Odwalcie się od mojego dziecka.

Dziecko to przepustka dla obcych osób do… właściwie do wszystkiego. I to dlatego matki mają ochotę od pierwszego pozytywnego testu ciążowego, napisać sobie na czole: odwalcie się od mojego dziecka.

To się zaczyna jeszcze przed ciążą. Planowanie rodziny to ulubiony sport narodowy dorosłych, choć największe sukcesy odnoszą na tym polu kobiety. To one najlepiej słyszą głośne tykanie Twojego zegara biologicznego i doskonale znają wyniki najnowszych badań, według których dziecko należy koniecznie urodzić w przedziale między 24, a 28. Tuż po studiach, ale jeszcze przed trzydziestką. Koniecznie.

Kiedy tylko ogłosisz, że jesteś w ciąży, natychmiast jesteś obiektem pod szkłem powiększającym i wszyscy komentują Twój wygląd i kilogramy. Każdy przypadkowo napotkany człowiek ma w oczach rentgen i na oko ocenia, czy będzie dziewczynka, czy też chłopak. Albo jesteś za chuda, co najpewniej oznacza, że jesteś omamioną przez trendy i modne trenerki egoistką, dla której dzidziuś jest mniej ważny od jędrnego tyłka, albo jesteś za gruba. I tutaj wszyscy mają swoją teorię – na pewno jesz byle co, nie dbasz o siebie, jesteś leniwa, jesteś matką, ogarnij się! Jeśli zbrzydniesz, to też życzliwi Ci chętnie doniosą. Ale się w tej ciąży zmieniłaś! Na pewno będzie dziewczynka, zupełnie odebrała Ci urodę, hehe – usłyszysz od „koleżanki”. W myślach wyobrażasz sobie jak mówisz wtedy „weź sp..adaj i wykonaj natychmiast, bo ciężarnej się nie odmawia”!

Poród to temat numer jeden. I nie ma nic pośrodku. Albo jesteś wygodnicka i dałaś sobie dziecko wyciągnąć, przez co nie powinno obchodzić urodzin, bo przecież Ty go nie urodziłaś, cholera wie, czy w ogóle jesteś matką! Albo jesteś poświęcającą się rodzicielką. W sumie i tak i tak nie dobrze, ale jednak, z dwojga złego, lepiej cierpieć. Wszyscy wiedzą, że nie istnieją medyczne wskazania do cesarki, to wszystko wymysły!

Jeśli masz trzech chłopców, natychmiast usłyszysz „pewnie chciałabyś dziewczynkę, hehe”. To jest taki moment, w którym nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, bo przecież hmmm, to Twoje dzieci, kochasz je wszystkie i nie za bardzo wyobrażasz sobie, żeby jednego mogło zabraknąć.

Jeśli masz córeczkę, a jesteś w kolejnej ciąży, obca baba w sklepowej kolejce powie Ci, że na pewno marzysz o chłopczyku. A jak powiesz, że właściwie to nie, to się obruszy, żeś niemiła. Bo przecież WSZYSCY chcą mieć parkę! Badacze chromosomów w plemnikach są na każdym kroku. Chętnie doradzą „jak to się robi”, żeby w końcu był siusiak.

Dziecko z rudymi włosami też nie zazna spokoju. Nic się nie martw, córka Halinki spod szóstki też miała taki kolor do piątych urodzin, potem ściemniały, a najwyżej zafarbujesz, hehe. To nic, że połowa rodziny od strony męża to urocze rudzielce i te rude kosmyki to było coś, co Cię w mężu urzekło i takiego właśnie rudego cherubinka sobie wymarzyłaś. Nie, nie, NIKT nie chce rudego dziecka. Tak bardzo.

Powrót do pracy też najbardziej interesuje tych, których w ogóle nie powinien. I każdy, absolutnie każdy, ma na temat Twojej sytuacji opinię. I chętnie Cię z nią zapozna, nawet nie pytany. Wracasz do pracy, błąd, nie jesteś prawdziwą Matką Polką. Nie wrócisz? Leniwa niunia na utrzymaniu męża. Co Ty będziesz cały dzień w domu robić, nie wstyd Ci tak siedzieć i patrzeć jak pralka pierze, zmywarka zmywa, a dziecko wychowują bujaczki i kreskówki? Długość Twojego macierzyńskiego to temat niejednej fascynującej dyskusji. Bo długość przecież MA znaczenie!

Kwestia imienia też oczywiście wymaga komentarza. Czy pasuje do małego, czy dla dorosłego dobre, czy dziwne, jak będą wołali i jakie zdrobnienia. Nikomu nawet o głowy nie przyjdzie, że oto komentujesz gust drugiego człowieka. Głupie imię? Zdarza się, ale tej mamie i temu tacie akurat się podoba. Nie dają za karę, czy na złość. Takie WYBRALI. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek, słysząc, na przykład w urzędzie, imię i nazwisko petenta, głośno komentował „Joachim Bednarczyk? Jakie dziwne imię, jak na Pana wołają? Joszko czy Jojo”?

Wszyscy się pchają z łapami, najpierw do ciężarnego brzucha, potem do dziecka. Oj, jaki słodziutki, sapią nad wózkiem zupełnie obce osoby. I to głaskanie. Wyobraź sobie, że podchodzisz do kogoś w sklepie i szczypiesz go w policzek ze słowami „tititititi”. Ale dziecko można, spoko.

To się nigdy nie kończy. Bo przecież zaraz zaczynają się dylematy na linii pieluchy, smoczek, pierwsze słowa, żłobek-przedszkole-szkoła, zajęcia dodatkowe, języki. Do usranej śmierci. A jakby i tak w jakiś magiczny sposób skończył się temat, to zawsze można porozmawiać o pogodzie. Bo na pewno wskazuje ona na problem z czapeczką!

Posiadanie dziecka to dla innych, bliskich i dalszych osób, przepustka do zadawania natarczywych pytań, dotykania, radzenia, oceniania, musztrowania, wypominania. O ile te dyskusje nie naginają moich granic, nie mam nic przeciwko, rozumiem ciekawość, troskę, chęć zagadania, dzieci to uroczy temat.

Kiedy jednak ktoś z buciorami wchodzi w moje intymne życie i pożycie, robię się drażliwa. I ostrzegam – działa to trochę na zasadzie „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Idiotyczne pytanie spotka się w końcu z taką samą odpowiedzią. Albo tym, co dożarciuchy boli najbardziej. Ignorancją. Żeby nie było potem, że to matka jest niemiła, kiedy w końcu wybuchnie.

Dajcież Wy nam wszystkim święty spokój. Nic tak matek nie wkurza jak dobre rady. 

Odwalcie się od mojego dziecka.

P.S. Post można przesłać dalej w ramach bardziej lub mniej dosadnej aluzji. 🙂

zdjęcie: Samuel Scrimshaw

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!