Moda na brzydotę? What?

Co to jest moda na brzydotę? Co to jest ciałopozytywność?

Czy pokazanie swojej walki z powrotem do wagi, która nas satysfakcjonuje, to już piętnowanie grubych? Czy wolno nam wyrazić swoje zdanie, o sobie, bez wychodzenia na egoistyczne ścierwo, bo przecież to, że nam się udało, że mamy mniejszy tyłek, to dla wielu nie tylko kwestia samozaparcia, braku lenistwa, wysiłku, a fuksa, genów i zwykłego szczęścia łut? Czy pokazując swój mniejszy i jędrniejszy tyłek wpędzam kobiety w kompleksy? Mam nadzieję, że nie. A moje nagie zdjęcia prowokują tylko do jednego – skoro mnie się udało, Tobie też może się udać. Zamiast płakać po kątach, rusz dupę!

Byłam na diecie, bo pojawiła się w moim życiu przestrzeń na to, aby ponownie zadbać o siebie, skupić się na ciele i moim burzliwym związku z jedzeniem. Wierzę, że wiele osób naprawdę nie ma na to siły. Ja nie miałam cały zeszły rok. Z nudów ale i z przepracowania, z braku bodźców, z uczucia przygnębienia, przy parszywym epizodzie depresji, zajadłam i zapiłam smutki. To nie są wymówki, bo ja wiem, kiedy mam problemy, od których żyć mi się nie chce, a kiedy ogarnia mnie leń.

Są osoby, które potrzebują pomocy, aby zacząć się ruszać. Nie wiedzą jak to zrobić, gdzie zacząć, z kim? Nadal wydaje im się, że ćwiczenie to wyciskanie potów na modnej siłce, w drogich ciuchach. Nie da się wszystkich zmierzyć swoją miarą. Ja biegam, bo mi to dobrze robi na głowę. Schudłam z wielu powodów, ale na pewno nie dlatego, żeby się dopasować. Nie dlatego, że jest moda na szczupłych, czy dlatego, że nie chcę być uznana jako ta, u której moda na brzydotę. Chciałam poczuć energię i lekkość, która z wagą blisko 80 kg była w deficycie. Wierzę, że jak do wszystkiego, trzeba poczuć się gotowym do zmian. Ja siebie zaakceptowałam w większym rozmiarze, kupiłam po prostu większe dżinsy i dłuższe spódnice. Nic na siłę! 

Chciałabym, żebyśmy wszystkie miały taki stosunek do siebie i do innych. Jak ktoś pokazuje zdjęcie po wielkiej metamorfozie to bijemy mu brawo, a nie mówimy osz ta podła zdzira, wbija mi nóż w serce. Chciałabym, żebyśmy potrafiły spojrzeć sobie prosto w oczy, jak ja spoglądałam w zeszłym roku i przyznać, że to nie jest nasz rok i to nic, jeśli trochę poluzujemy gumę w majtach i zastosujemy terapię glutenem. W końcu pogodzić się z tym, co matka natura nam dała, nie każdy może mieć rozmiar S, nie każdemu uda się pokonać walkę z cellulitem. Czasami trzeba pokochać. Siebie pokochać, z całym inwentarzem, a nie dlatego, że jest moda na brzydotę.

Brzydota jest pojęciem względnym. Brzydki jest dla mnie człowiek mało empatyczny, okrutny, złośliwy. To nie ma nic wspólnego z wyglądem, bo przecież każdy z nas ma w sobie coś wyjątkowo pięknego. To, co na zewnątrz, jest subiektywne. Jednym podobają się blondynki, innym bruneci. W życiu nie wszyscy są zawsze wyprasowani, wypoczęci, zadowoleni, odpicowani. Sama bywam wściekła, zagubiona, nijaka, mam połamane paznokcie i siwe włosy.

W moim życiu bywa daleko od ok i cieszę się, że nie żyję w kraju, w którym muszę odpowiadać – ok na pytanie „how are you”. Mogę być sobą. Mogę głośno powiedzieć, bez wstydu i zażenowania, że mam cellulit, doczepione włosy, bo moje własne są cienkie i niewspółpracujące, mam rozstępy. Mogę przyznać, że coś mi nie wyszło, że się potknęłam. Nie uczę się na własnych błędach i kilka razy wlazłam do tej samej rzeki! Nie muszę się wypinać, malować, głodzić, jeśli nie mam na to ochoty. Ale mogę, jeśli tego chcę. Akceptuję babę w lustrze. Każdemu można coś zarzucić, bo ludzi idealnych nie ma. Jeśli nam samym podoba się twarz bez grama makijażu, to nasza sprawa.

