Czuję się gorszą matką.

Czuję się gorszą matką. Nie tylko przez to, że odkąd rzuciłam etat, w mojej głowie czają się różne obawy. Czy dobrze zrobiłam? Czy dobrze wybrałam? I nie tylko dlatego, że społeczeństwo ciągle mi wmawia, że jestem gorsza, bo siedzę w domu.

Stale ktoś mi tego siedzenia w domu zazdrości

No tak, masz czas ćwiczyć. Fajnie masz, możesz pisać. O, ale obiad wypasiony. Zero stresu, przynajmniej szef Cię nie wkurza! Ale Ci dobrze.

Są tacy, którzy współczują.

Życzę Ci, żeby ten Twój, chociaż mały, świat, był mimo wszystko ciekawy – usłyszałam w życzeniach. Oby dzieci nie chorowały, żebyś mogła się czymś zająć.

Większość myśli, że po prostu te, co w domu siedzą to leżą i pachną i pilnują, żeby im korona z głowy nie spadła. Pisałam o tym w tekście Nie kura domowa, a domowa królowa.

Są i tacy, którzy krytykują, mniej lub bardziej jawnie.

Zredukowałaś się sama do roli kury domowej. Po co Ci te ciuchy, jak z domu nie wychodzisz. Twoja kariera utknęła. Nie będziesz miała do czego wrócić.

Czuję się gorsza, bo praca w domu JEST gorsza. Nie widać efektów. Tak, jakby porządek sam się robił, rzeczy same się prały, lodówka sama zapełniała, obiad sam gotował, a dzieci same wychowywały. W końcu matka siedzi w domu, na urlopie. Szkoda tylko, że ten urlop tak bardzo męczy. Codziennie to samo, mimo wysiłku brak efektów. Na koniec miesiąca nie ma wypłaty, na koniec roku braknie bonusu, nikt nie zaprosi na świąteczną imprezę, nie będzie uścisku dłoni prezesa.

I choć przecież sednem mojego życia jest dom i dzieci, głośno przyznaję, że mnie to nuży i męczy, jak każda inna praca. Mam prawo do dnia wolnego. Słyszałam już, że skoro jestem w domu to wieczorami mąż powinien wybywać, bo przecież ja sobie w dzień odpoczęłam. Konsekwentnie jednak przestrzegamy naszej rutyny. W te dwa wolne wieczory chodzę do kina, spotykam się ze znajomymi, ćwiczę, piszę. Robię to, co dla mnie oznacza relaks. Bo prawda jest taka, że chociaż siedzę w domu, kiedy tylko na chwilę naprawdę usiądę, mam wyrzuty sumienia. Dlatego tego nie robię. Kawę piję w biegu, nie plotkuję przez telefon, nie czytam w tym czasie gazet. I chociaż każdy człowiek w pracy ma przerwy, ja ich sobie nie robię. Bo męczą mnie wyrzuty sumienia. Mimowolnie, pomimo tego, że nie muszę się rozliczać, chcę sobie i innym udowodnić, że ten czas wykorzystuję najlepiej.

Czasami zazdroszczę moim koleżankom sukcesów, awansów, podróży. Chociaż wiem, że niektóre nienawidzą swojej pracy, która nudzi je do bólu. Bla, bla, bla, koniec. To dla mnie kwintesencja wielu biurowych prac, więcej w tekście Fabryka, czyli ABC życia na openspejsie. I chociaż wiem, że nie wszyscy w pracy zmieniają świat, mają kreatywne pozycje i mogą się rozwijać, to jednak pracują. Ktoś uważa, że ta ich praca jest ważniejsza od mojej., bo moja to banały w stylu obiad i zakupy. A przecież Ci architekci, lekarze, prawnicy kiedyś też byli dziećmi i ktoś wychować ich musiał.

