Halo, tu baza. Tym razem dziennik już z podróży. Tymczasowo roznosimy stolicę.
Wczoraj od rana grasowaliśmy w pendolino. Cały pociąg wiedział, że lecimy do Australii. Nawet Ci, którzy nie za bardzo chcieli wiedzieć, zostali przepytani, czy aby widzieli już kangura i czy wiedzą, że w Australii to nie ma morza, bo jest Ocean? Pani w Warsie została pouczona, że do kanapeczki przydałoby się jednak więcej szynki, a konduktor usłyszał, że ma całkiem ładną czapkę. Na pytanie, czy byliśmy już w Warszawie, Nina wyjaśniła, że owszem, byliśmy, przy okazji wizyty w telewizji u Pani Doroty. Wtedy właśnie już cały przedział się nami zainteresował, nie tylko najbliższe osiem rzędów. W międzyczasie dwa razy musieliśmy się przebierać, rozlała nam się herbata, ktoś kogoś ugryzł, ktoś komuś ukradł kredkę, pociągnął za włosy i zajął miejsce. Także było brokatowo i tęczowo.
Żegnali nas wszyscy jak starych znajomych.
Ale takich, co to się zasiedzieli i wyjść nie mogą.
Było wesoło, bo na każdego przypadały 2 walizki, czyli w skrócie po pięć na mnie i sześć na męża i jeszcze na szyi różowy plecaczek, bo przecież małe nóżki bardzo bolą, a rączki nie potrafią dźwigać, nawet tych trzydziestu pięciu misiów na siłę do środka wepchniętych, bo „to ten właśnie jedyny, ukochany mamusiu, bez niego nie lecę”. Jak to dobrze, że mieliśmy team matek do pomocy. Nie dalibyśmy sami rady, a tak, to było wesoło. Dziękuję. ♥
Z nudów w Warszawce od razu rozpoczęliśmy od przygody i mini wypadku. Przytrzaśnięty drzwiami taksówki paluch bardzo bolał, więc nocleg załatwialiśmy przy krzykach, które słyszeli nawet na szczycie Pałacu Kultury i w kinie w Złotych Tarasach. Ale, jak to mawia mój mąż, życie nabiera smaczku przy odrobince dramaciku, więc nie ma tego złego.
A potem poszliśmy na pizzę. Widzimy czasami inne, normalne rodziny na pizzy. Ale my z normalnością nie mamy nic wspólnego. My na pizzę poszliśmy z wkładem do zamrażalnika, na którym spoczywał bolący paluszek. I tutaj bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się z obsługą, instruując kogo trzeba w sprawie składników niezbędnych na pizzy, po czym pilnowaliśmy wykonania. Kilka stolików naokoło było świadkami krwawej bitwy o oliwkę. Podłoga pływała w powodzi ofiar dziurawych rączek i garści chusteczek rzuconych w nadziei, że się jakoś samo pościera.
Jedno jest pewne. Na pewno na bardzo długo nas zapamiętają.
Lecimy teraz robić zamieszanie gdzie indziej. Tam nas jeszcze nie widzieli.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!