Za co można kochać Chorwację? Za wszystko. Lazurową wodę, miliony małych, urokliwych mieścinek, za bardzo przyjaznych ludzi, za przepyszne arbuzy, cudne zachody słońca, pyszne jedzenie, słodziutkie figi, owoce morza (istniała tam obawa, że zacznę wyglądać jak smażony kalmar), gwarantowany upał, no i lokalne wino, oliwki, sery. Miejsce absolutnie doskonałe na urlop. Będąc tam jednak dwa pełne tygodnie, liznęłam i tego, za co Chorwację można znienawidzić. Ale po kolei.
Chorwacja nigdy mi się nie marzyła. Wydawało mi się, że to takie Międzyzdroje, tylko gorzej, bo więcej Niemców, kamory na plaży i nieznośne upały. Dużo się nie pomyliłam, bo rzeczywiście, są rejony w których jest głośno, kiczowato, dziki tłum i drogo. Potwierdzam też to, co przed wyjazdem mówili mi wszyscy – Chorwacja nie jest tania. Może kiedyś była, ale teraz już nie jest. Przynajmniej w tych miejscach w których ja byłam tanio nie było, nawet w supermarketach.
Po drodze do Chorwacji zatrzymaliśmy się na nocleg w Słowenii, w urokliwym mieście Maribor. Była to doskonała decyzja, bo droga w sumie zajęła nam 9 godzin w jeden i 9 w drugi dzień. Staliśmy w ogromnych korkach na granicach. Kurwuniu, wyjechaliśmy z korków w Kraku w jeszcze gorsze korki.
Pierwszy tydzień spędziliśmy w absolutnie wyjątkowej Dalmacji i na Riwierze Makarskiej. To tam podobało nam się najbardziej, choć dwa miejsca, w których byliśmy, skrajnie się od siebie różniły.
Najpierw byliśmy w miasteczku Sevid. To niewielka miejscowość tuż obok Trogiru. Bardzo spokojna dziura zabita dechami, betonowe plaże i krystalicznie czyste morze to tak w skrócie, dwie knajpy na krzyż, kilka pięknych domów, niewielu turystów. I spokój. Doskonale się złożyło, że to był nasz pierwszy przystanek w Chro, bo na samym początku chcieliśmy tylko odpocząć.
W Sevid mieszkaliśmy w przecudnej willi – Villa Kristina (link tutaj), której daję 10/10 pod każdym względem. Mieliśmy prywatny basen tylko do naszego użytku, dwie łazienki, 3 pokoje, w pełni wyposażoną kuchnię, zewnętrznego grilla, taras. Bajka. Właścicielka przemiła, pomocna, powitała nas schłodzonym winem, napojami dla dzieci i suto zastawionym stołem lokalnych serów, wędlin, pieczywa i owoców. Z tarasu roztaczał się widok na cichą lazurową zatoczkę, po której pływaliśmy na SUPie, inni łowili ryby, nurkowali. Absolutnie magiczne miejsce. Spędziliśmy tu 4 noce.
Pojechaliśmy tam na jedną wycieczkę – do Rogoznicy. Za pierwszym razem, w godzinach południowych, nie było tam żywej duszy, nic dziwnego, kto o 16 pałęta się po mieście przy 34 stopniach? Drugi raz pojechaliśmy na targ rybny, w okolicach 10 rano i były dzikie tłumy. Szybciutko uciekaliśmy do naszej willi przy uliczce, której nawet nie było na mapie.
Drugi raz (pierwszy raz na Bali) byłam w domu z własnym basenem i to jest świetna opcja dla naszej rodziny, bo moje dzieci nie wychodzą z wody. Prawdziwie się tam zrelaksowaliśmy i odpoczęliśmy. Cudowne miejsce, warte polecenia.
W Sevid, naprzeciwko tej willi jest cudowna restauracja, Lanterna, do której można podpłynąć łódką, serwuje złowione tego dnia ryby. Przepyszne żarcie, mega klimat, polecam na romantyczny zachód. Minus: za 4 główne dania, butelkę białego lokalnego wina, napoje dla dzieciaków, 2 desery i 2 butelki wody zapłaciliśmy okrąglutki 1000 zł.
