Szczepię, bo kocham? Co za bzdura!

Szczepię, bo kocham? Co za bzdura! Czyli jeśli nie szczepię, to nie kocham? A może kocham jeszcze bardziej? Mam nieodparte wrażenie, że temat szczepień mnie prześladuje. Ciągle ktoś wysyła mi mrożące krew w żyłach artykuły „ku przestrodze”. Co dziwne, po obu stronach. I dzieci szczepionych i tych, których rodzice postanowili nie szczepić.

Mam kilka znajomych osób, które nie szczepią. Nie poruszam z nimi tego tematu, bo wydaje mi się, że budzi w nich agresję. Te same osoby są zawzięte w bronieniu swoich teorii, a kiedy ich dzieci chorują, udają, że nic się nie dzieje. W dzisiejszym świecie gdzieś zachwiała się równowaga. Pojawiły się całe rzesze ludzi, którzy potrzebują powrotu do źródeł, którzy wręcz uważają, że wszystko, co nas otacza, szkodzi. To dlatego jest nagonka na poród siłami natury, karmienie dziecka piersią jak długo się da, żywienie tylko tym, co jest ekologiczne i oczywiście nieszczepienie, bo to sama chemia i metale ciężkie.

Ci sami antyszczepionkowcy piją kawę, wieczorem kieliszek wina, malują paznokcie lakierami hybrydowymi i mieszkają w dużym mieście, po którym poruszają się suvem. Tego, co dzieje się wokół nas nie jesteśmy w stanie całkowicie kontrolować. Na przykład smogu, nieprzychylnego oka pracodawców, którzy podejrzliwie traktują opiekę nad ponownie chorym dzieckiem, syfu w mięsie i wszystkich E w każdej rzeczy, którą wkładamy do ust. I chyba do końca nie chcemy wrócić do korzeni. Nie każdy z nas marzy o tym, żeby przenieść się do wspaniałych czasów, kiedy ludzie dożywali szczęśliwie do 28 roku życia, po czym schodzili na grypę, a kobiety masowo umierały w trakcie porodu.

Każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Każda. I każda z nas ma odmienne zdanie co to „najlepiej” oznacza. I świetnie. Dajmy sobie trochę powietrza, dajmy sobie trochę wsparcia, bo macierzyństwo i tak daje nam konkretnie w tyłek. Wcale nie musimy sobie dokładać. Tematy ciąży, porodu, karmienia, fotelików samochodowych, chustowania, szczepień, nocnika, smoczka czy nauki czytania zwyczajnie nas atakują, przygnębiają i zamiast pomagać – szkodzą! Jedna wie lepiej od drugiej, a wszystkie razem to profesorki od rodzicielstwa. Wiem, bo wiem i tyle. Moja racja jest najmojsza.

Otóż ja, matka sześcioletnich trojaczków wiem, że nic nie wiem. Urodziłam przez cesarkę, bo się inaczej nie dało. Karmiłam piersią dwa miesiące i uważam, że powinnam za to dostać Nobla, Oscara i wszystkie inne nagrody jakie tylko świat widział. A potem? No cóż, przyznam szczerze – poddałam się, bo fizycznie nie dawałam rady cały czas albo karmić, albo ściągać pokarmu, albo sterylizować. Musiałam kiedyś spać, jeść i od czasu do czasu się umyć. To wszystko przy opiece nad trójką niemowlaków. Nie żałuję, choć zewsząd wołają do mnie porady co robić, żeby nie odpuszczać. I ta ciągła nagonka, że jeśli nie karmię piersią, wyrządzam krzywdę. A ja uważałam, że krzywdę mogę wyrządzić mojemu dziecku większą, jeśli po prostu pewnego dnia nie wstanę z wycieńczenia. O depresji nie wspominając. Moja decyzja była świadoma. Moja, matki odpowiedzialnej za trójkę dzieci. Nie chustowałam, bo związanie chusty zajmowało mi za dużo czasu. Foteliki samochodowe miałam od momentu, kiedy tylko się dało, przodem do kierunku jazdy. Wyszłam z założenia, że sobie samej jestem w stanie bardziej za kółkiem zaufać niż komuś, kto jedzie za mną. A moje dzieci były spokojniejsze, kiedy mnie widziały, co też potęgowało bezpieczeństwo jazdy. Na te tyłem do kierunku jazdy nie było mnie też stać. Odpieluchowałam moje dzieci bardzo późno, możliwe, że dla postronnych byłam leniwa, a ja wiem, że dzieci nie były gotowe, a ja nie brałam udziału w wyścigu szczurów w którym ścigają się matki na osiągnięcia dzieci. Smoczka pozbyłam się szybko, dość brutalnie, bo zwyczajnie nie mogliśmy się wyspać. Kiedy dzieci usnęły, smoczek wypadał im z buzi i uruchamiał automatycznie syrenę. I tak 20 razy w ciągu nocy, razy 3.

