dzieckiem, bo bycie samodzielnym jest bardzo ważną umiejętnością. Nie chcę tak wychować moich dzieci, aby nie potrafiły się ze mną rozstać. Wcale nie chcę być najważniejsza dla swoich dzieci. Nie jestem sama – moje dzieci mają jeszcze Tatę, który w pełni angażuje się w ich wychowanie. W wielu kwestiach dużo lepiej radzi sobie z dziećmi i ma cierpliwość, która mnie nie przychodzi naturalnie. Nie mam z tego powodu kompleksów, nie czuję się gorsza. W końcu dziecko ma dwóch rodziców, a nie tylko matkę i nazwisko w akcie urodzenia.
Wiele matek uważa, że ich misją życiową jest być niezastąpioną. Nie są w stanie zostawić swojego dziecka z Ojcem, dziadkami czy nianią, bo na pewno nie da rady. Nie wiem nigdy kto bardziej nie daje rady – dziecko czy może jednak mama? Mężczyźni są teraz zaprogramowani wielozadaniowo. Już dawno nie boją się zupek i kupek. Mało tego – radzą sobie doskonale. Może nawet i lepiej? Zaborcze zachowanie kobiet wynika chyba z tego lęku – a co, jeśli okaże się, że dziecko wcale tak bardzo mnie nie potrzebuje? Że wszyscy jakoś beze mnie sobie radzą? Dom stoi, dziecko smacznie śpi, mąż zadowolony. Odcinanie pępowiny bywa bardzo bolesne, szczególnie, kiedy ten moment przedłużył się poza okres noworodkowy, kiedy rzeczywiście biologia decyduje o przywiązaniu do dziecka. A przecież takie myślenie jest tylko w naszej głowie. Dziecko nas bardzo potrzebuje! I nigdy nie przestanie. Ale potrzebuje też czasu z Ojcem i odpoczynku od obojga.
Nie dopuszczam do siebie myśli, że moje dzieci na mnie “wiszą”. Niedawno miałam urodziny, na których była moja bliska rodzina. Przez 6 godzin właściwie nie miałam z dziećmi żadnego kontaktu. Bawiły się z kuzynką, wujkami, dziadkami. Mnie mają codziennie. Nie chcę, żeby nie umiały się sobą zająć, żeby musiały w każdej nowej życiowej sytuacji trzymać mnie za rękę. Mogę to robić, dodaję odwagi, kibicuję, ale też przyzwyczajam dzieci do tego, że są samodzielnym bytem. Nie chcę, aby płakały, kiedy wychodzę. Jestem, jak każdy, człowiekiem. Mam ochotę pójść sama do toalety, kina, czy na siłownię. Potrzebuję tego i nie boję się mówić o tym dzieciom. Przecież wracam, a kiedy mnie nie ma mają tak samo dobrą opiekę. Nie chcę być matką – helikopterem, satelitą, czy niewolnikiem.
W wychowaniu moich dzieci dużą rolę odgrywa zarówno Ojciec, jak i dalsza rodzina. Kiedy dziadkowie przejmują ster, nie muszą wszystkiego ze mną konsultować. Kiedyś ustaliliśmy wspólny front (nie bijemy, nie dajemy nadmiaru słodyczy, nie straszymy, itp.) i teraz ,kiedy przyjeżdża Babcia, jest w stanie zająć się całą trójką, może też położyć ich spać, podać leki czy wykąpać. I dzieci mają do dziadków taki sam szacunek jak do mnie, nie istnieje w mojej głowie przeświadczenie, że robią coś gorzej niż ja!
W wychowaniu dzieci pomagają mi też istytucje. Bywa, że jestem z dziećmi godzinę rano, w trakcie której nie ma czasu na wychowanie, obserwacje, jest to typowy bieg przez poranek. Bywa, że wracamy z przedszkola o 16, a dzieci o 20 śpią. Bardzo łatwo policzyć, że zostaje mi z nimi niewiele czasu, w którym jeszcze jemy kolację, kąpiemy się itp. Jeśli więc nauczyciel, który spędza z moim dzieckiem 7 godzin dziennie, daje mi jakieś wskazówki – słucham ich bardzo uważnie i próbuję się do nich, w miarę możliwości, dostosować.
Miłość do naszych dzieci przysłania nam często oczywiste problemy. Umykają nam rzeczy, które dla innych osób widoczne są gołym okiem. Czasami nieświadomie kategoryzujemy dziecko, dajemy mu etykietki “on jest taki strachliwy” myślimy “na pewno nie będzie chciał tego zrobić, w domu nigdy tak nie robi!”. Dlatego nie waham się korzystać z porad psychologów i terapeutów. Nie mam doświadczenia w wychowaniu dzieci. Mało tego, jako matka, w stanie permanentnego zakochania, mogę nie być obiektywna. Byłam już kilkakrotnie u psychologa, w różnych poradniach, radziłam się wielu profesjonalistów. Porady, które usłyszałam, były dla mnie cenną lekcją. Nie jestem alfą i omegą i nie znam się na wszystkim.
Na końcu chyba najbardziej bolesny argument. Nie dam rady sama. Nie boję się już tego powiedzieć. Chociaż bardzo długo udawałam, że jest ok i jestem superbohaterem. Teraz nie wstydzę się powiedzieć, że muszę choć na chwilę wyjść z domu, bo eksploduję. Nie mam problemu z egzekwowaniem czasu dla siebie. Ja też pracuję, choć tej pracy w domu jakoś nigdy nie widać. Nie boję się tak ustalać Świąt z resztą rodziny, aby nie musieć do rana lepić pierogów. Nie mam problemu z głośnym przyznaniem się do tego, że czasami nie daję rady. I że są rzeczy, na które po prostu nie starczy mi czasu. Nauczyłam się odmawiać. Często proszę o pomoc i ją otrzymuję. Wystarczyło tylko przyznać się przed samą sobą, że nie posiadam magicznych mocy, a ręce mam tylko dwie.
Chcę być dla moich dzieci ważna, ale nie we wszystkim niezastąpiona, najważniejsza i niezbędna. Mojej pozycji matki przecież dożywotnio nikt mi nie odbierze.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!