Z Sevid pojechaliśmy dalej na południe, do Breli na Rivierze Makarskiej. Ponownie – malusieńka miejscowość, z przepiękną nadmorską promenadą, z mnóstwem knajpek i pięknych plaż. Według Forbes Punta Rata jest w dziesiątce najpiękniejszych plaż na świecie, od lat posiada błękitną flagę, czyli spełnia szereg rygorystycznych kryteriów związanych z ochroną środowiska, edukacją, bezpieczeństwem i dostępnością. Musi być m.in. czysta, regularnie badana woda, dostępna, uporządkowana, systematycznie sprzątana plaża z urządzeniami sanitarnymi, odpowiednia liczba ratowników. Codziennie tam biegaliśmy, nasz apartament był oddalony od tej plaży 3 km. Te 3 km z dala od centrum dały nam pustą plażę i spokój. W okolicach Punta Rata roiło się od straganów i turystów, głośnej muzyki i tłoku. Klimat bardzo mocno turystyczny. Tu też zatrzymaliśmy się w fajnym miejscu – Abuela’s Beach house (link tutaj).
W Abueli są 4 apartamenty, mogące w sumie pomieścić bodaj 14 osób, dla których jest tutaj duży basen z cudnym widokiem na morze, miejsce na grilla, bezpłatny parking, duże tarasy. Prowadzi to miła rodzinka, więc w apartamentach jest wszystko to, co potrzebne na wczasach z dzieciakami. Z naszego apartamentu schodziliśmy w dół schodami bezpośrednio na promenadę. Magiczne miejsce.
W Breli podobał mi się klimat, spędzaliśmy całe dnie na plaży lub w zaciszu basenu, a wieczorami chodziliśmy do knajpek pooglądać ludzi i zjeść coś pysznego, dobry mix spokoju i rozrywek.
Po polsku nazwa tego obiektu to „Babci dom przy plaży”. Babcia właścicieli zaproponowała im przeprowadzkę z Argentyny i prowadzenie tego rodzinnego biznesu w Dalmacji, bo chciała częściej widywać wnuki. Właściciele byli cały czas na miejscu, co mnie osobiście przeszkadza, ale ja chyba jestem dziwna, bo reszta się tym zachwycała i moje dzieci były wniebowzięte mając towarzystwo innych dzieci.
W Breli dwa razy jedliśmy W restauracji Plima, pyszne żarcie, przy samej plaży. Pysznie było też w restauracji La Bomba. Oba polecenia mieliśmy od gospodarza i to były strzały w dziesiątkę i za co można kochać Chorwację to ci ludzie szczerzy i mili. Ani raz nie odniosłam wrażenia, że ktoś nas chce wykorzystać czy oszukać, co często towarzyszyło mi w Turcji czy w Egipcie. Chorwaci to zupełnie inna kultura.
Właściciele polecili nam tu rafting po rzece Cetina, co bardzo polecam. Rzeka jest krystalicznie czysta i cudna, a sam rafting to super przeżycie dla całej rodzinki. My byliśmy z firmą Virrafting i mogę ich z czystym sumieniem polecić. http://vir-rafting.com/eng1.html Przeprowadzili nas przez wszystkie prądy idealnie, super fajni skiperzy, poczęstunek przed i po raftingu, a na koniec dostaliśmy zdjęcia, za które zapłaciliśmy. Wiele osób pisało mi na insta, że korzystało z innych firm i zdjęć nigdy nie zobaczyło, więc polecam rzetelną firmę. Doświadczenie jest bezpieczne dla dzieci, widzieliśmy nawet na jednym pontonie pieska (bordera collie).
Z Breli pojechaliśmy też na wycieczkę do Makarskiej, która jest centrum tego regionu. Mocno turystycznie, choć nadal urokliwe uliczki i fajny klimat. Tu też rzuciło mi się w oczy mnóstwo młodzieży, niekoniecznie samych rodzin z dziećmi. Możliwe więc, że wieczorami jest tam bardziej imprezowy klimat.
W Breli też byliśmy 4 noce. Po drodze do następnej i ostatniej już naszej bazy zatrzymaliśmy się w Splicie. Tu były dzikie tłumy i korki. Szybko więc poszliśmy zobaczyć ruiny pałacu Dioklecjana, zjedliśmy lunch i przy 37 stopniach uciekliśmy dalej, szukać jakiejś wody, do której można by wskoczyć i się ochłodzić.