Do niektórych rzeczy doszłam po konsultacji z lekarzem, inne pomogły mi zrozumieć inne mamy – koleżanki, autorki książek i poradników, blogerki. Moje doświadczenia mocno oparłam na obserwacji siebie i dzieci, i metodzie prób i błędów. Coś nie działało, nie wydawało mi się naturalne? Pozbywałam się tego i próbowałam czegoś innego.

Kiedyś napisałam, że szczepię, bo kocham. Szczepię, bo kocham? Co za bzdura! Kocham, więc robię wszystko, co w mojej mocy, żeby moje dziecko ochronić. Przed zimnem, głodem, złymi ludźmi, chorobami, niebezpieczeństwem, życiowymi błędami, rozczarowaniem. Szczepię, bo to rozsądne wyjście. Kogoś w tej swojej przygodzie musiałam posłuchać, więc zaufałam lekarzom. Nie daję się ponieść spiskowym teoriom, jakoby szczepienia to była zmowa koncernów, które czekają na biedną matkę, po to tylko, żeby jej kasę z kieszeni wyciągnąć. I ta zmowa jest kilkustronna, bo przecież w tym spisku biorą udział producenci jednorazowych pieluszek, producenci mleka w proszku i słoiczków. Ja tego nie kupuję. Wierzę w ułatwianie sobie życia.

Ufam lekarzom, bo wierzę w postęp medycyny. Żyję teraz, tutaj, otaczają mnie coraz to nowe osiągnięcia ludzkości, postępu nie da się powstrzymać. Dlaczego miałabym nie korzystać z nauki? Dlaczego miałabym udawać, że ja wiem lepiej? Dlaczego miałabym wierzyć komuś, kto opiera swoje tezy na odosobnionych przypadkach, można wręcz rzec, wyjątkach? Bo NOP nie jest czymś, co zdarza się każdemu dziecku. Mam wrażenie, że w tej całej dyskusji antyszczepionkowej, zagorzali przeciwnicy nie biorą pod uwagę racjonalnych argumentów lekarzy – szczepionka to ingerencja, efekty uboczne są możliwą i jak najbardziej naturalną koleją rzeczy. Za każdym razem, kiedy szczepiłam, lekarz informował mnie o korzyściach jak i o ryzyku. Nikt nie próbował mnie na nic naciągnąć ani oszukać.

Każdy z nas musiał kiedyś brać antybiotyki. Choćby się wzbraniać obiema rękami, są choroby, na które nic innego nie pomoże. Ani picie własnoręcznie zerwanego wraz z poranną rosą czystka, ani czosnek wokół szyi, ani nawet spluwanie przez lewe ramię trzy razy. Kiedy złamiesz nogę też korzystasz z medycyny, nie przywiązujesz sobie gałęzi do nogi i nie obkładasz obrzęku papką z babki wymieszanej z krwią nietoperza.

Wydaje mi się, że każdy przypadek NOP-u udaje się rozdmuchać, rozprzestrzenić, dorobić do niego swoją teorię, która ma za zadanie straszyć innych rodziców. Bardzo często fizjologiczne reakcje organizmu na szczepienie mylone są z NOP-em. Ale już rusza machina. Szczepionkom towarzyszy ogromny chaos informacyjny, fakty mieszają się z plotkami, emocje sięgają zenitu. Doskonale to rozumiem tylko z perspektywy rodzica, który tego doświadczył. Bo to ryzyko szczepień to ułamki procent, jednak moje, ukochane, jedyne dziecko dla mnie jest całym światem, więc reszta mało mnie obchodzi. I gdyby to mnie się przydarzyło, oczywistym jest, że będę przestrzegać innych rodziców. Ale tak właściwie przed czym, poza daleko idącą ostrożnością?

