Co łączy polski wał, wiosnę i urlop?

Co łączy polski wał, wiosnę i urlop? Wiosna i urlop daleko, polski wał znowu drepcze po palcach. I to i to marne pocieszczenie w te szare dni.

Dwa dni po tym, jak wróciłam z oblanych słońcem włoskich szczytów, gdzie dolce vita jest oczywistością i czuć je w powietrzu, biegłam po zachlapanej, rozbebeszonej remontem drodze wśród wiejskich pól. Po śniegu już nie ma nawet wspomnienia, do wiosny daleko jak z Krakowa do morza, trauma powyjazdowa trwa, a księgowa straszy coraz to nowymi rewelacjami. I nawet skoczne rytmy w słuchawkach brzmiały kiepsko i nie poprawiały humoru, który zepsuty był już od rana. Od razu pomyślałam, że jak wrócę, rzucę do szukania jakiejś wycieczki lub innej ucieczki, na której będę mogła się skupić. Zaznaczę w kalendarzu na czerwono wielkimi wykrzyknikami jakąś datę w przyszłości, kiedy coś lepszego na bank się wydarzy i będę odliczać dni! Byle przeżyć tę szarość, złe wiadomości i polski wał.

Z tym, że natychmiast się za tę myśl skarciłam. Bo mnie już pół życia minęło na czekaniu. Ja kiedyś ciągle na coś czekałam. To czekanie z wiekiem się zmieniało. Raz było czekaniem na kogoś, innym razem na coś. A przecież ma być dobrze teraz, tutaj. Życie to nie są te krótkie fajne chwile, a codzienność. I to w niej trzeba odnaleźć piękno i sens. To z tych szarych dni składa się los.

Stosunkowo późno w życiu zrozumiałam, że nawet wtedy, kiedy schudłam, problemy z samoakceptacją nie zniknęły, no bo skoro zrobiłam już coś z wagą, to chyba trzeba się zabrać za te wiecznie rzadkie włosy? A jak poprawię włosy, to wybielić zęby by się przydało…

Jak już miałam tego swojego księcia z bajki, to natychmiast chciałam ślubu, a jak już miałam ten ślub wymarzony, to już się nie mogłam doczekać na dziecko, bo już miało być!

Z wakacji wracałam przygnębiona, cały tydzień czekałam na weekend, pół roku na swoje urodziny, a drugie pół na święta.

Zawsze miałam plan na coś, co zrobię „od jutra”. Znowu – czekanie. Całe życie mogło mi upłynąć na czekaniu na to jutro, które nigdy nie nadchodzi.

Dopiero terapia, wiele życiowych doświadczeń i ogrom pracy nad sobą sprawił, że nauczyłam się nie czekać. To bywa denerwujące, bo oznacza też pewien pierwiastek szaleństwa, ale ja swojego życia nie chcę odkładać na zaś. Jestem w wieku, w którym mogę jutro dostać zawału i go nie przeżyć. To banały, ale życie niestety bywa banalnie tragiczne.

Nie chcę już czekać ani na coś, ani na kogoś, bo wiem, że wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia, mam zawsze przy sobie. Bo to jest w głowie. Prawdziwym szczęściem jest radzić sobie z dniem codziennym tak, aby składał się w piękne, dobre życie. Przecież, jak to mawiał A. Lincoln „ludzie są na tyle szczęśliwi, na ile sobie pozwolą”.

Kila lat temu zrozumiałam, że to czekanie to były braki. Brakujące części mnie, które miały wypełnić rzeczy, zdarzenia, ludzie. To dzięki nim miałam być znowu szczęśliwa. Bo sama nie byłam w stanie zapewnić sobie szczęścia. To dlatego nawet wtedy, kiedy coś, co miało mnie uszczęśliwić, już miałam, nadal wcale nie kipiałam szczęściem, bo natychmiast znowu szukałam czegoś, co mnie stopowało przed tym wyimaginowanym stanem. Bo tak naprawdę tej luki nic nie mogło wypełnić, dopóki nie poradziłam sobie z nią sama. Trudno jest znaleźć szczęście w sobie, ale nigdzie indziej znaleźć się go nie da.

Dlatego dzisiejsza znienawidzona przeze mnie pogoda nie wywołuje westchnienia „byle do wiosny”. Powrót z urlopu nie sprawia, że jestem zdołowana i szukam kolejnej wycieczki. Nie czekam na weekend, bo jest dopiero początek tygodnia. Nie czekam na wiosnę od 1 lutego, bo jak przyjdzie koło kwietnia, jak zwykle, to zmarnuję aż dwa miesiące. Już mi na to czekanie żal energii, już się boję, żeby mi na tym czekaniu całe życie przez palce nie przeleciało.

Wyciągnę serial, który zawsze dobrze działa na głowę, puszyste kapcie, kocyk, pod którym wypiję herbatkę, obejrzę z dzieciakami film, zrobimy coś pysznego do jedzenia, poczytam ulubionego autora, wciągnę zapach aromatycznej świecy. I już dziś jest dobrze. Bo życie to zlepek codziennych, szarych dni. Normalności, nie sporadycznych uniesień. Celem nie jest kolejna stacja, a sposób podróżowania. Wsiadam do pociągu, żeby czasami beze mnie nie odjechał…

Zdjęcie: Jordan Steranka na Unsplash