System też jakoś średnio się mną przejmuje. Kiedy pracowałam, moje dzieci były chore i brałam na nie opiekę, obcinano mi pensję. Nie dość, że i tak musiałam płacić za przedszkole, świecić oczami w pracy, to jeszcze byłam finansowo podwójnie stratna – drogie leki i dziura w budżecie. Nikt nie widzi tego, że jest to jeden z powodów, dla których przedszkolaki tak bardzo chorują. Stale chodzą do przedszkola przeziębione lub nie wyleczone. Bo nie ma kto z nimi siedzieć w domu. Matki puszczają więc dzieci z katarem, ze stanem podgorączkowym, czy na antybiotykach. Bo nie mają wyjścia, po tygodniu czy dwóch chorowania, muszą wracać do pracy. I choć często nie stać nas na ferie i zasłużony odpoczynek, jesteśmy zmuszani brać urlop od pracy, kiedy placówki typu żłobek i szkoła są zamknięte w trakcie ferii i wakacji. Nie każdy ma dziadków pod ręką. Opisałam te bolączki we wpisie Korpo sieroty.

Można zatrudnić nianię. Pół roku szukałam, intensywnie. Miałam niewiele wymagań, ale okazały się nie do przeskoczenia – prawo jazdy, bo nie mieszkam w centrum i opieka nad trojaczkami. O byciu nianią z doskoku w ogóle nie mogło być mowy, musiałabym pół swojej pensji przeznaczać na pensję dla niani, która opiekowałaby się dziećmi wtedy, kiedy były chore.

Teraz zdecydowałam się zostać w domu, bo mogę. Mogę być na wszystkich dodatkowych zajęciach, mogę poświęcać czas dzieciom, angażować się w życie szkoły. Nadal chodzą do niej od 9 do 15, więc gdybym wróciła na etat, przynajmniej połowę wypłaty musiałabym oddawać niani (gdyby w ogóle udało mi się ją znaleźć). Moje małżeństwo dzięki temu jest zgodne, odpadły nam małżeńskie przepychanki. Kiedy oboje pracowaliśmy na etacie, CODZIENNIE się kłóciliśmy, czyja praca jest ważniejsza, kto ma pilniejszy dedlajn i na kogo ile osób czeka. Skakaliśmy sobie do gardeł, kto ile czasu poświęcił na prace domowe i czy może już usiąść, czy jeszcze po nocach musimy prać, gotować i robić zakupy. Z dotychczas zgodnej pary staliśmy się wściekłymi, pracującymi rodzicami z obłędem w oczach. Nie mieliśmy na nic czasu, a co za tym idzie na nasz związek też nie. Mieliśmy świadomość tego, że długo się tak żyć nie da. 

Wiem, że to mój wybór, świadomy. Są kobiety, które nie chciały, lub nie mogły sobie na niego pozwolić. Powinnam się więc cieszyć i dziękować, że mogłam. Mogę codziennie być w domu, nie martwiąc się niczym. Tylko dlaczego bywa, że się martwię, że jednak coś mnie omija? Że może staję się głupsza, bo choć życie w korporacji ogłupia, to jednak bycie kurą domową bardziej? Dlaczego próbuję usprawiedliwić swój wybór? I dlaczego martwię się, że jestem zależna od męża? A co, jeśli go zabraknie? Co się wtedy stanie ze mną i z dziećmi? A wieczne obawy o stabilność finansową i pracę męża?

Nie czuję, że się poświęcam. To nie o tym jest ten tekst. I nie uważam, że matki pracujące mają lepiej lub gorzej. Każda decyzja, czy to o powrocie do pracy, czy pozostaniu w domu jest ciężka i wymaga kompromisów, o czym pisałam w bardzo ważnym tekście Droga mamo w domu. Droga mamo w pracy. Gorsza czuję się czasami, chwilowo, w sumie tylko wtedy, kiedy ktoś, kto wybrał, albo został zmuszony do innej opcji, mi to wytknie. Wiem, że to, co robię ma głębszy sens. I ja mam szefa (nawet czterech), terminy (zupa o 16 na stole, pełna lodówka, poskładane w kosteczkę pranie), zmartwienia (czy robię to dobrze) i stres (co dalej). Nie wiem, czy moja decyzja była najlepszą, jaką mogłam podjąć. Wtedy była jedyna. Bycie mamą to też praca, choć awans i uznanie może mnie tak łatwo ominąć.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!