Nie bądź dupkiem. Szczególnie w stosunku do własnego dziecka.

Krótka historia o tym, że w życiu warto czasami ugryźć się w język. Czyli  rzecz o tym, dlaczego “nie bądź dupkiem “, to dobre życiowe motto.

5:40 rano. Ach, jaki piękny jest ten świat. Yyy, wcale tak nie było. Świat o tej porze, w środku zimy w Australii, był dziś ponury, ciemny i zimny. A ja w samochodzie, w drodze na siłownię. To jest taki moment, kiedy sobie śpiewasz “co ja robię tu, co ja tutaj robię”. Z zamyślenia wyrwał mnie huk. Ups, wjechałam na krawężnik, usłyszałam powietrze uciekające z opony, jak z przedziurawionego balonika. Z dwóch lewych opon, gwoli jasności. Bo niektórzy mają pecha, a inni, jak ja, mają pecha razy dwa (albo, co jak zauważają życiowi malkontenci, razy trzy w moim przypadku). Wyskoczyłam z auta, oceniam straty, deliberuję co tu teraz robić. Wyskoczył też i kierowca z samochodu obok. Nie liczyłam absolutnie na pomoc. Nigdy, nikogo. W życiu kieruję się bezlitosną zasadą – umiesz liczyć, licz na siebie. Więc i dziś rano nie liczyłam na nic, bo nawet gdyby chciał, nic nie mógł zrobić. Ja w takich wypadkach zawsze działam. Możliwe, że mam rozwinięty pierwiastek męski, ale nie daję się ponieść emocjom. Jest problem, trzeba go rozwiązać. Od biadolenia nie zniknie. Zwykle też staram się obrócić całą sytuację w żart. Żyję, całkiem dobrze się miewam, zawsze mogło być gorzej. Śmieję się też sama z siebie, tyle planów na dziś, a tu, za przeproszeniem, dupa. 

Tak więc stoję, jak wytrawny znawca samochodów kopię w opony, shit shit, jak to się stało i takie tam bzdury. A kolega obok zrobił minę, jakby co najmniej niepłukaną kapustę kiszoną ktoś mu podał wmawiając, że my, w Polsce, to na śniadanie jemy i na deser też. I wykrzyknął “O cholera, coś Ty narobiła! Trzeba było bardziej uważać! Jak Ty jeździsz”? 

Wiadomo, że Ziemia obsiana jest dupkami, którzy niestety wyrastają na każdym rogu, w najmniej spodziewanym momencie i zwykle wtedy, kiedy życie najbardziej Cię poniewiera. To są tacy ludzie, którym zwykle się wydaje, że są ponad. Ponad Twoje niepowodzenia, Twoje głupie problemy i w ogóle marne życie. Wiedzą lepiej, widzą więcej, ich kupa nie śmierdzi. W rzeczywistości są sfrustrowanymi, niedowartościowanymi osóbkami, którym przysranie komuś poprawia humor. Bo normalnym ludziom w takich chwilach uruchamia się empatia, albo przynajmniej obojętność. Są sytuacje, kiedy lepiej się nie wtrącać, które nie wymagają ingerencji osób trzecich, w których paradoksalnie najlepszym rozwiązaniem jest odwrócenie wzroku. Jeśli nie możesz pomóc lub nie chcesz pomoc, przynajmniej nie dolewaj oliwy do ognia. 

Niestety, kolega z samochodu obok nie potrafił się pohamować i postanowił właśnie dziś, o 5:42 rano, na parkingu przed siłownią, dać mi lekcję życia. Tak, jakbym jej co najmniej potrzebowała. Jakbym w myślach właśnie nie analizowała tego, ile ten mały incydent będzie nas kosztować, jak przeżyjemy dzień z jednym samochodem, jak mąż dojedzie do pracy (pech chciał, że to właśnie jego samochód ucierpiał), czy nie będzie miał nieprzyjemności, bo to przecież firmowy samochód, czy gdybym nie była miła i nie zrobiła miejsca samochodowi, który wyjeżdżał z parkingu wjeżdżając na ten cholerny krawężnik, to teraz mogłabym już spokojnie machać sztangą na zajęciach? 

Mam kolokwialnie “wywalone” na takich dupków, ale zrobiło mi się smutno. Pomyślałam natychmiast o żonie tego Pana, o jego dzieciach (obrączka na palcu i fotelik go zdradziły). Ile razy im też udziela takich lekcji życia? Może nie, może miał gorszy dzień, może tylko obcych ludzi traktuje w taki sposób, może tak mu się powiedziało. Nie wiem. Wiem jednak, że każdy z nas tak robi. Te szpileczki wbijane słowami w pamięć. Te kazania, znowu coś zrobiłeś, nigdy nie uważasz, tyle razy prosiłam. Krzyczymy na bliskich, na męża, na dzieci, choć przecież sami nie jesteśmy nieomylni i często coś zepsujemy, oblejemy się kawą, zgubimy w autobusie parasol. 