Bycie najlepszą wersją siebie to czasami przeżycie do 20, można mieć inne problemy i priorytety niż sylwetka i wygląd. Nie wszyscy są piękni, szczupli i bogaci. Nie wszyscy mogą, nie wszyscy chcą. Nie wszyscy są na tyle uprzywilejowani, aby starczało im na diety, fryzjera i masaż. I opiekunkę dla dziecka, w czasie, kiedy się tymi zabiegami upiększającymi zajmują. Jest w końcu całe morze osób, które używają zwrotu “zaniedbane” na określenie kobiet, które przytyły, na czas nie zafarbowały włosów, mają naturalne paznokcie. Może dbają o inne strefy swojego życia, a może cudzego? Ocenianie nikomu nie wyszło na dobre. Moda na brzydotę czasami może być zwykłą konieznością.

W ogólnopolskiej dyskusji o tym, czy warto mieć zgrabny tyłek, czy jednak zasobny rozumek, chciałam dorzucić moje skromne 3 grosze. Otóż warto po prostu żyć pełnią życia, bo czasu naprawdę jest coraz mniej. Żyć pełnią swojego życia, a nie jakiejś Ewki, czy innej Agnieszki i przez cztery dzielić wszystkie złote rady wiedzących lepiej jak przeżyć Twoje życie.

Warto mieć w dupie to, co jest trendy, na topie, co wypada. Wcale nie musisz być w żadnym obozie! Nie musisz jeść puddingu chia, nie musisz biegać, nie musisz być hygge, eko, chodzić na demonstracje tylko dlatego, że wszyscy tak robią. Możesz mieć silikonowe balony i jednocześnie wrażliwość motyla. Możesz mieć sztuczne paznokcie i botoks tu i tam i nadal uważać, że najładniej wyglądasz bez makijażu. Moda na brzydotę? Przecież wygląd to pojęcie względne.

Nie musisz nikogo kopiować. Możesz chcieć i mięśni i inteligencji. Albo czegoś w ogóle zupełnie innego. Bo warto być szczerym w stosunku do siebie. Stworzyć sobie takie życie, aby nikomu nie zazdrościć, ani tyłka, ani intelektu. Wyczarować sobie takie mniemanie o sobie, że kaloryfer na brzuchu wywołuje nie zazdrość i krytykę, a jedynie motywację, podziw i szczere gratulacje, bo przecież doskonale wiesz, że to są wyrzeczenia, że to jest pot i to są łzy z bólu, żeby go wyhodować. To wysiłek, nie dobry układ gwiazd i fuks.

Musisz mieć takie mniemanie o sobie, że wysokie IQ nie powoduje u Ciebie szukania drugiego dna, że pewnie ta, co ma coś do powiedzenia, siedzi tylko zaniedbana w książkach, bo nikt jej nie chce. Takie poczucie własnej wartości, że powodzenie innych sprawia autentyczną radość. Niech będą kobiety pokazujące, że piękno nie jest tylko w szczupłym ciele, a w głowie, w sercu i przede wszystkim – w samym środeczku. Nie bój się klaskać im na stojąco. Niech będą i takie, które lubią rozmiar S. To, jakim jesteś człowiekiem, jest ważniejsze od tyłka w legginsach i wydumanych wywodów intelektualistek.

Bądź sobą, bądź silna, bądź zadziorna, flirtuj z codziennością. Bądź szczęśliwa. I żyj. Najlepiej i najmocniej jak możesz i jak potrafisz. Drugiego życia nie będziesz miała. I oby nigdy się nie okazało, że w obliczu choroby, będziesz się modliła o ocalenie tych obwisłych cycków. Bo wtedy nie będą się liczyły fotki z dziubkami, to, czy miałaś jędrny tyłek, czy wysokie IQ, a bliscy i chwile, które ukradłaś losowi i te momenty, dla których warto było żyć. A w tych momentach często towarzyszy nam dobre jedzenie i wino. Bo te kilka centymetrów za dużo to właśnie często hedonistyczne spędzanie czasu, przyjemności. To pyszna kolacja z przyjaciółką, to gofry nad morzem, to grill z sąsiadami, to noc z mężem przy winie, to jeszcze ciepła bagietka z masłem. Więcej skóry na brzuchu to często efekt wyprodukowania przez Twoje ciało całkiem nowego człowieka.

Świat jest piękny, pomieścimy się wszyscy. I chudzi i grubi i piękni i ci z krzywym zgryzem też. Przecież to tylko opakowanko.

Howgh.