Tym razem udaliśmy się na północ, na półwysep Istria, do miejscowości Umag. To taka Chorwacja z moich wcześniejszych wizji. Brzydka plaża, nie umywa się do naszych bałtyckich piaszczystych plaż, mnóstwo ludzi, korki i w sumie nic więcej. Ale my tam pojechaliśmy dla dzieci i to się w milionach procent udało. Wybraliśmy hotel, jaki nasze dzieci, żywiołowe dziesięciolatki, kochają najbardziej. Czyli żarcie z bufetu na śniadanie i obiadokolację, mnóstwo animacji, klubik dla dzieci, aquapark, zjeżdżalnie i wieczorki tematyczne. Dzieci nam znikały od rana do wieczora, a my chodziliśmy sobie na randki, leżeliśmy na leżaczkach, ucinaliśmy sobie drzemki i inne takie atrakcje. Dla rodziców dzieci umiejących pływać i na tyle otwartych, że lubią takie zabawy, opcja idealna. Były tam dzieci z Polski, z Czech, z Niemiec, z Austrii, z Holandii, z Chorwacji, nawet dwie rodziny z USA się trafiły. Jest co robić. Hotel jest też blisko morza (może jakieś 200 metrów spacerkiem), ale akurat na plażę tam chodziliśmy tylko na zachód słońca, w dzień była zatłoczona. Jest tam też fajna promenada, po której biegaliśmy, otoczona knajpkami. I dzikim tłumem.
https://www.melia.com/en/hotels/croatia/umag/sol-garden-istra/activities.htm wybraliśmy ten hotel, bo należy do naszej ulubionej sieci hoteli Melia. Daję mu mocne 4*, wszystko było jak trzeba. Mimo pełnego obłożenia, pokoje były regularnie sprzątane, baseny czyściutkie, miły personel, a na stołówce obsługa uwijała się jak mróweczki. Na stołówce standard międzynarodowy ale i dużo ryb, robiona na miejscu pizza, pysznie. Byliśmy tu 5 nocy.
Poszliśmy tu z dziećmi na kompromis i po dwóch dniach od rana do nocy na basenie pojechaliśmy na wycieczkę do Rovinj. Co prawda nie jest to Dalmacja, ale miasteczko jest przecudne, bardzo widać to, że kiedyś były to Włochy. Przepiękne wąskie uliczki, urokliwy port. Wlazłam tam na wieżę Kościoła św. Eufemii. Warto dla widoku. Plaże bez szału, ale samo miasteczko ma niesamowity czar, świetne na wycieczkę.
Za co można kochać Chorwację? Ano za to, że jest relatywnie blisko, można jechać autem i zabrać (olaboga, jak my, pół domu). Z powrotem jechaliśmy jednym ciągiem, 12 godzin, a droga marzenie – bez korków, bez stania na granicy. Cudo.
Za co można kochać Chorwację? Za to, że Chorwacja jest bardzo zróżnicowana. Można żeglować, pływać na SUPie, nurkować, skakać do wody z przybrzeżnych skał, można wynająć motorówkę, można łowić ryby, można łazić po górach, można popłynąć na rafting, można biegać, jeździć na rowerze, zwiedzać, city brejkować, a w końcu odpoczywać.
Ja po tych wakacjach jestem #teamchorwacja, z tym, że trzeba na pewno wiedzieć gdzie jechać. Z tego, co ja widziałam, najlepiej wybrać małe miejscowości na Riwierze Makarskiej, a w tych miejscowościach noclegi nie w ścisłym centrum, oczywiście jeśli tak, jak ja, cenicie sobie spokój.
No i dla naszej rodziny połączenie tych trzech bardzo różnych miejsc super się sprawdziło. Nam się nudzi w jednym miejscu przez dwa tygodnie, poza tym takie pakowanie – wrzucenie ciuchów do walizki zajmowało nam dosłownie 45 minut. Dzięki objazdówce mnóstwo udało nam się zobaczyć, ta różnorodność to jest to, za co można kochać Chorwację.
Najstarsi górale powiadają, że to, za co można kochać Chorwację najbardziej to wyspy, więc następnym razem mam zamiar skoczyć na jakieś wyspy. Bo to na pewno nie był mój pierwszy i ostatni raz w Chorwacji. Zwracam honor, wcale się nie dziwię, że tak wiele osób ciągle tam wraca. W naszym przypadku sprawdziło się powiedzenie, że lepiej zobaczyć coś jeden raz, niż tysiąc razy o tym usłyszeć. Trzeba świat przeżyć własnymi oczami, inaczej jest to tylko czyjaś opinia. A wiadomo, opinia jest jak dupa, każdy ma swoją. Trzeba więc jechać i zobaczyć, a jeśli byliście i się zraziliście, może czas dać jej kolejną szansę, może w innym rejonie?
Chorwacjo, jesteś cudna. Już tęsknię.
P.S. Dodałam tutaj tylko kilka zdjęć, więcej żywych dowodów na to, za co można kochać Chorwację znajdziecie na moim Instagramie. Na insta również, w wyróżnionych relacjach pod nazwą „Chorwacja” znajdziecie wkrótce wszystkie stories, które nagrałam w trakcie pobytu. Mój insta tutaj: https://www.instagram.com/calareszta.pl/