Przypomniał mi się komentarz czytelniczki pod jednym z postów, w którym próbowała przekonać innych do swojej niezawodnej metody nauczenia dzieci konsekwencji. Otóż jak dziecko coś zepsuje w domu, rozbije talerzyk, coś zniszczy lub spowoduje stratę, ona wchodzi do jego pokoju i psuje na jego oczach zabawkę. Dla mnie takie wyznania są wstrząsające, bo życie daje mi wystarczająco dużo gorzkich “nauczek”, abym sama, świadomie je komuś fundowała. No chyba, że chciałabym mu pokazać, że potrafię być bezdusznym, wstrętnym babskiem. 

Nie chodzi zupełnie o to, żeby było słodkopierdząco. Uczmy dzieci konsekwencji, jeśli coś zepsujesz – tej rzeczy już nie masz. Czy naprawdę nie potrafimy dostrzec, że dziecku już jest przykro, że coś się wydarzyło? Czy musimy ten smutek pogłębiać? Okazywanie emocji jest absolutnie konieczne. Nie jesteśmy robotami. Rodzice mają prawo do całej gamy uczuć – od smutku, po euforię, radość, aż do złości. Mamy też obowiązek szanować uczucia innych osób i nie dawać ujścia swojej wściekłości czy frustracji kosztem innych. Mówmy naszym bliskim, że ich działanie sprawia nam przykrość, czy komplikuje życie. Ale nie przedkładajmy wypadków i życiowego pecha ponad nasze uczucia i więzi. Nie warto. Nikt z nas nie lubi mieć pecha. Nikt z nas celowo nie ściąga na siebie niepowodzenia. Nikt z nas nie chce mieć plamy na ubraniu, rozwalonego samochodu, straty. Wszyscy chcemy biec przez każdy dzień jakby był pokryty gładkim masłem orzechowym. 

Kiedy jednak coś się dzieje, ostatnie, czego potrzebujesz, to kopanie leżącego. Jest takie zdanie, które warto zapamiętać – jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia, nic nie mów. Jest taki gest, który warto często stosować – uśmiech. Tylko, albo aż tyle.

Nie bądź dupkiem. Dla tej mamy, która zapomniała o balu przebierańców w przedszkolu i robi dobrą minę do złej gry, dla tego ojca, który znowu spóźnił się na mecz syna, bo zatrzymała go praca, dla sąsiada przy stoliku obok, który wylał na siebie talerz zupy. Trzeba umieć odróżnić wypadek od świadomego działania. Na wypadki nie mamy wpływu, niezależnie od naszej mniemanej zajebistości, czy wieku. Dziurawe ręce miewa zarówno pięcio, jak i pięćdziesięciolatek. O moment nieuwagi w naszym turbo szybki życiu też nie trudno.

Przede wszystkim nie bądź dupkiem dla bliskich. Dla tych osób, które sprawiają, że życie, choć czasami nieznośne, gorzkie i ciężkie, rozświetla czasami tęcza. To mleko się już rozlało. “A nie mówiłam”, przewracanie oczami, wściekłość o nieposłuszność, choć przecież ostrzegasz, klepiesz cały dzień w kółko, to nic nie da. Jeśli się opanujesz, może następnym razem, kiedy Tobie życie rzuci kłodą pod nogi, ktoś wyciągnie do Ciebie pomocną dłoń, obdarzy Cię uśmiechem, powie, że przecież nic się nie stało. Może Twoje dziecko od Ciebie nauczy się odrobiny empatii, dzięki której świat jest troszkę lepszy. Czasami poklepanie po plecach i współczujący uśmiech działają jak niewidzialny plaster. Możesz nim być. Możesz też być dupkiem, którego spotkałam o 5:42 dzisiaj rano. Zawsze masz wybór. I choć to cholernie trudne, szczególnie w przypadku dzieci, którym sto razy coś powtarzamy, warto ugryźć się w język. 

.

Kiedy wróciłam do domu, dzieci zafascynowały się zdjęciem dziurawych opon. Mąż stwierdził, że miałam szczęście, że jechałam tak wolno i pecha, bo trafiłam na ostrą krawędź. W drodze do biura zorganizował pomoc drogową. Bez życiowych lekcji, bez przewracania oczami, bez kazania, że mogłam, powinnam, a bo ja to zawsze.

Zdjęcie: źródło.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!