Bo dla mnie właśnie to jest podstawa macierzyństwa – założenie, że do wszystkiego, co dotyczy zdrowia mojego dziecka podchodzę ostrożnie. 5 razy się zastanowię, czym go nakarmić, w co ubrać i jak rozwijać, nie mówiąc już o kwestiach zdrowotnych. Bo w przypadku zdrowia zastanawiam się 100 razy. Analizuję, zasięgam porad, czytam, obserwuję. I dopiero wtedy podejmuję świadomą decyzję.

Masz wybór, możesz nie szczepić. Oczywiście, że masz wybór, ale czy trochę się nie boisz? Czy to nie jest trochę tak, że kiedy Twoje dziecko choruje, myślisz sobie jednak, że może to był błąd? Bo ja, kiedy moje dzieci chorowały, odchodziłam od zmysłów szukając sposobu, aby im ulżyć (i sobie też). Zrobiłabym wszystko, żeby zatrzymać chorobę. Wszystko. I zastanowiłabym się nad każdym lekiem, suplementem, domowym sposobem. Niestety, pomimo tego, że wiemy już, że do zdrowia należy podchodzić holistycznie, to, że odżywiasz swoje dziecko eko, karmiłaś piersią, rodziłaś naturalnie i nie szczepisz, wcale nie oznacza, że ono będzie żyło wiecznie. I że nie będzie chorować! Nasze dzieci mają takie same szanse i wiele z tego, co je czeka, warunkują geny, środowisko, ich własne wybory. I profilaktyka w dzieciństwie.

Co jeśli moje dziecko zachorowałoby na chorobę, której dało się uniknąć? Jasne, ryzyko zachorowań na niektóre choroby jest niewielkie, ale czułabym się tragicznie wiedząc, że na moje własne życzenie dziecko cierpi. I było tak, niestety. Nie zaszczepiłam dzieci na rotawirus, bo za późno wyszły ze szpitala, bo odradził mi nasz pediatra, bo odradził mi wojewódzki konsultant w sprawie szczepień. Jak strasznie żałowałam tej decyzji, kiedy przez tydzień moje dzieci miały 40 stopni gorączki, przelewały się przez ręce, a ja biegałam, jak oszalała, walcząc z odwodnieniem i ścierając to co się z nich każdym możliwym otworem wylewało. To był dramat i do teraz pluję sobie w brodę, że wtedy nie posłuchałam swojego instynktu. Na kolejne szczepienia szłam bez wątpliwości. Oczywiście, że moje dzieci prawdopodobnie i tak zachorowałyby na rota. Możliwe. Prawdopodobnie przeszlibyśmy go jednak wszyscy dużo łagodniej, gdyby były szczepione. Mieliśmy kilka kropek po kontakcie z nieszczepionym dziećmi znajomych, chorymi na ospę. Trzy dni obserwacji i zażegnaliśmy niebezpieczeństwo choroby, kropki zniknęły. Nieszczepieni znajomi chorowali ponad miesiąc. Jak pomyślę o trójce chorych dzieci w domu, mam drgawki. W tym samym bowiem czasie prasę i media obiegały co chwilę szokujące doniesienia zgonów dzieci po „ospa party”. To ryzyko nie jest na moje nerwy.

Bardzo chciałabym usłyszeć głos mamy, która słyszy, że jej nieszczepionemu dziecku w niektórych krajach można odmówić leczenia, wstępu do placówki oświatowej, czy benefitów. Czy uważa, że to spisek całego świata przeciwko jedynej, antyszczepionkowej racji, czy raczej, gdzieś tam, ma ogromne wątpliwości?

Choć szczepienia czasami nie zatrzymują choroby, powodują jej łagodny przebieg. Kiedyś na przykład zapalenie płuc było poważną chorobą, którą zwykle trzeba było odchorować w szpitalu. Dzięki szczepieniom na pneumokoki, moje dzieci przeszły zapalenie płuc bardzo łagodnie. To są fakty, nad którymi pracują sztaby specjalistów, lekarzy i naukowców z całego świata, a nie tylko kilku marketingowych specjalistów zajmujących się rozkręcaniem „gównoburzy”, hejtu i małego zaufania społecznego.

