Co ja plotę?

Są takie zwroty w moim życiu, które towarzyszą mi codziennie. Wypowiadane każdego dnia, z taką samą częstotliwością, tworzą moje słownictwo. Aż wstyd się przyznać co ja plotę?

Dzień zaczyna się o 6 (czasem wcześniej, ale zwykle nie przyjmuję tego do wiadomości), wtedy to zwlekam się do łazienki i patrzę na zgliszcza. I tu pojawia się mój pierwszy ulubiony zwrot. JAK NA

Jak na 30+ (o zgrozo już wkrótce bliżej do 40!) lat, to nieźle się trzymasz, stara. 
Jak na swój wiek, jeden siwy włos na tydzień to sukces!
Jak na trójkę dzieci to ten brzuch nawet rano dość płaski jest.
Jak na to, że spałaś trzy godziny te wory pod oczami niezbyt ciemne. 

Tak sobie właśnie pozytywne myślenie uruchamiam, czasami tylko myśląc Co ja plotę?, robiąc oględziny żywego inwentarza (chomiki, mopsy, kurze łapki, motylki), kiedy do głowy dochodzi natrętna myśl. Jeszcze próbuję ją zagłuszyć, udawać, że nie słyszę, że może tym razem dobrze będzie. Ale nie, nie da się. Jak na to, że mam trójkę dzieci w salonie, jest ewidentnie zbyt cicho. Aaaaaaaa. 

Z zadumy nad resztkami dawnej urody wyrywa mnie kolejne ulubione powiedzonko. TYLKO NIE…Wpadam do salonu jak Arnold Schwarzenegger w Terminatorze. Nogi rozstawione, ręce wolne, w pełnej gotowości bojowej. Jednym okiem taksuję prawą stronę, drugim okiem lewą. Po kolei z czerwonych na zielone zmieniają kolory diody w mojej głowie. 1, 2, 3. Uff. Cali, zdrowi, dom też stoi. No, dzisiaj się udało, ale zwykle rozpoczynam tutaj litanię: 

Tylko nie kredki znowu wywalone na ziemię. 
Tylko nie dżem na wszystkich, wszystkim i wszędzie. 
Tylko nie brudne pranie wywleczone po całym domu. 
Tylko nie wiórki z ciastoliny wgniecione w dywan. 
Tylko nie mów mi, że wrócisz dzisiaj później. Kochanie.

W końcu udaje się nawet w miarę szczęśliwie rozpocząć dzień. Sielanka trwa do momentu, kiedy na twarzy jednego z dzieci nie pojawi się tajemnicza, bura substancja. I tutaj pomocny okazuje się wszechstronny, wypowiadany milion razy dziennie zwrot CO TO JEST?? Odpowiedzi, jakie dostaje od dzieci są warte książki. Co to jest pada w każdym domowym pomieszczeniu, w samochodzie, w przedszkolu, u lekarza, w każdym momencie dnia jaki i właściwie przy każdej okazji. 

Bura plama na świeżo założonej koszulce, którą zauważam wiążąc już buty, gotowa do wyjścia. Kawałek czegoś, co kiedyś mogło być ciasteczkiem, wgnieciony w samochodowy fotelik. Włosy zlepione na sztywno, które bardziej kuszą, żeby obciąć, niż rozczesać. Pół podłogi w salonie lepiące się od niezidentyfikowanej cieczy. Wygrzebane z kieszeni coś, co na pierwszy rzut oka przypomina zdechłą, zasuszoną żabę, ale wolę myśleć, że to po prostu taki śmieszny patyczek. 

W momencie, kiedy zauważam, że dziecko w piżamie, w lutym, przy minus 20, otwiera drzwi na taras, wkracza kolejny zwrot, mój ulubiony. NIE POZWALAM. Daję słowo, że gdyby ktoś postał koło mojego domu jeden dzień, taki na przykład lipcowy, kiedy jestem z dziećmi sama bite 12 godzin (mówię bite i wiem co mówię, drzemki w dzień to u nas się w drugim roku życia skończyły), to stwierdziłby, że może to imię dziecka takie nowoczesne, bo niemożliwe, żeby jedna osoba mogła tyle razy powtórzyć jeden zwrot. A jednak. 

Nie pozwalam wchodzić na stół.
Nie pozwalam grzebać w lodówce.
Nie pozwalam jeździć bez kasku. 
Nie pozwalam marnować jedzenia. 
Nie pozwalam nago biegać po ogródku.
Nie pozwalam obrywać kwiatków.
Nie pozwalam ukradkiem szarpać, gryźć, kopać, tudzież podtapiać. 
NIIEEEEEE POZWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAALAM! 

Wśród tych wszystkich „nie pozwalam” zdaję sobie sprawę, że mogłabym i na więcej pozwalać, ale musiałoby się najpierw coś wydarzyć. I tutaj z pomocą przychodzi mi kolejne ulubione słówko. MUSZĘ. Jak już coś muszę, to znaczy, że albo zrobię to natychmiast, albo utknie to na liście z innymi muszę, które nigdy nie doczekają się realizacji. 

Muszę przestać sądzić tulipany, bo dzieci ewidentnie ich nie lubią. 
Muszę zablokować drzwi do lodówki na kłódkę z kluczykiem. 
Muszę stół schować do piwnicy. 
Muszę schudnąć 5 kilo.
Muszę posprzątać w … (tutaj do wyboru, bo z trójką dzieci nawet jak dziś mam porządek w torebce to już jutro nie mam).
Muszę umówić nas do dentysty (laryngologa, pulmonologa, itd…)
Muszę w końcu…

Jak już zmęczę się kreowaniem długiej listy MUSZĘ, na wszystko inne mam powiedzonko, które kocham chyba życie całe, odkąd w wieku lat 12 zakochałam się w Scarlett O’Hara. POMYŚLĘ O TYM JUTRO! No i co, stanie się coś? Nie! Bo tą listę powiedzonek zamyka mój ulubiony zwrot A KTO MI ZABRONI?

Z przymrużeniem oka pozdrawiam Cię kochany czytelniku. Czy Ty też masz takie zwroty? MUSISZ mi o nich napisać! 

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!