Jestem niewidzialna.

Biegam. Początki były trudne, bo paliłam papierosa za papierosem, więc po 3 kilometrach wydawało mi się, że umrę.

Byłam totalnie nieprzygotowana, a na dodatek kupiłam sobie mega-szpanerskie-najnowsze-hiper-super-doskonałe buty Nike Free, które imitują bieganie na boso. Ktoś mi potem wytłumaczył, że to są buty ale do biegania… po sklepach, po mieście, ale na pewno nie na trening. Potem byłam w trudnej ciąży, urodziłam dzieci, czas się skurczył, a forma zniknęła. Powrót do biegania znowu był bolesny. Nie bez znaczenia jest też fakt, że bieganie po prostu mnie nudzi. Godzina, czy 10 km nie, ale już dłuższe dystanse są czasami katorgą.

Paradoksalnie uważam, że choć początkowo wykańczające fizycznie, bieganie jest proste. Nie potrzebujesz ani wyszukanego sprzętu (oprócz w miarę dobrych butów sportowych), ani karnetu na siłownię (oszczędność pieniędzy), żadnej konkretnej pory czy miejsca (oszczędność czasu), ani partnera. Właściwie tylko ulewa może pokrzyżować plan biegania, każda inna pogoda jest na trening dobra. Ot, wychodzisz z domu i biegniesz przed siebie. Na początku starałam się wychwycić jaka pora jest dla mojego organizmu najlepsza. Czasami biegałam rano, czasami wieczorem. Jak wychodziłam rano to się okazywało że moje rano o 9 to jest już stanowczo za gorąco, a wieczorem jest mi ciężko po całym dniu. Teraz nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. I to też w bieganiu jest piękne. Nie muszę martwić się grafikiem klubu, dojazdem i szukaniem parkingu.

Wszystkim początkującym polecam książkę Murakamiego „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Rewelacyjny dziennik, pamiętnik amatora, pisarza, któremu bieganie pomaga w pisarskiej dyscyplinie. I ja uważam, że bieganie mnie hartuje. Nie tylko fizycznie. Jak każdy sport zmusza to regularności, poświeceń, wiary w zwycięstwo, akceptacji porażki, bólu i hamowania ambicji. Moje ambicje, jak prawie wszystko w moim życiu, są ekstremalne. Jak biegać to maratony.

Często biegam nawet bez muzyki. W każdej niemal chwili jestem otoczona hałasem, takim prawdziwym, dźwiękowym, albo hałasem informacji. Świadomie zdecydowałam się na życie z komórką w ręce. Te kilka godzin w tygodniu, kiedy biegam, są czasem słuchania moich własnych myśli. Może dlatego właśnie wtedy przychodzą mi do głowy moje najlepsze teksty, które potem tutaj czytasz.

Bieganie to moja chwila dla siebie. To wtedy często przystaję i podziwiam wschód lub zachód słońca, wzburzone morze, zmianę pór roku czy lekko padający wiosenny deszcz. No i oczywiście podziwiam innych biegaczy, którym tak jak mnie, chciało się wstać o 6 rano w sobotę, albo w Wielkanoc porzucić suto nakryty stół, nie przejmują się mrozem, czy upałem.

Mieszkałam jakiś czas w Australii. To tam zaczęła się na poważnie moja przygoda z bieganiem, podeszłam do mojego pierwszego półmaratonu. Codziennie chodząc biegać witałam się serdecznie z pozostałymi biegaczami. To zwykle było skinienie głową, hello, czy po prostu podniesiona do góry ręka. Taki gest solidarności, zobacz, ja też się męczę, fajnie, że jesteś. Nikt nigdy nie czekał, aż to ja kiwnę głową, kobiety, mężczyźni, starsi i młodsi, sami się wyrywali do zaczepiania.

Inaczej jest w Polsce. Nie chcę napisać jakim to jesteśmy okropnym narodem, mieszkam tutaj w wyniku świadomego wyboru, lubię Polskę. I wcale nie pochwalam zachodniego stylu, gdzie każdy, wszędzie i o każdej porze pyta „jak się masz”, w ogóle nie chcąc przecież poznać odpowiedzi.

Ale męczy mnie to, że nawet w trakcie biegania Polak kalkuluje. Lepiej przebiec na drugą stronę ulicy, schylić głowę, udawać, że człowiek, który biegnie przede mną nie istnieje, a już na pewno jest mniej ważny niż jakiś daleko na horyzoncie oddalony punkt. Zrobiłam mały test, na 35 biegaczy w ciągu ostatnich 3 tygodni, tylko 2 zauważyło moją obecność, 5 osób na moje powitanie się uśmiechnęło, 15 osób odpowiedziało takim samym gestem jak ja, 10 osób w ogóle mnie nie zauważyło a 3 osoby były szczerze zniesmaczone tym, że w ogóle śmiem ich zaczepiać. Najdziwniejsze jest to, że przecież jestem kobietą, a aż 30 osób z tych biegających to byli mężczyźni w wieku 25-50. Wiem, że w dobie emancypacji kobiet nie ma mowy o jakichkolwiek szarmanckich gestach, ale samotna baba biegająca dzikim polem chyba zasługuje na choćby skinienie głową? Tych trzech zniesmaczonych od razu obśmiałam w swojej głowie. Wydali mi się bohaterami z tego kawału, że kobiety dopiero wtedy będą na równi z mężczyznami, kiedy grube i łyse będą szły Floriańską i myślały sobie „jestem zajebista, wszystkie dupy moje”. Panowie! Ja naprawdę mam niezły towar w domu i uwierzcie mi, nie wstaję o 5:45 rano, żeby sobie pooglądać Wasze spocone, owłosione łydki. Spokojnie, nie gwałcę i nie rzucam się na byle kogo. Jeszcze.

Podróże kształcą, gdybym nie biegała wcześniej w Australii, pewnie też olewałabym innych, wyniośle wpatrzona w czubek mojego różowego buta. A tak, na własnej skórze zobaczyłam, jak fajnie jest wtedy, kiedy ktoś po prostu Cię zauważy i powita uśmiechem. Chciałabym, żeby to powitanie przeniosło się też na inne sfery życia, nie tylko na wąska grupę biegaczy. To taki prosty gest.

Z drugiej strony, czy na przeciwko Ciebie, w sklepie, w urzędzie, w pociągu też jest człowiek, taki sam jak Ty, ani lepszy, ani gorszy. Nie musisz od razu ucinać sobie z nim pogawędki, wystarczy, że powiesz Cześć, skiniesz głową lub po prostu się uśmiechniesz. To nic nie kosztuje, korona z głowy na pewno Ci nie spadnie, a może w kiepski dzień ktoś Tobie poprawi humor obdarzając Ciebie serdecznym uśmiechem? Karma wraca, zobaczysz.

Zdjecie – pixabay.com