Przyglądam się z rozbawieniem takim obrazkom:

images

I kilku innym śmiesznym memom, czy słabych lotów żartom, że przecież nie zdążysz nabawić się autyzmu, bo wcześniej umrzesz na polio. Jak i tych, które mówią, że zwątpienie i strach, podobnie jak choroby, roznoszą się i zarażają tych, którzy nie są na nie odporni. Coś w tym jest…

Gdyby nie Internet, nie byłoby miejsca na te wszystkie spiskowe teorie, na rozsyłanie jednego zdjęcia, którego źródło jest anonimowe, z historyjką, która mrozi krew w żyłach, a zaczyna się mniej więcej od krzyczącej zajawki, że szczepionki zabijają Twoje dziecko. Niestety nikt już wnikliwie nie weryfikuje danego przypadku. Czy dziecko było właściwie przygotowane? Czy nie chorowało w bliskim odstępie czasu? Jaka jest jego sytuacja zdrowotna? Obciążenia genetyczne?

Czy szczepienia są w 100% bezpieczne? Nie! Oczywiście, że nie. Bo dzieci z NOP-em nie da się zignorować. To są poważne problemy zdrowotne, ludzkie dramaty. I po raz kolejny zadawane sobie pytanie – czy można było tego uniknąć nie szczepiąc?

Ja po prostu wybieram mniejsze zło wierząc, że nie znajdę się w tym pechowym ułamku procenta, a moje dzieci ochronię przed potencjalnym ryzykiem chorób, które jest dużo wyższe niż ryzyko wystąpienia NOP-u. W przypadku wszystkich obecnie stosowanych szczepionek ryzyko wystąpienia poważnego NOP jest wielokrotnie mniejsze niż ryzyko i konsekwencje wynikające z zachorowania na chorobę zakaźną, przed którą chroni szczepienie. Dlatego ja szczepię. Dla swojego zdrowia psychicznego, ze względu na dbałość o zdrowie moich dzieci. Wybieram nie tylko szczepienia obowiązkowe, ale i dodatkowe. Ja musiałam za nie płacić, ale od stycznia szczepienie na pneumokoki jest zalecane i refundowane. Sama wybierałam szczepionkę skojarzoną (poliwalentną, w przypadku pneumokoków 13-waletną), ale można wybrać bezpłatną szczepionkę monowalentną (10-walentną). Różnią się zakresem ochrony: 13-waletna w stosunku do 10-walentnej chroni przed 3 dodatkowymi serotypami pneumokoków, które dość często występują u polskich dzieci. Szczepionka 10-waletna jest gorsza, ale tańsza i właśnie z powodu różnicy w cenie została zakupiona przez Ministerstwo Zdrowia.

Rozumiem rodziców, którzy nie szczepią, bo wystąpił NOP, bo dziecko jest z grupy ryzyka, bo mają szereg naukowo podpartych argumentów dotyczących swojego dziecka. Nie rozumiem rodziców, którzy nie szczepią, bo tak, bo taka jest moda, bo fajnie jest się wyróżniać. I jeśli nie szczepisz, szanuję Twój wybór, bo wiem, że chcesz dla swojego dziecka najlepiej, rób to jednak z głową, poczytaj, zastanów się, poproś o poradę. To nie jest miejsce na ślepe podążanie za modą. To może być niebezpieczne. Nie tylko dla Twojego ukochanego skarbu, ale i dla mojego! I miej odwagę się przyznać do błędu, do prawdy. Twoje nieszczepione dziecko zachoruje na poważną chorobę, której potencjalnie dałoby się uniknąć? Nie ukrywaj tego.

Czy lekarze szczepią swoje dzieci? Czy są zdruzgotani popularnością ruchu antyszczepionkowego, czy są załamani widząc choroby, o których się tylko uczyli, ale nie widzieli nigdy ich przypadku, a teraz one wracają? Czy załamują ręce żałując naszych dzieci? Tak! Ze względu na ograniczone zaufanie swoje pomiędzy gabinetami rozmaitych specjalistów wydreptałam. Pytanie o szczepienie jest teraz jednym z pierwszych pytań wywiadu pacjenta. Niezależnie od lekarza, zadawano mi je w szpitalu, w państwowej przychodni, w prywatnym gabinecie lekarskim i przy zapisywaniu dzieci do szkoły, w Polsce i w Australii.

Każda matka chce dla dziecka najlepiej. Ja też. Dlatego szczepię. Nie dlatego, że kocham, bo rodzice dzieci, którzy nie szczepią, też je kochają. Szanujmy się nawzajem.

Zdjęcie: pixabay.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!